Recenzja gry: Halo 5: Guardians

Recenzja gry: Halo 5: Guardians

Wojciech Gruszczyk | 26.10.2015, 13:05

Master Chief jest ikoną Microsoftu. Firma ma w swoim portfolio kilka wyśmienitych produkcji, ale to właśnie ten bohater potrafi pobudzić tłumy. Myślisz Xbox, widzisz opancerzonego żołnierza. Właśnie z tego powodu i dla tej serii wielu graczy zdecydowało się sięgnąć po nową generację Amerykanów, choć długo musieliśmy czekać na prawdziwy powrót legendy. 343 Industries tym razem nie zawiodło. 

Microsoft ma prosty sposób na zaoferowanie swoich największych hitów graczom na aktualnej generacji. Rok przed premierą wielkiej kontynuacji pojawia się na rynku kotlecik, który ma pobudzić zainteresowanie i rozbudzić tłumy. W przypadku Halo otrzymaliśmy całą kolekcję Master Chiefa, ale gra nie została przed premierą wystarczająco dopieszczona. Twórcy zawiedli i zamiast zjednoczyć graczy i przygotować sympatyków na nową opowieść, rozwścieczyli tłumy, a następnie miesiącami pracowali nad poprawkami… W przypadku piątki deweloperzy nie mogli spaprać roboty. Master Chief musiał zaoferować nam wyjątkową przygodę i wybitną satysfakcję w trybie sieciowym. To było „być albo nie być” dla studia 343 Industries  i na szczęście deweloperzy pokazali, że tworzenie kolejnych rozdziałów tego wybitnego uniwersum wychodzi im zdecydowanie lepiej niż odtwarzanie znanych opowieści.

Dalsza część tekstu pod wideo

Barwna opowieść dla znawców tematu

Kampania marketingowa Halo 5: Guardians przygotowała nas na wielki pojedynek pomiędzy dezerterującym Master Chiefem a nieskazitelnym Jamesonem Locke’iem. W gruncie rzeczy marketingowcy zapowiadali epicki pojedynek, mocarne starcie, a w produkcji 343 Industries to wydarzenie znajduje się na drugim tle. We wszechświecie pojawia się nowe zagrożenie, które przyciąga do konsoli od pierwszej do piętnastej misji. Pogoń za żołnierzem United Nations Space Command zamienia się w walkę o życie wszystkich. Akcja, brawura, wyjątkowe sceny i ta fabuła… Historia często w tym gatunku nie jest najważniejsza, ale opowieść Szefa rządzi się innymi prawami. Zaprezentowana przygoda przyciąga, bo od początku chcemy poznać zakończenie. Rozgrywka trwa około 9-10 godzin, ale ten czas można zdecydowanie wydłużyć. Szukanie wszystkich znajdziek, podnoszenie czaszek to zabawa na długie, długie godziny. Nie jest łatwo, bo często sporo rywali napiera - atakują z każdej strony, wskakują w pojazdy - a amunicji jak zawsze brakuje.

Przygoda została podzielona na rozdziały, w których raz wcielamy się w czterech członków zespołu Ozyrys, by po chwili wskoczyć w buty formacji Niebieskich, choć już po kilku pierwszych godzinach to Locke przejmuje kontrolę nad wydarzeniami. Żołnierze szukają zdrajcy, ale możecie mieć pewność, że nie jest to łatwa misja. Nie tylko ze względu na umiejętności i wyszkolenie zespołu Master Chiefa, jednak każdy Spartan zna Johna-117, wielu wzoruje się na tej legendzie, a teraz czwórka śmiałków musi się z nim zmierzyć. Nie chcą tego zrobić, ale zadanie jest najważniejsze. Właśnie takie smaczki upiększają zaprezentowaną opowieść i chociaż można narzekać na skupienie wydarzeń na nowej personie, to jednak w moim odczuciu Jameson udźwignął ciężar odpowiedzialności. Nie musicie się jednak obawiać o brak Szefa. Legenda ma swój wielki rozdział, kilkukrotnie się w niego wcielamy i nadal jest niezwykle istotny, ale w piątce ma potężnego rywala. W samej przygodzie na pewno trzeba docenić rozmach – tutaj trudno złapać oddech, bo w każdym rozdziale jesteśmy świadkami fenomenalnych akcji… Twórcy w wyborny sposób balansują pomiędzy starciami piechoty, pojedynkami w pojazdach, czy też walkami z bossami. Ta praktyka sprawia, że w Guardians gra się po prostu bardzo przyjemnie i chcemy kolejny raz chłonąć to uniwersum… A jest tutaj co chłonąć, bo poznajemy między innymi mocarnego Strażnika, wpadamy z buta do świata Prekursorów, a na deser walczymy z ogromnym Krakenem... Odrobinę można żałować, że autorzy nie pokusili się o bardziej spektakularne zakończenie. Końcówka jest mocna, zostawia furtkę do kolejnych przygód, ale nie wyróżnia się na tle pozostałych etapów historii. Zabrakło tutaj mocnego, zapierającego dech w piersiach wykończenia. 

Musicie jednak wiedzieć, że deweloperzy nie zdecydowali się na jakiejkolwiek wprowadzenie do historii. Jeśli wcześniej nie mieliście okazji wskoczyć w buty Master Chiefa, to możecie poczuć się odrobinę zagubieni. Kim jest „ten ktoś”? Dlaczego oni do niego nie strzelają? Gdzie ja jestem? Fani uniwersum będą łapać wszystkie smaczki, wyłapią najmniejsze detale, a reszta? Weźmie udział w zaledwie bardzo dobrej przygodzie. To po prostu Halo pełną gębą, które poraża światem, uszczęśliwia rozmachem i zachęca do rozgrywki.

Szybciej, dynamiczniej, piękniej… Choć nie zawsze

343 Industries stara się zmienić Halo. Właśnie z tego powodu bohaterowie korzystają z umiejętności i dla przykładu mogą rozbijać z bara ukryte przejścia, dynamicznie unikają ostrzału, lewitują podczas strzelania w powietrzu lub po skoku mogą wbić się w ziemię. Są to małe aspekty, które nie rewolucjonizują rozgrywki, ale pokazują, że autorzy nie chcą tylko odtwarzać tego świata, a zamierzają w nim zdecydowanie namieszać. Dowodzimy zespołem za pomocą D-Pada i możemy wyznaczać cele, drogę lub poprosić o wskrzeszenie. Nasi kompani potrafią pomóc w trudniejszych momentach i idealne nadają się do kreowania niezbędnego zamieszania. Sama rozgrywka przyspieszyła – doświadczyliśmy już tego podczas testów trybu sieciowego, ale przy tych wszystkich zmianach nie powinniście się obawiać o kolejnego klona Call of Duty. Całą opowieść bez najmniejszego problemu można poznać w kooperacji dla czterech graczy, ale te przyjemności są zarezerwowane wyłącznie dla Sieci. Twórcy nie mogli sobie pozwolić na przygotowanie kanapowych zmagań na odpowiednim poziomie, więc zdecydowano się nie tracić czasu i sił na ten element…

A jaki jest ten „odpowiedni” poziom? Stałe jak skała 60 klatek na sekundę i magiczne 1080p. Tak, Halo 5: Guardians jest obrzydliwie płynne. Od pierwszego chwycenia kontrolera w dłoń czujemy te mityczne fps-y, których liczba nie spada ani przez chwilę. Niezależnie czy biegamy po lokacjach w kampanii, czy decydujemy się postrzelać w Sieci mamy poczucie dynamicznego strzelania na najwyższym poziomie. 343 Industries dotrzymało obietnic, ale te wszystkie przyjemności musiały zostać okupione pewnymi ograniczeniami. Oprawa wizualna wielokrotnie potrafi zachwycić obłędnymi szczegółami – bohaterowie, bronie, rywale, efekty strzałów wyglądają wyśmienicie… A moment rozstrzelenia z bliska mitycznego Strażnika zapamiętam na długo. Niestety, nie w każdym miejscu udało się zachować to piękno i również w kampanii można zauważyć lokacje, które nie zostały odpowiednio dopieszczone. Podobnie jest w przypadku trybu sieciowego, który w wielu miejscach znacznie odstaje od wybitnie kolorowej i dopieszczonej historii… Najbardziej te cięcia widać w Strefie Wojny, w której po wielkich mapach biega nawet 18 graczy (podczas testów). Oczywiście złych słów nie można powiedzieć na udźwiękowienie produkcji, które ponownie prezentuje najwyższy z możliwych poziomów. Epicka muzyka jeszcze długo po zakończeniu kampanii będzie towarzyszyć Wam w codziennym wykonywaniu obowiązków... Na uwagę na pewno zasługują także odgłosy broni, czy też okrzyki rywali – w sumie standard jak na to uniwersum, ale dobrze, że twórcy nie obniżyli lotów. W grze możemy również sprawdzić rodzimą lokalizację, która nie zawodzi. Aktorzy zostali dobrze w moim odczuciu dobrani do bohaterów, choć nie będę ukrywał, że angielska lokalizacja nadal trzyma zdecydowanie wyższy poziom. Na pewno warto sprawdzić polski dubbing.

Sieciowe igraszki z Szefem? Zawsze!

Tryb sieciowy w Halo 5 wita nas wielką nowością. System REQ na początku odstraszał, ale autorzy dokładnie wyjaśnili ideę innowacji. Za każdy mecz zdobywamy teraz nie tylko doświadczenie, ale właśnie Punkty REQ, za które kupujemy paczki przedmiotów – za 10 000 złoty, za 5000 srebrny, a za 1250 brązowy pakiet. W środku każdego zestawu znajdujemy karty, które można podzielić na kilka kategorii – dla mnie i pewnie dla wielu z Was najważniejszymi zmianami są te, które wpływają na rozgrywkę (a są takie!) oraz te dodające tylko kosmetycznych zmian. W przypadku tych drugich zgarniamy pancerze, hełmy, czy też wizjery, by upiększyć swojego żołnierza. Przedmioty nie wpływają na pojedynki, więc nie musimy obawiać się zachwiania balansu. Zdecydowanie inaczej jest z kartami, które są upiększone wizerunkami broni, pojazdów lub specjalnych wzmocnień (np. szybsze zdobywanie doświadczenia, dodatkowe punkty za asysty), ale akurat z tych kart możemy korzystać wyłącznie w Strefie Wojny, czyli nowym trybie rozgrywki.

Warzone, czyli wspomniany wariant zabawy, pozwala uczestniczyć w widowiskowych i spektakularnych bitwach. Twórcy przed premierą zapowiadali największe bitwy w historii serii Halo i kolejny raz dotrzymali słowa. Ogromne mapy, 24 zawodników i prawdziwa wojna. Zespoły muszą zdobywać punkty zwycięstwa, więc przejmują miejscówki, wykonują dodatkowe zadania  i rywalizują z przeciwnikami… A tych tutaj naprawdę nie brakuje, bo walczymy nie tylko z innymi graczami, a również ze sztuczną inteligencją, która nie jest tylko i wyłącznie elementem scenerii postawionym w kilku czołowych miejscach. Przeciwnicy potrafią uprzykrzyć życie i trzeba brać pod uwagę ich siłę. Właśnie w tym trybie wykorzystujemy wspomniane karty z broniami oraz pojazdami, więc bez przeszkód możemy często i gęsto biegać z ulubioną giwerą… Oczywiście, gdy posiadamy potrzebne karty w swojej talii. Strefa Wojny w moim odczuciu najbardziej przypomina Battlefielda i ten tryb naprawdę ubarwia zabawę. 343 Industries ponownie dorzuca coś od siebie do tego wielkiego uniwersum i koncepcja jest strzałem w dziesiątkę. Muszę jeszcze wspomnieć o małych płatnościach, które wywołały tak wielką burzę wśród sympatyków uniwersum… Nie obawiajcie się o wyrywanie złotówek z Waszych portfeli - za około 7 zł możemy kupić srebrny, a za około 11 zł złoty pakiet, ale totalnie nie widzę sensu dokonywania tych płatności. Za każdy mecz jesteśmy nagradzani Punktami REQ i po zaledwie kilku spotkaniach możemy kupić najdroższy pakiet… W konsekwencji zgarniamy kolejne karty, na które nie musimy wydawać gotówki.

Mimo wszystko głębokość i intensywność pojedynków potrafi przytłoczyć, więc nie wszyscy muszą polubić ten wariant zabawy. Dla fanów uniwersum jest jeszcze Arena. W tym miejscu czujemy „stare-dobre” Halo, bo nie musimy myśleć o niepotrzebnych nowościach, a czerpiemy przyjemność ze znanych wariantów zabawy. Team Slayer (typowy team deathmatch), SWAT (starcia bez tarcz i radaru), Strongholds (walka o punkty), Breakout (zawodnicy mają 1 życie), każdy na każdego, czy też walka o flagę… Esencja sieciowego strzelania - a miłośnicy uniwersum nie potrzebują więcej. Tutaj ponownie gra się wyśmienicie, bo każdy pojedynek sprawia błogą przyjemność. Właśnie na to liczyłem w przypadku kolekcji Master Chiefa i na szczęście tym razem się nie zawiodłem na 343 Industries. Bez wątpienia radość jest możliwa również dzięki płynnej rozgrywce… Deweloperzy odrobili zadanie na piątkę, gdyż możemy cieszyć się bardzo przyjemnym strzelaniem. Na taką rozgrywkę zasłużyli fani Halo!

Nie zapominajmy jednak o nadciągającym Forge, czyli edytorze, ale nie będzie dla Was zaskoczeniem, że ten aspekt pozycji pokaże pazur dopiero za kilka tygodni. Twórcy-amatorzy stworzą niezapomniane lokacje, które następnie udostępnią wszystkim miłośnikom… Kuźnia otrzymała kilka usprawnień – autorzy dodali między innymi nowe elementy, możliwość grupowania, tryb wolnej kamery – i te wszystkie smaczki pozwolą tworzyć jeszcze ciekawsze i bardziej rozbudowane mapy. Bomba.

[ciekawostka]

Spełnienie marzeń? Dla wielu tak!

Xboksa One posiadam niemal od światowej premiery i od tego czasu czekałem na ten tytuł. Wierzyłem, modliłem się, liczyłem i mogę to śmiało powiedzieć – nie zawiodłem się! Uwielbiam to uniwersum za niepowtarzalny klimat i wyjątkowego bohatera... Choć Szef nie gra już głównych skrzypiec, to jego prześladowca pokazał klasę. Szykujcie się na epicką, dobrze zbalansowaną opowieść i fenomenalną rozgrywkę w Sieci. Szkoda braku wprowadzenia, mocniejszego zakończenia oraz kilku brzydszych miejsc, ale to i tak produkcja, dla której warto posiadać w domu konsolę Microsoftu, bo właśnie dla takich tytułów kupuje się sprzęty.

Grajcie, strzelajcie i chłońcie każdy aspekt produkcji, a później szykujcie się na kontynuację... Ta już jest przygotowywana i mam nadzieję, że zaoferuje nam nie więcej, nie mniej. To wystarczy.  

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Halo 5: Guardians

Atuty

  • Od początku wciągająca historia
  • Płynność, płynność, płynność!
  • Epickie walki!
  • Dwójka bohaterów nie zawodzi
  • Sieciowe starcia najwyższej jakości
  • Warzone to miła alternatywa
  • Kilka wspomnianych innowacji

Wady

  • Brak głębszego wprowadzenia do fabuły
  • Zakończenie bez mocnego kopa
  • Niektóre miejsca odstają graficznie

Właśnie na takie Halo liczyłem. Wciągająca historia, obłędna płynność, satysfakcjonująca rozgrywka i przyjemne innowacje. Twórcy nie zawiedli i udowadniają, że to uniwersum ma głęboką, wyjątkową duszę. Klimat ryje beret!
Graliśmy na: XONE

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper