Recenzja gry: Armikrog

Recenzja gry: Armikrog

Mateusz Gołąb | 20.10.2015, 17:00

W ostatnich latach obserwujemy powrót wielu klasycznych tytułów, które kochaliśmy za młodu. Jednym z nich jest duchowy spadkobierca Neverhooda, którego oryginalni twórcy, pod nazwą Pencil Test Studios, stworzyli przy pomocy najwierniejszych fanów. Sprostanie własnej legendzie nigdy nie jest prostym zadaniem.

Przygody Klaymena stały się białym krukiem wśród przygodówek i gier wideo w ogóle. Ta wydana w 1996 roku gra skutecznie wyprzedzała swoje czasy. Na tyle, że nie sprzedała się najlepiej w pierwszych miesiącach, by zostać docenioną dopiero z upływem lat. wyróżniał się nie tylko nietuzinkową oprawą graficzną i niezwykle trudnymi zagadkami, ale również oferował bardzo ciekawego, choć niemego bohatera i zręcznie napisaną, przezabawną historię. Autorzy tej legendarnej gry postanowili po latach stworzyć coś zupełnie nowego. Coś, co usatysfakcjonuje fanów oryginału i będzie jednocześnie prawdziwym duchowym spadkobiercą ich poprzedniego hitu. O środki poproszono samych graczy. Kickstarter odniósł wielki sukces i pozostało nam jedynie czekać na kolejny wielki tytuł. Tak?

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie

Początek opowieści o kosmicznym podróżniku Tommynaucie i jego wiernym ślepym psiaku Beak-Beaku jest dosyć sztampowy, ale opracowany w taki sposób, że wzbudza ciekawość. Bohaterowie wyruszyli ze swojej rodzimej planety w poszukiwaniu źródeł energii, które uratują ją przed zniszczeniem. Jedyna nadzieja leży w tajemnicy jaką skrywa ciało niebieskie o nazwie Spiro 5. Zbliżając się do swojego celu statek Tommynauta ulega wypadkowi i protagoniści rozbijają się na powierzchni planety, po czym zmuszeni do ucieczki przed tutejszą fauną zatrzaskują się w ogromnej twierdzy o nazwie Armikrog.

Gra robi świetne pierwsze wrażenie. Intro jest bardzo dobrze wyreżyserowane, a całość rozpoczyna się niczym kreskówka z lat 90. Łącznie z wpadającą w ucho piosenką. Szata graficzna wykonana z plastelinowego tworzywa jest niezwykle imponująca. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę ile włożono w nią pracy. Całość powstała praktycznie bez użycia komputerowo generowanej grafiki. Wykorzystano tu zdjęcia ręcznie wykonanych figurek, których każdą klatkę animacji skrzętnie obfotografowano.

Niestety dalej jest tylko gorzej. Po kinowym wstępie fabuła bardzo mocno się rozmywa, a poszczególne strzępki historii poznajmy w formie wypowiedzi kosmicznych ośmiornic. Sęk w tym, że jest ona przekazana w niezrozumiałym na Tommynauta języku, który staje się jasny dopiero pod koniec zabawy. Wtedy, aby poznać szczegóły tego, co wydarzyło się na Spiro 5 musimy praktycznie przebiec przez większość lokacji ponownie. Na dobrą sprawę jakikolwiek rozwój fabularny ma miejsce jedynie we wprowadzeniu i zakończeniu. Niestety całość okazuje się niezwykle prosta, domknięta pospiesznie i niesatysfakcjonująca. 

Wstęp jest prosty i bardzo czarujący. Uderza w najbardziej sentymentalne punkty w sercu. Jednak wraz z kolejnymi minutami okazuje się, że jest to jedynie zaślepienie pozorami.

Charaktery postaci również nie porażają i można odnieść wrażenie, że niemy Klaymen miał w sobie więcej osobowości, niż Tommynaut i jego towarzysz Beak-Beak, którzy odzywają się okazjonalnie i jakby na siłę. Postacie drugoplanowe natomiast bazują na nieśmiesznych grach słownych, co jedynie potęguje zażenowanie.

Neverhood znany był również z błyskotliwie zaprojektowanych zagadek. Może dla nich warto również sięgnąć po jego duchowego następcę?

Nie

Gdy oprowadzałem niegdyś Klaymena po niezwykle groteskowej krainie, każda łamigłówka stanowiła nie lada wyzwanie i opracowana była z pomysłem. Pamiętam całe godziny spędzone na główkowaniu, by odmierzyć odpowiednią ilość wody do konkretnych piszczałek, aby te zagrały właściwą melodię. Zagadki w Armikrogu są proste. Czasem wręcz prostackie. Wystarczy skrzętnie notować elementy pojawiające się na ekranie. Przynieś, podaj, pozamiataj. Ewentualnie ułóż w odpowiedniej kolejności. Koniec. Najgorsze jest to, że jedna z tych „łamigłówek”, co piszę celowo w cudzysłowie, powtarza się trzykrotnie w identycznej formie. Różnica polega na liczbie pustych miejsc, ale jeśli sekwencję do jej rozwiązania mamy zapamiętaną, to wykonujemy ją według tego samego schematu - w parę sekund.

Za prostotę tego tytułu niech poświadczy fakt, że ukończenie całości zajęło mi niecałe 3 godziny. Nie jestem zwolennikiem przeliczania czasu gry na złotówki. Jestem również świadomy tego, że Armikrog swoją długością dorównuje Neverhoodowi. Problem w tym, że gdy poprzednik rzucał potężne kłody pod nogi i zatrzymywał nas na długie godziny z przemyślanymi problemami do rozwikłania, tak tutaj praktycznie przebiegamy przez grę bez większego wysiłku.

To może chociaż klasyczna mechanika zatrzyma nas przy zabawie?

Nie

System rozgrywki jest bardzo charakterystyczny i podobny do Neverhooda. Żadnego ekwipunku – wszelkiego rodzaju przedmioty używane są automatycznie, jeśli tylko Tommynaut posiada je przy sobie, a my klikniemy w odpowiednie miejsce. Zmiana bohaterów jest zupełnie zbędną mechaniką, bo Beak-Beak służy jedynie do przynoszenia przedmiotów z ciasnych pomieszczeń i stanowi kompletnie zmarnowany koncept. W wielu miejscach brakuje również konsekwencji i logiki - nawet tej mieszczącej się w ramach fantastycznego świata działającego w oparciu o abstrakcyjne zasady. Bohaterowie znajdują podczas swej przygody wiele dźwigni, które należy umieścić w odpowiednich miejscach. Niestety, mimo tego, że wyglądają one identycznie, to w jeden konkretny otwór pasuje tylko jedna dźwignia. Kolejny przykład -w pewnym momencie plastelinowy protagonista znajduje muszkę, która zjedzona przez psowatego towarzysza dosłownie „dodaje mu skrzydeł”. Z jakiegoś jednak powodu Tommynaut posiada przy sobie nieograniczoną liczbę tych latających stworzeń.

Jedynie wizualny projekt świata zdaje się być na swoim miejscu.

Ostatnim gwoździem do trumny są bugi. Może nie psują one skutecznie gry, ale jest ich dużo i są stosunkowo uciążliwe. Autorzy nie przewidzieli na przykład problemu, gdy Beak-Beak wypluje przyniesiony przedmiot w drzwiach. Kliknięcie na niego, by Tommynaut nie przeszedł do drugiej lokacji stanowił nie lada wyzwanie. Czasem pojawiają się drobne błędy graficzne i przenikające się przedmioty, a fenomenalna muzyka skomponowana przez Terry’ego Scotta Taylora włącza się kiedy chce, w wyniku czego często grałem w kompletnej ciszy.

Armikrog to spektakularny zawód. Twórcy oryginału mieli pomysł, którego nie potrafili rozwinąć i przy okazji nie podołali technicznie. Jeśli zatem zastanawiacie się, czy warto, chociażby z sentymentu, sprawdzić nową grę Pencil Test Studios, to z wielkim bólem w sercu powiadam wam:

Nie

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Armikrog

Atuty

  • Oprawa graficzna
  • Muzyka Terry'ego Scotta Taylora

Wady

  • Bohaterowie bez charakteru
  • Kiepska historia
  • Niezwykle prostackie zagadki
  • Zmarnowany potencjał Beak-Beaka
  • Brak konsekwencji
  • Błędy

Nie wszystko złoto, co z Kickstartera. Pomimo legendarnych nazwisk na pokładzie studia, Armikrog to porażka na całej linii. Lepiej już odświeżyć sobie Neverhooda, niż marnować czas na przygody Tommynauta.
Graliśmy na: PC

Mateusz Gołąb Strona autora
cropper