Co oglądać po „Tenet”? Filmy Christophera Nolana od najgorszego do najlepszego

Co oglądać po „Tenet”? Filmy Christophera Nolana od najgorszego do najlepszego

Dawid Ilnicki | 10.09.2020, 23:00

Do kin weszło nowe dzieło Christophera Nolana, zatytułowane “Tenet”. Premiera tego, już kilkukrotnie przekładanego, widowiska to idealna okazja, by zapoznać się ze wszystkimi dziełami tego twórcy, nieprzypadkowo nazywanego klasykiem kina rozrywkowego XXI wieku. Każdy kolejny film Brytyjczyka jest prawdziwym wydarzeniem, bo jak mało kto potrafi on zaskakiwać, nawet najbardziej wymagającego widza.

W kinie, podobnie jak w każdej innej dziedzinie, którą możemy określić mianem sztuki, występuje dobrze znany podział na tzw. “rzemieślników” i “artystów”. Ci pierwsi uznawani są za twórców, którzy co prawda nigdy nie osiągną pewnego, niedostępnego im ze względu na brak talentu poziomu, ale z drugiej strony potrafią stworzyć pierwszorzędne widowisko. Z kolei „artyści” to twórcy często niezrozumiani, którzy jednak od czasu do czasu potrafią zabłysnąć, realizując prawdziwe dzieło sztuki, które zachwyca niemal wszystkich kinomanów lub też - co częstokroć bywa nawet bardziej pożądane - dzieli widzów na dwa przeciwstawne obozy. Co istotne o ile “rzemieślników” kojarzymy z kinem komercyjnym, schlebiającym gustom tzw. popcornowej widowni, “artystów” kojarzymy raczej z filmowymi eksperymentami, nawet jeśli biorą się oni za pewne schematy znane z kina gatunkowego.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jak w tym prostym podziale odnajduje się kino Christophera Nolana? Otóż wydaje się ono kompletnie go omijać, bo Brytyjczyk z jednej strony tworzy obrazy bardzo przystępne, oparte na dość prostych podstawach, często mocno emocjonalne, które jednak z drugiej strony potrafią zaskoczyć jakimś dziwacznym pomysłem, sprawdzając się zarówno na tym najprostszym, rozrywkowym, jak i na meta-poziomie. Nolan nie boi się niezwykle złożonych fabuł, które w przypadku innego twórcy mogłyby się wydawać zbyt skomplikowane, jak na dzieła przeznaczone dla zwykłego widza, i zazwyczaj ostatecznie wygrywa, o czym świadczą statystyki boxscore’ów. Fani jego twórczości to zwykle ludzie, w których domach panuje niemal całkowite embargo na jakiekolwiek informacje na temat fabuły, bo jego filmy najlepiej ogląda się na świeżo, dając się po prostu ponieść temu co widzimy na ekranie, w sposób, w który powinno się oglądać choćby pierwszego “Matrixa”.

Niewątpliwie Brytyjczyk otwiera zwykłego, kinowego widza na zupełnie inne doświadczenia, często dekonstruując zwykłe filmowe fabuły igra z jego oczekiwaniami. Choć w jego kolejnych obrazach da się zauważyć pewne wspólne tematy, każdy z tych filmów jest inny i można w nim zobaczyć coś zupełnie odmiennego. To sprawia, że kolejne produkcje tego twórcy potrafią zaskoczyć nawet największych Nolan-ologów i z pewnością, w kolejnych latach, będziemy ich oczekiwać z niecierpliwością. Przed wami mocno subiektywny ranking dziesięciu filmów Brytyjczyka, bez uwzględniania “Doodlebug”, o którym swego czasu pisał już Jędrzej.

Bezsenność

Niezwykle trudno wybrać ten najgorszy obraz z listy dziesięciu, więc uciekam się tu do pewnego rodzaju wybiegu. “Insomnia” to remake norweskiej produkcji z 1997 roku, a sam nie jestem fanem podobnych zabiegów, zwłaszcza w przypadku tak świeżych produkcji. W przypadku tego typu praktyk zawsze powstaje pytanie na ile końcowy efekt, który wywołuje druga wersja, zapisać na konto pierwowzoru czy też twórców nowego filmu. W tym wypadku niewątpliwie mamy do czynienia z udanym dziełem, w którym na pierwszy plan wysuwa się znakomite aktorstwo: Ala Pacino i występującego tu w nietypowej roli, nieodżałowanego Robina Williamsa, a także ciężka atmosfera. Rywalizacja dwóch godnych siebie rywali to zawsze świetny temat na emocjonujący thriller, który został tu zrealizowany pierwszorzędnie.

Mroczny rycerz powstaje

To film z gatunku “Lubię bardziej niż powinienem”. Z jednej bowiem strony mamy tu świetnego bohatera negatywnego, z całą pewnością nie tak znaczącego jak Joker Ledgera, ale którego charakter i działania w udany sposób nawiązują do obecnych we współczesnym świecie realnych problemów. W filmie jest mnóstwo świetnych sekwencji, interesująco wypada również motyw  rewolucji, która jednak z minuty na minutę staje się coraz bardziej irytująca. Widz ma wrażenie, że twórcy próbowali upchnąć zbyt wiele wątków w jednym filmie, nie przekonują też niektóre wybory aktorskie, choć jest to oczywiście kwestia gustu. Ostatecznie nie będę chyba oryginalny jeśli powiem, że to zdecydowanie najsłabsza odsłona trylogii Batmana.

Interstellar

“Interstellar” to spełnienie marzeń wszystkich fanów oldschoolowego science-fiction, które w ostatnim czasie znajdowało się już niemal na wymarciu. Jeśli bowiem chcemy sobie przypomnieć najlepsze obrazy tego typu z ostatnich lat to wymienimy albo tanie, całkiem efektowne, ale jednak nie spełniające wymogów wielkiego widowiska dzieła (“Prospect” czy też szwedzka “Aniara”) albo produkcje starające się podejść do tematu eksploracji kosmosu bardzo realistycznie (“Marsjanin”), przez co również nie spełniały one wymogów wielkiego widowiska . Tymczasem produkcja z 2014 roku w niezwykle ponury sposób nawiązuje do dzisiejszych problemów cywilizacji, która musi szukać sobie nowego domu gdzieś, hen w przestrzeni kosmicznej. I choć oczywiście całość może razić przesadnym sentymentalizmem, a zakończenie naiwnością, i tak film ten pozostaje jednym z najważniejszych dzieł należących do podgatunku space-opera.

Batman - początek

“Batmany” Nolana są często atakowane jako konserwatywne, nie odpowiadające dzisiejszym realiom i trudno się z tym nie zgodzić, bo Bruce Wayne jest w nich pokazywany jako nieskazitelny bohater, podczas gdy wiele można by mu zarzucić. Sam mam podobne zdanie i czekam na pewnego rodzaju reinterpretację działań tego bohatera w filmie Matta Reevesa, zwłaszcza po tym co z całym światem „Człowieka-Nietoperza” zrobiło wielokrotnie nagradzane dzieło Todda Phillipsa. Z drugiej jednak strony należy zauważyć, że dzieje się tak ze względu na to, że Nolan jako pierwszy pokazał Gotham w niezwykle realistyczny sposób, co sprawiło, że seria ta zaczęła być oceniana pod kątem tego jak prezentuje współczesną nam rzeczywistość. Obraz z 2005 roku był tego - nomen omen - początkiem, bez którego być może nie byłoby wielkiego sukcesu wspomnianego “Jokera”, idącego jeszcze głębiej w naturalistyczny portret modelowego bohatera XXI wieku, który tym razem wywodzi się z ludu. I za to z pewnością należą się Nolanowi brawa.

Following

“Mała rzecz, a cieszy”. Zrealizowany w 1998 roku przy pomocy zaledwie 6000 dolarów film, pełnometrażowy debiut Christophera Nolana, przy którym reżyser sprawdzał się w zasadzie każdej, niezbędnej na planie roli, pokazał niezwykły talent Brytyjczyka do tworzenia z jednej strony skomplikowanych, a z drugiej niezwykle precyzyjnych fabuł, których punktem wyjścia jest interesujący pomysł. W tym wypadku mamy do czynienia z nietypowym zajęciem głównego bohatera, bardzo specyficznego jegomościa, który zaczyna śledzić przypadkowych ludzi. Choć z początku wydaje się podmiotem oryginalnej rozgrywki szybko staje się przedmiotem złożonej intrygi, która przy okazji demonstruje umiejętność stopniowego zagęszczania atmosfery przez twórcę, mistrzowskiej gry na małej przestrzeni, używając terminologii piłkarskiej. Ponadto Nolan zdaje się tu od początku budować własną markę; nie chodzi tylko o nawiązywanie do pierwszej produkcji w następnych filmach (“Memento”, “Incepcja), ale także jeden niepozorny szczegół: znaczek Batmana zamiast numeru na drzwiach do mieszkania, antycypujący późniejszą pracę na planie produkcji o Człowieku-Nietoperzu.

Mroczny rycerz

Drugiej części trylogii Nolana towarzyszył swego czasu spory szum, związany z niezwykle wysokimi ocenami na portalu IMDB, które do tego czasu zdążyły już spaść, a także tragiczną śmiercią odgrywającego jedną z głównych ról, Heatha Ledgera. Właśnie, rzadko zdarza się, by w kinie superbohaterskim można było mówić o tym, że postać negatywna grała główną rolę, niemal na równi z herosem, ale w tym wypadku z pewnością tak jest. Joker Ledgera, po części za sprawą jego zdolności aktorskich, a częściowo z uwagi na świetny scenariusz, konfrontujący Bruce’a Wayne’a z bardzo niewygodnymi faktami na temat społeczności, której grany przez Christiana Bale’a bohater broni, długimi fragmentami rzeczywiście gra tu pierwsze skrzypce. Końcówka filmu jest w swej wymowie niezwykle gorzka, co rzadko zdarza się w tego typu produkcjach i pozostawia w widzu prawdziwy mętlik w głowie, który w tym wypadku działa jednak na korzyść widowiska. Tym samym Nolan po raz kolejny wyprzedza nurt dojrzałych opowieści o facetach w rajtuzach, który w ostatnich latach jest niezwykle popularny.

Prestiż

Dla niektórych z pewnością cichy numer jeden tej listy, ulubiony obraz Nolana wśród filmowych hipsterów, którzy niespecjalnie szanują blockbusterowe oblicze Brytyjczyka. Opierając fabułę tego mocno niedocenionego, jak się okazuje nawet na tej liście, obrazu na starciu godnych siebie rywali Nolan balansuje tu na krawędzi prawdziwego, kostiumowego dramatu i fantastyki, a film obok świetnego aktorstwa (obok dwójki głównych aktorów także Davida Bowie) zachwyca również precyzją scenariuszową. Dzieło, którego głównym tematem są magiczne sztuczki jest samo w sobie pewnego rodzaju sztuczką sprawiającą, że ludzie do tej pory kłócą się o jego zakończenie.

Dunkierka

W jednym z odcinków “House of Cards” Frank Underwood wyznaje, że to czego nienawidzi najbardziej to czekanie na to co zrobi przeciwnik, zwłaszcza w momencie gdy wszystkie możliwe opcje zostały przez niego wykorzystane. Trochę właśnie o takim oczekiwaniu, zawieszonym pomiędzy nadzieją na ocalenie a strachem przez nadejściem nieuchronnego, opowiada ten bardzo nietypowy film antywojenny Christophera Nolana, który należy do grupy obrazów z każdym kolejnym rokiem zyskujących na znaczeniu. To produkcja bardzo nietypowa, bo wydaje się kompletnie nieefektowna, a jednak napięciem można by obdzielić kilka innych filmów, nawet tych o podobnej tematyce. To również pozycja szczególna w dorobku Brytyjczyka, która wydaje się niepowiązana tematycznie z innymi jego dziełami. Niektórzy jednak argumentują, że niezwykle istotną rolę pełni w niej różnie odczuwany, przez kolejnych bohaterów dramatu, upływ czasu, co jest już niemal stałym motywem w dziełach Brytyjczyka. Trudno się jednak dziwić, że “Dunkierka” spotkała się chłodnym przyjęciem w niektórych kręgach, bo łatwo się domyśleć, że podejście prezentowane przez wspomnianego Underwooda wcale nie jest odosobnione.

Memento

Jeśli “Following” było jedynie pewnego rodzaju ćwiczeniem w realizacji udanych produkcji o dość skomplikowanej fabule, zdradzających przy okazji fascynację estetyką neo-noir, to “Memento” jest już w pełni rozwiniętym dziełem filmowym, kontynuującym podobne wątki. Główny bohater tego klasycznego już obrazu, fantastycznie grany przez, mimo wszystko niedocenianego, Guya Pearce’a, cierpi na osobliwą przypadłość: zanik pamięci krótkotrwałej, która sprawia, że musi on sobie kompletnie zreorganizować życie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że prowadzi on coś w rodzaju prywatnego śledztwa. Okazuje się, że wystarczy jeden prosty koncept, by wywrócić do góry nogami oczekiwania widzów, których twórcy, pozornie, cały czas prowadzą za rączkę ku finałowi, robiącemu za pierwszym razem piorunujące wrażenie i pozostającemu w głowie na długo po seansie. Oglądane po raz kolejny “Memento” odsłania nie tylko swą precyzję scenariuszową, ale także pokazuje ciągłość myśli twórczej Nolana, choćby poprzez drobne elementy pojawiające się zarówno tu, jak i w jego kolejnych filmach.

Incepcja

Wybór ulubionego filmu Nolana jest niemal równie trudny jak wskazanie najgorszego obrazu, choć z innych powodów. Większość czytelników spodziewa się tu zapewne pójścia pod prąd i wyróżnienia jednej z mniej popularnych produkcji. Prawda jest jednak taka, że żaden z wcześniejszych i późniejszych obrazów Brytyjczyka nie dostarczył mi tak dużej dawki czystej filmowej frajdy, jak właśnie “Incepcja”. Jej głównym atutem jest doskonałe wyważenie fabuły, która z jednej strony jest na tyle skomplikowana, by móc po seansie rozmawiać o niej godzinami, a z drugiej na tyle jasna i klarowna, by nie mieć problemu z jej zrozumieniem już za pierwszym razem. To co, jak się wydaje, nie wyszło w przypadku “Teneta” (który oczywiście może zyskiwać z każdym kolejnym obejrzeniem) udało się przy “Incepcji”, która zachwyca lekkością konceptu, świetnym aktorstwem, a także delikatną nutką niepewności w finale.

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper