Locke & Key – recenzja serialu. Czy to właściwy klucz do tego zamka?

Locke & Key – recenzja serialu. Czy to właściwy klucz do tego zamka?

Piotrek Kamiński | 13.02.2020, 20:30

Netflix to są jednak asy. Dostali w swoje łapy ciekawy, brutalny jak diabli, interesujący stylistycznie materiał, więc... zrobili z niego lekkie fantasy z dreszczykiem, w którym demony i zło muszą ustąpić miejsca problemom nastolatków. A mogło być tak dobrze.

Nie pamiętam już kto po raz pierwszy zwrócił na to moją uwagę, ale jest taka dosyć zabawna sprawa związana z tym jak oświetleniowcy oświetlają plan, który ma być ciemny. Kiedyś wystarczyło zamienić żółte światło na niebieskie i po sprawie. Ewidentnie panowała ciemność, a widz i tak wszystko widział. Dzisiaj tego typu zagrywki widzi się coraz rzadziej, bo i przecież nie tak wygląda świat w nocy, a dążymy do większego i większego realizmu w kadrze - to co, przeszło sześćdziesiąt lat temu, nie miało szansy na akceptację trzydzieści lat temu, a to co wymyślili wtedy, wygląda głupio dzisiaj. Stosuje się więc inne sztuczki. Na zewnątrz wystarczy światło latarni, czy bijące z okien i taki wielki, wiszący w powietrzu balon roztaczający światło podobne do tego księżycowego, ale jak poradzić sobie w pomieszczeniu? Często robi się coś absolutnie nierealistycznego, czego widz zwykle i tak nie zauważy. Gorzej, jeśli ktoś zwróci na to jego uwagę (nie ma za co): rozstawia się lampy i świeczki. Wszędzie. Gdzie. Tylko. Się. Da. Zwróć uwagę jak wiele lampek i kinkietów znajduje się w Keyhouse. Co najmniej sześć w każdym jednym pomieszczeniu. I zawsze wszystkie są włączone. No dobrze, ale miało być o serialu!

Dalsza część tekstu pod wideo

Zobacz także: Locke and Key - serial na podstawie Stephena Kinga

Locke & Key – recenzja serialu. Czy to właściwy klucz do tego zamka?

Locke & Key – Ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz

Noc. Jakiś mężczyzna wraca do domu z torbą pełną zakupów. Dzwoni telefon. Mężczyzna odbiera i po krótkiej rozmowie, z której my słyszymy jedynie połowę, wchodzi do domu, wyciąga ze skrytki stary, misternie zdobiony klucz, po czym wbija go sobie w serce, skutkiem czego staje cały w płomieniach. On umiera, dom ulega doszczętnemu spaleniu. Nie wiemy jeszcze jak istotne dla naszych głównych bohaterów - rodziny Locke'ów - było to wydarzenie. Tyler, Kinsey i Bode (wymawiane "Bodi", o czym najwyraźniej nie wiedział autor napisów Netflixa) sprowadzają się do rodowego domu po tym jak ich ojciec zostaje zastrzelony przez jednego z uczniów szkoły w której był psychologiem. Chłopak pytał o jakieś specjalne klucze, ale zdaje się, że ojciec, Rendell, nie miał pojęcia o co chodzi. Wkrótce po przeprowadzce, najmłodszy z Locke'ów  odkrywa, że w studni mieszka głos jakiejś kobiety, która namawia go, by zaczął szukać pochowanych po domu specjalnych, posiadających magiczną moc kluczy - jeden pozwala udać się w dowolne miejsce, które widziało się na oczy, drugi otwiera drzwi do innego wymiaru, kolejny pozwala oddzielić duszę od ciała, a jeszcze inny zajrzeć do wnętrza własnej głowy. Skąd tak potężne artefakty wzięły się w domostwie Locke'ów? Dlaczego kobieta ze studni pomaga Bode'emu w ich odnalezieniu? Czy można jej ufać? Czy Kinsey umówi się na randkę ze Scotem przez jedno "t"? To ostatnie trochę od czapy, nie? Widzisz o co mi chodzi z tym ugrzecznieniem materiału.

Locke & Key – A jak będziesz miał dużo kluczy, to zostaniesz woźnym

Jeśli powyższy zalążek historii wydaje Ci się brzmieć lekko kingowo, to pewnie dlatego, że autor scenariusza oryginalnego komiksu, Joe Hill, w rzeczywistości nazywa się Joseph Hillstrom King i jest synem Stephena. Widać  to w jego sposobie prowadzenia narracji, w pomysłowym, nie do końca jasnym przedstawieniu zła, ulokowaniu akcji w małym miasteczku (ale w Massachusetts, nie w Maine). Przeczytałem z ciekawości jeden tomik komiksu, pod tytułem "Welcome to Lovecraft" i byłem zachwycony jego specyficzną kreską, ciekawymi, nierzadko bezpośrednio powiązanymi z tym co dzieje się w fabule ujęciami, bezpardonowym podejściem do brutalności. Nie mogłem się doczekać, aż zobaczę te kadry przełożone na język serialu. No i się nie doczekałem.

Locke & Key nie jest nakręcone źle. W każdym odcinku znajdzie się co najmniej jedno ujęcie, które aż chce się zatrzymać i obejrzeć dokładniej (HDR potrafi czasami zrobić robotę), ale brakuje mu bardziej pomysłowych kadrów, ciekawszego ruchu kamery, czegoś co wiązałoby go trochę bardziej z kartami komiksu. Serial wygląda poprawnie - może poza wybitnie rzucającą się w oczy doliną niesamowitości w scenach z, hmm... lataniem - ale po obcowaniu z komiksem chciałoby się czegoś więcej. Od czasu do czasu rzuca się również w oczy dziwny montaż całości. Na przykład w scenie w której Bode rozmawia ze swoim praprapradziadkiem nie dość, że boleśnie oczywistym jest, że aktorzy nigdy nie stali nawet obok siebie na planie, to jeszcze na koniec rozmowy Bode żegna się i wraca pędem do domu, po czym kamera wraca do dziadka, który nadal siedzi w tym samym miejscu i równie spokojnym głosem co do tej pory odpowiada, że ma nadzieje, iż młody jeszcze do niego wpadnie. Szkoda, że w tym momencie Bode jest już pewnie ze trzydzieści metrów dalej i niczego pewnie nie usłyszał. Niby drobnostka, ale dało się to zmontować tak, żeby trzymało się kupy, a tego typu dziwnych decyzji montażowych jest tu pełno. Lecz to nie warstwa techniczna jest dla mnie w Lock & Key największym problemem. Znacznie bardziej doskwiera fakt, że autorzy adaptacji zdecydowali się zupełnie zmienić ciężar gatunkowy całej historii. Komiks to przede wszystkim horror  z elementami dramatu, podczas gdy serial Netflixa to bardziej drama dla nastolatków z elementami horroru. Aktorzy zazwyczaj spisują się poprawnie. Connor Jessup (Tyler) i Emilia Jones (Kinsey) wypadają bardzo naturalnie, a i młody Jackson Scott (Bode) zazwyczaj nie brzmi zbyt sztucznie. Najbardziej nie pasował mi Bill Heck, czyli serialowy Rendell. Teoretycznie zwykły facet, głowa rodziny, psycholog, a nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia albo z komiksowym superbohaterem, albo z superzłoczyńcą. Nawet to w jaki sposób opowiadał dzieciom bajki było jakieś takie... mroczne. Najlepiej natomiast wypadła Laysla De Oliveira jako kobieta ze studni. Jej rola nie wymagała subtelności, więc aktorka mogła być tak przerysowana i teatralna jak tylko jej się podobało i trzeba przyznać, że efekt jest jak najbardziej zadowalający. Ciężko oderwać od niej wzrok i to nie tylko dlatego, że ogólnie jest raczej miła dla oka. Przynajmniej do momentu, w którym dowiadujemy się o co z nią chodzi. Brrr.

Locke & Key oferuje całkiem sympatyczną, podszytą magią intrygę, która aż się prosi o obejrzenie wszystkiego za jednym razem. Kolejne klucze i ich moce zawsze zaskakują pomysłowością, a szersza fabuła napisana jest w taki sposób, że jeśli uważasz na to co oglądasz, powinieneś domyślić się kolejnego zwrotu akcji na dobrych kilka/kilkanaście minut do przodu. Nie uważam aby był to minus. Zwrot akcji ma zaskoczyć, zgoda, ale nie powinien też wyjeżdżać zupełnie z lewej strony bez żadnej zapowiedzi. Drażni jedynie zupełnie niepasująca do reszty serialu głupota bohaterów w niektórych scenach. Zwłaszcza w przedostatnim odcinku - będziesz wiedział(a) o czym mówię, gwarantuję. Warstwie technicznej brakuje kilku szlifów, a niektóre sceny zdecydowanie dało się zagrać lepiej, ale tak czy siak jest to zdecydowanie warty uwagi serial. Nawet jeśli Netflix postanowił lekko wykastrować materiał źródłowy. Może w drugim sezonie pozwolą sobie na więcej? Mam nadzieję, że się przekonamy, bo z nimi to nigdy nic nie wiadomo.

P.S.  Nazywają całą grupę filmową "The Savinis", udaje im się zdobyć prawdziwego Toma Saviniego i wykorzystują go jedynie do jednej, krótkiej, mało istotnej sceny? No, nie robi się tak.

Atuty

  • Klucze;
  • Dziewczyna ze studni;
  • Keyhouse i w ogóle umiejscowienie akcji;
  • Wciągająca historia

Wady

  • Cięcia w stosunku do materiału źródłowego;
  • Czasami gra aktorska nie powala;
  • Miejscami efekty specjalne;
  • Dało się to lepiej zmontować;
  • Spontaniczne napady głupoty głównych bohaterów

Locke & Key to trochę niewykorzystany potencjał, ale nawet to co dostaliśmy potrafi zaintrygować. Byleśmy dostali drugi sezon!

7,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper