Exit – recenzja filmu. Koreański asasyn rusza do akcji!

Exit – recenzja filmu. Koreański asasyn rusza do akcji!

Piotrek Kamiński | 29.11.2019, 21:00

Lubię koreańskie podejście do kina. Ich komedie są absurdalne do bólu, horrory toną wręcz w klimacie, a thrillery trzymają w napięciu do ostatniej minuty. Według Filmwebu Exit należy do tej ostatniej kategorii. Moim zdaniem bliżej mu do tej pierwszej.

Yong-nam nie ma w życiu lekko. Wciąż mieszka z rodzicami, jest bezrobotny, od ponad trzech lat wzdycha do dziewczyny, która dała mu kosza, całe dnie spędza na lokalnym placu zabaw. Dobrze, że chociaż tam może liczyć na uznanie – niby tylko małych dzieci, ale lepsze to, niż nic. Bo musicie wiedzieć, że Yong-nam nie jest jakimś tam zwykłym życiowym przegrywem. Jest życiowym przegrywem z absurdalnie silnymi mięśniami, które sprawiają, że na drążku treningowym nie ma sobie równych, co zyskało mu (wśród dzieci) tytuł CD – Czempiona Drążka! Kiedy zupełnie nieistotny dla reszty filmu szalony naukowiec rozpuści w centrum miasta niebezpieczny gaz, którego żaden wiatr za Chiny nie potrafi rozwiać, tylko Yong-nam będzie mógł pomóc uratować swoich bliskich.

Dalsza część tekstu pod wideo

Exit – recenzja filmu. Koreański asasyn rusza do akcji!

Exit – nikły dreszczyk emocji

Przyznam, że nie do końca takiego "thrillera" się spodziewałem. Fabularnie obraz Sang Geun Lee miesza ze sobą sporo elementów typowo komediowych, z szytym grubymi nićmi śmiertelnym zagrożeniem, które ma dostarczyć dreszczyku emocji. Problem w tym, że trudno o te emocje, kiedy głównemu bohaterowi cały czas wszystko się udaje, czemu zresztą nie można się dziwić, po tym jak początek filmu zaprezentował nam jego mięśnie z tytanu. Nie oznacza to, oczywiście, że film jest zły. Po prostu ktoś niefortunnie go opisał, co może wprowadzać potencjalnego widza w błąd. Właściwie to ciężko mi się zdecydować jak Wam ten film sprzedać. Elementy komediowe w pewnym momencie znikają i nie wracają już praktycznie do samego końca. Intryga w zasadzie nie istnieje, bo wszystko co powinniśmy wiedzieć, zostaje ujawnione w pierwszych dwudziestu minutach i przez pozostałych osiemdziesiąt po prostu patrzymy, jak nasz główny bohater włazi po kolejnych ścianach, przeskakuje między kolejnymi dachami. Kino wspinaczkowe? Lepszego pomysłu nie mam.

Mięsem produkcji jest widowiskowe przechodzenie z jednego punktu budynku do drugiego – zazwyczaj po jego zewnętrznej stronie – lub czasami nawet pomiędzy dachami kolejnych wieżowców. I choć jasnym jest, że twórcy pomagali sobie efektami komputerowymi, sceny, w których Yong-nam, a później również i jego koleżanka, grana przez znaną z koreańskiego girlsbandu SNSD Yoonę, młoda kelnerka Eui-yoo przechodzą na linach nad wielkimi przepaściami, łapią się kolejnych wystających kamieni, aby uciec przed unoszącym się powoli zabójczym gazem, robią wrażenie. Nie jest to może poziom Toma Cruise'a wiszącego na zewnątrz startującego samolotu, ale przy odrobinie dobrych chęci można się z Exitem naprawdę nieźle bawić. 

Exit – Ezio Auditore da Firenze byłby dumny

Co natomiast, jeśli komuś tych dobrych chęci brakuje i nie ma ochoty mrużyć oczu? Jeśli zerknęliście już do oceniaczki to wiecie, że debiut reżyserski oraz scenopisarski pana Lee swoje za uszami ma i wszystkie te brudy bardzo mocno rzucają się w oczy. O najważniejszym problemie wspominałem już wyżej. Mianowicie fabuła w Exit jest jedynie pretekstem pozwalającym głównym bohaterom powspinać się po dachach. Wytłumaczenie skąd się wziął i dlaczego został rozpuszczony niebezpieczny dla ludzi gaz jest taką farsą, że aż ciężko uwierzyć, że nie kryje się za tym nic więcej. Czeka się dalej, jak wątek zostanie rozwinięty, ale w pewnym momencie film po prostu się kończy, zostawiając odbiorcę, zależnie od nastroju, albo nad wyraz rozbawionego, albo mocno zniesmaczonego. Logika w tym filmie nie istnieje i trzeba się z tym faktem bardzo szybko pogodzić, jeśli chce się czerpać z seansu radość. Podczas pierwszej poważnej sceny wspinaczkowej Yong-nam łapie się wmurowanych w gładką fasadę budynku kamieni. Nie są ułożone w żaden konkretny wzór i zdobią tylko tę jedną ścianę. Zupełnie, jakby projektant budynku dla jaj zrobił z jego części ściankę wspinaczkową, albo spędził za dużo czasu przy klasycznych częściach Assassin's Creed. Taka to już konwencja filmu i tyle. Mamy o tym nie myśleć. Zakończenie też nie robi wrażenia. Nie dość, że brakuje w nim co najmniej jednej sceny – zwróćcie uwagę: bohaterowie znajdują się w jednej sytuacji, po czym bez choćby cienia wyjaśnienia są w zupełnie innym miejscu i robią coś innego – to jeszcze cała historia kończy się jednym, wielkim, środkowym palcem, wymierzonym prosto w mózg widza.

Exit mogło być ciekawym filmem. Gdyby rozwinąć w jakikolwiek sposób intrygę, dopisać postaciom osobowość i może odrobinę wyraźniej zaznaczyć grożące bohaterom niebezpieczeństwo mógłby z tego wyjść dobry sensacyjniak. Prosty, ale sympatyczny. Zamiast tego dostaliśmy kilka ciekawie wyglądających scen, poprzecinanych niezłymi żartami i absurdami scenariuszowymi, których nie powstydziłby się sam Tommy Wiseau. W przypływie dobrego humoru można nawet obejrzeć, ale na trzeźwo może być ciężko. 

PS Nie wiem, kto wymyślał slogan na polską wersję plakatu, ale chyba oglądał inny film.

Źródło: własne

Atuty

  • Miejscami całkiem zabawny;
  • Nieźle nakręcona wspinaczka

Wady

  • Fabuła prawie nie istnieje, a to, co dostaliśmy nie ma sensu;
  • Postaciom brakuje charakteru;
  • Zakończenie bierze się znikąd

Debiut reżyserski Sang Geun Lee nie wspina się na wyżyny kinematografii, ale z odpowiednim nastawieniem może dać trochę frajdy.

5,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper