The Kominsky Method, sezon 2 – recenzja serialu. Starzy, ale jarzy

The Kominsky Method, sezon 2 – recenzja serialu. Starzy, ale jarzy

Jędrzej Dudkiewicz | 29.10.2019, 21:00

Na całe szczęście Netflix to nie tylko filmy. Sporo jest tam też naprawdę dobrych seriali, a co jakiś czas trafiają się prawdziwe perełki. Jedną z nich – co było dla mnie mimo wszystko sporym zaskoczeniem – była produkcja, której pomysłodawcą jest Chuck Lorre, twórca m.in. The Big Bang Theory. Chodzi mianowicie o The Kominsky Method, która powróciła z drugim, co najmniej równie dobrym sezonem.

W życiu Sandy’ego Kominsky’ego i jego przyjaciela, Normana Newlandera, zmieniło się niewiele, odkąd widzieliśmy ich ostatnim razem. Wciąż się spotykają, wciąż zajmują się tym samym, wciąż są starzy. Okaże się jednak, że czekają ich pewne nowości. Sandy będzie musiał poznać nowego, dość specyficznego partnera swojej córki, Norman z kolei odnowi znajomość z miłością z dawnych lat.

Dalsza część tekstu pod wideo

The Kominsky Method, sezon 2 – recenzja serialu. Starzy, ale jarzy

The Kominsky Method – bardzo mądra i bardzo zabawna fabuła

W drugim sezonie The Kominsky Method twórcy skupiają się na nieco innych aspektach starości. O ile jednym z głównych tematów pierwszego było to, jak poradzić sobie ze stratą ukochanej osoby, z którą spędziło się kilkadziesiąt wspaniałych lat, o tyle teraz skupiamy się głównie na… przyszłości. Przykładowo Norman ma potężny dylemat, czy w jego życiu wciąż jest czas i miejsce na nowe uczucie i związek. Po pierwsze, zastanawia się, czy nie będzie w ten sposób szargać pamięci swej żony, tym bardziej, że umarła ona przecież ledwie kilka miesięcy temu. Po drugie, nie bardzo wie, co może zaoferować drugiej osobie, nawet jeśli już się znają i dobrze spędza im się wspólnie czas. Wątek ten dobrze też obrazuje, że o ile w młodości zwykle nie ma się bardzo sprecyzowanych potrzeb i wiele można zaakceptować, o tyle im się jest starszym, tym lepiej wie się, czego się chce i na co absolutnie człowiek nie będzie się godzić. To trochę kontynuacja, obecnego także w drugim sezonie, podejścia do życia bohaterów polegającego na tym, że swoje przeżyli, mają już prawie wszystko w nosie, więc robią i mówią co im się żywnie podoba. Wspomniana kwestia przyszłości obecna jest też w wątku córki Sandy’ego. Umawia się ona bowiem z gościem będącym raczej w wieku jej ojca, niż swoim. A to oznacza, że nie tylko ma on coraz więcej problemów ze zdrowiem, ale też trudno byłoby jej robić z nim większe plany na potem. Nie wiadomo przecież, czy będzie jakieś potem.

A to nie wszystko. W drugim sezonie jest sporo o próbach naprawienia błędów z przeszłości, wybaczaniu sobie wzajemnie, o tym, jak ważna jest komunikacja, sporo też jest – dzięki pracy Sandy’ego – o aktorstwie, podejściu do tego zawodu. Co najważniejsze, fabuła, na którą składa się zaledwie osiem dwudziestokilkuminutowych odcinków, pełna jest nie tylko bardzo mądrych obserwacji, ale też uroku, ciepła i wrażliwości. No i, przede wszystkim, doskonałego humoru. Dialogi są tu tak zabawne, że naprawdę nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak głośno się śmiałem w trakcie seansu (cały sezon można połknąć na raz, zabierze Wam to trochę ponad trzy godziny).

The Kominsky Method – aktorski koncert

Jeśli jeszcze nie jesteście przekonani, to mam kolejny argument, dla którego zdecydowanie warto zacząć przygodę z The Kominsky Method. Jest nią mianowicie aktorstwo. W dwóch głównych rolach pojawiają się prawdziwe tuzy, czyli Michael Douglas i Alan Arkin. I są wprost genialni. Obaj dają taki koncert aktorstwa, że nie można od nich oderwać oczu. Bezbłędnie pokazują każdy, najmniejszy nawet odcień charakteru ich postaci. Obaj mają też doskonałą chemię między sobą, bez trudu da się uwierzyć, że są przyjaciółmi od wielu lat, którzy niejedno widzieli i niejedno razem przeżyli. Nie dziwię się, że Douglas dostał Złoty Glob za swoją rolę (tak samo ucieszyło mnie, że The Kominsky Method zdobyło tę nagrodę także za najlepszy serial komediowy), mam wielką nadzieję, że podczas najbliższej edycji statuetka powędruje również do Arkina. W drugim sezonie doskonałym dodatkiem jest Paul Reiser (pamiętny Burke z Obcy: Decydujące starcie) jako chłopak Mindy, córki Sandy’ego. On też gra kapitalnie. A jakby tego było mało w epizodycznej roli, jako była żona Sandy’ego, pojawia się sama Kathleen Turner. Jak ktoś nie wie, co w tym fajnego, niech przypomni sobie pewnie trzy filmy z lat 80. ubiegłego wieku.

The Kominsky Method jest więc serialem ze wszech miar znakomitym. Na dobrą sprawę jego jedyną wadą jest to, że każdy sezon ma tylko osiem odcinków, a na kolejne znów trzeba będzie długo czekać.

Atuty

  • Mądra, ciepła, wielowątkowa fabuła;
  • Mnóstwo świetnego humoru;
  • Fantastyczne postacie;
  • Koncertowe aktorstwo

Wady

  • Tylko osiem odcinków :(

Drugi sezon The Kominsky Method potwierdza, że jest to obecnie jeden z najlepszych seriali komediowych dostępnych na Netflixie. I nie tylko.

9,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper