Wojna o prąd – recenzja filmu. Lekkie kopnięcie

Wojna o prąd – recenzja filmu. Lekkie kopnięcie

Jędrzej Dudkiewicz | 30.09.2019, 21:00

Jeśli nie ma się pomysłu na nową opowieść (a Hollywood ma go coraz rzadziej i rzadziej), to jednym ze sposobów na poradzenie sobie z tym problemem jest sięgnięcie do historii. W ten oto sposób powstała Wojna o prąd w reżyserii Alfonso Gomeza-Rejona, który wcześniej znany był głównie z tego, że stał za kamerą niektórych odcinków kilku sezonów serialu American Horror Story.

Jest wiek XIX, ludzkość stoi u progu wielkiego skoku cywilizacyjnego. W coraz większej liczbie miejsc pojawia się bowiem oświetlenie elektryczne. Prawdziwą wojnę – na wynalazki, patenty, etc. – toczą ze sobą Thomas Alva Edison oraz George Westinghouse. Ten pierwszy uznaje tylko prąd stały, drugi zaś nie boi się prądu zmiennego. Wydaje się, że ten, kto przekona większość do swojego pomysłu na zawsze zapisze się na kartach historii.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wojna o prąd – recenzja filmu. Lekkie kopnięcie

Wojna o prąd – recenzja filmu. Lekkie kopnięcie

Wojna o prąd – ciekawa historia z nie do końca wykorzystanym potencjałem

Co ciekawe, wbrew opisom dystrybutora oraz plakatom, Wojna o prąd tak naprawdę nie do końca opowiada o rywalizacji Edisona i Nicoli Tesli. Ten drugi jest tu bowiem dość marginalną, zwłaszcza w porównaniu do Edisona, postacią. Mam w ogóle wrażenie, że kino ma spory problem z Teslą i nikt za bardzo nie ma pomysłu, w jaki sposób opowiedzieć o tym fascynującym człowieku. Nie zmienia to faktu, że rywalizacja Edisona i Westinghouse’a jest przedstawiona w sposób całkiem ciekawy. Sporo tu zwrotów akcji, wiele też można dowiedzieć się nie tylko na temat tego, kim byli ci ludzie, ale i o tym, jak działają ich wynalazki. Przy czym i tak, jak to zwykle bywa, duża część całej zawieruchy sprowadza się do pieniędzy, których pozyskiwanie bywa największym problemem. Całość zrealizowana jest sprawnie, aczkolwiek z drugiej strony przydałoby się zbudować odrobinę więcej, nomen omen, napięcia, zdarzaj się bowiem co jakiś czas przestoje.

Szkoda też, że film, a raczej scenariusz, nie wykorzystuje nadarzających się okazji do zgłębienia trochę mniej oczywistych kwestii. Najlepszym tego przykładem niech będzie rodzina Edisona, która wpierw odgrywa dość istotną rolę, później zaś zupełnie znika z ekranu. A przecież pokazanie cierpienia tego wielkiego geniusza, związanego z tym, że potrafi stworzyć rzeczy, o jakich nie śniło się innym, podczas gdy w tym samym czasie jest całkowicie bezsilny w związku z chorobą żony, byłoby nie tylko intrygujące, ale dodałoby samemu bohaterowi sporo głębi. Zresztą i samo to, że na oczach świata dokonuje się epokowa zmiana w zasadzie nie bardzo z filmu wybrzmiewa. Nie czuć tu doniosłości, może też dlatego, że jest ona sygnalizowana niemal wyłącznie zapalającymi się na różne kolory żarówkami, symbolizującymi, które miasta zdecydowały się zaufać Edisonowi, a które Westinghouse’owi. Wojna o prąd jest więc solidnie zrealizowaną produkcją, która jednak wydaje się równocześnie bezpieczna, nawet na chwilę nie zbaczająca z utartego schematu, według którego kręci się podobne filmy. Szkoda.

Wojna o prąd – recenzja filmu. Lekkie kopnięcie

Wojna o prąd – dobre aktorstwo i strona techniczna

Wojna o prąd broni się więc przede wszystkim aktorstwem. Główna zasługa w tym Benedicta Cumberbatcha, który znów wciela się w postać historyczną (niedawno grał też Alana Turinga). Jak zwykle potrafi on zaczarować widza i pokazać mu najróżniejsze oblicza swojego bohatera. Edisona trudno jest jednoznacznie polubić lub znienawidzić i może to jest w nim właśnie najciekawsze. Inaczej jest z Westinghousem, który – mimo aparycji Michaela Shannona – wydaje się być sympatycznym i przede wszystkim mocno honorowym człowiekiem, który po brudne zagrywki sięga co najwyżej w ostateczności. Niewiele do roboty ma za to Nicholas Hoult, ale to wynika z tego, że jak już wspomniałem Tesli jest tu stosunkowo mało. Dość nijaki jest również Tom Holland, aczkolwiek jemu przynajmniej nie można odmówić, że dobrze dogaduje się na ekranie z Cumberbatchem.

Niewiele można też zarzucić elementom takim, jak zdjęcia, scenografia, kostiumy, czy charakteryzacja. Co z tego jednak, skoro Wojna o prąd wydaje się być jednak zmarnowaną szansą i co najwyżej przyzwoitą produkcją, o której jednak już prawie nie pamiętam, mimo że widziałem ją zaledwie cztery dni temu.

PS Film wejdzie do polskich kin 11 października.

Atuty

  • Kilka ciekawych wątków;
  • Bardzo dobre aktorstwo;
  • Elementy techniczne

Wady

  • Niewykorzystany potencjał;
  • Za mało emocji;
  • Zdarzają się przestoje

Wojna o prąd to stracona szansa na opowiedzenie fascynującej historii w nietypowy sposób. Zamiast tego dostajemy zaledwie przyzwoitą produkcję.

5,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper