Johnny English: Nokaut – recenzja filmu. Slapstick wiecznie żywy

Johnny English: Nokaut – recenzja filmu. Slapstick wiecznie żywy

Jędrzej Dudkiewicz | 29.09.2018, 20:30

Johnny English, bodaj najbardziej nierozgarnięty szpieg świata, powraca po siedmiu latach do kin. A tym samym na wielkim ekranie znów można obejrzeć Rowana Atkinsona. Nokaut – bo taki podtytuł noszą jego najnowsze przygody – to całkiem przyjemna, bezpretensjonalna rozrywka, która jeśli tylko podejdzie się do niej z odpowiednim nastawieniem, przyniesie sporo przyjemności.

Punkt wyjścia jest w sumie podobny, co w Skyfall. Ktoś kradnie i ujawnia listę niemal wszystkich agentów brytyjskich służb. A niedługo potem następują kolejne ataki cybernetyczne. Jako że najlepsi z najlepszych zostali wyeliminowani, nowa pani premier musi zwrócić się do Johnny’ego Englisha, który zabiera się do rozwikłania sprawy z typową dla siebie dezynwolturą.

Dalsza część tekstu pod wideo

Johnny English

Johnny English

Wydawałoby się, że nie ma się co spodziewać po tego typu filmie niczego więcej poza pastiszem filmów szpiegowskich. Tymczasem ku mojemu – bardzo zresztą pozytywnemu – zaskoczeniu da się z Nokautu wyciągnąć coś więcej. Mianowicie chodzi z jednej strony o wyśmianie wizjonerów z Doliny Krzemowej (jeden z nich zostaje zatrudniony jako wsparcie przez brytyjską panią premier), którzy potrafią pięknie przemawiać i chcą rządzić światem. Z drugiej jest to przestroga, że rzeczywiście niekiedy rządzą, bo są potężniejsi niż całe państwa, czego przykładem jest oczywiście GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple). Do tego pokazuje się tu, jak łatwo można doprowadzić do paraliżu całego kraju, za pomocą kilku kliknięć i jakie niebezpieczeństwa wiążą się z tym, że w zasadzie wszystko jest już podłączone do Internetu. Johnny English jest w stanie operować poza radarem właśnie dlatego, że jest cudownie analogowy, nie korzysta z komórki, nie interesują go elektroniczne gadżety w samochodzie, etc. To zatem starcie nowoczesności z tradycją, rozumianą jednak jako ujmująca prostota.

Fakt, że podobne refleksje – nawet jeśli, co oczywiste, nakreślone szkicowo i mało wnikliwie – pojawiają się tu w tle jest dla mnie dodatkowym atutem. Nie po to jednak człowiek idzie do kina na przygody najgorszego szpiega świata. Tak naprawdę to, czy polubicie Nokaut zależy od tego, czy jesteście amatorami typu humoru, który proponują twórcy. Opiera się on w dużym stopniu na slapsticku, głupocie bohaterów i przypadkowości zdarzeń. Jeśli do Was to nie trafia, to pewnie nie podobały Wam się wcześniejsze części, marna więc szansa, że ta przypadnie Wam do gustu. Jeśli jednak planujecie wybrać się do kina na coś luźnego, to nowa opowieść o Johnnym Englishu będzie całkiem niezłym pomysłem. Zwłaszcza, że są tu dwie bardzo zabawne sceny, jedna gdy główny bohater bierze tabletki dające zastrzyk energii i idzie tańczyć, druga, gdy korzysta z rzeczywistości wirtualnej chodząc po Londynie.

Johnny English

Sporą zaletą Nokautu jest też aktorstwo. Rowan Atkinson jako English jest po prostu znakomity, co nie dziwi, biorąc pod uwagę jego ogromny talent komediowy. Potrafi on nawet teoretycznie mniej zabawne momenty zamienić w coś, przy czym nie sposób nie chichotać. Świetny jest też Ben Miller jako Bough, pomocnik Englisha oraz doskonale bawiąca się rolą pani premier Emma Thompson. Wszystko to razem, w połączeniu z niezłym tempem, daje efekt w postaci przyjemnego, odstresowującego filmu, przy którym można zapomnieć o całym tygodniu pracy.

Atuty

  • Rowan Atkinson i reszta aktorów;
  • Niezłe tempo;
  • Sporo porządnego humoru

Wady

  • Jeśli ktoś nie lubi tego typu dowcipów, to się wynudzi i zirytuje

Johnny English powrócił. Najnowszy film o jego przygodach, czyli Nokaut jest całkiem przyjemną i niezobowiązującą rozrywką.

6,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper