Rojst – recenzja serialu. Obiecanki cacanki

Rojst – recenzja serialu. Obiecanki cacanki

Jędrzej Dudkiewicz | 16.09.2018, 15:01

Nie tak to miało wyglądać. Szumne zapowiedzi, że oto Rojst: polski serial na najwyższym poziomie, znakomita obsada, świetnie wykreowany klimat PRL-u lat 80-tych. Do tego duża akcja marketingowa z prologiem na Youtubie i znakomitym coverem Wszystko, czego dziś chcę w wykonaniu Moniki Brodki. Ostatecznie okazało się, że im dalej w serial, tym gorzej, na czele z bardzo słabym finałem.

Jako się rzekło: lata 80-te XX wieku, między stanem wojennym a okrągłym stołem. Małe miasteczko na zachodzie Polski. Przybywa do niego wraz z żoną Piotr Zarzycki, dziennikarz mający zastąpić w redakcji Kuriera rezygnującego z pracy Witolda Wanycza. W okolicy dochodzi do morderstwa, ofiarami są prostytutka oraz szef lokalnego oddziału Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Piotr postanawia prowadzić śledztwo na własną rękę.

Dalsza część tekstu pod wideo

Brzmi może niezbyt oryginalnie, ale mimo wszystko ciekawie. Jak rozumiem zamysł był taki, żeby przedstawić intrygę kryminalną i wpisać to w komentarz na temat poprzedniego ustroju. Tak więc wszyscy powinni się w tym miasteczku znać, każdy powinien mieć jakiś sekret, a nad całością wisiałaby niewypowiedziana groźba, powodująca, że nawet ci uczciwi coraz mocniej zagłębiają się w bagno, z którego nie sposób wyjść.

I może by tak było, gdyby za Rojst wzięli się bardziej utalentowani twórcy. Za reżyserię i scenariusz odpowiada w dużym stopniu Jan Holoubek, więc właśnie on jest odpowiedzialny za fiasko produkcji. Okazało się bowiem, zwłaszcza w ostatnim odcinku, że cała główna intryga jest wprost szalenie typowa i okropnie banalna. Przez cały czas kazano wierzyć widzowi, że kryje się tu jakaś większa tajemnica, a w finale pokazano mu środkowy palec.

Dużo jest tu zresztą wątków, które do niczego nie prowadzą, albo są potraktowane zbyt po macoszemu. Nie wiadomo na przykład po co w ogóle wspomina się o krwawej historii sprzed lat związanej z pobliskim lasem. Albo o tym, co po wojnie przeżył Wanycz. Także historia dwójki zakochanych w sobie młodych uczniów, chociaż wydaje się, że ma o wiele większe znaczenie w kontekście sprawy podwójnego morderstwa, okazuje się niewypałem, do tego zakończonym bez jakże potrzebnych wyjaśnień. Jakby tego było mało, w serialu leży również reżyseria. Narracja prowadzona jest bowiem w sposób niesamowicie jednostajny, do tego bezsensownie rozwleczony.

Przez pierwsze trzy odcinki w zasadzie nie dostajemy żadnych nowych informacji związanych ze śledztwem, pojawiają się ewentualnie jakieś pojedyncze rzeczy, których jednak można się było bez trudu domyślać. Brak tu napięcia, odpowiedniego wprowadzania zwrotów fabularnych, czegokolwiek, co podniosłoby u odbiorcy ciśnienie. A nawet jak już trafia się coś takiego – trzeci odcinek kończy się cliffhangerem – to absolutnie nic z niego nie wynika. Koniec końców okazuje się więc, że Rojst jest zwyczajnie nudny.

Nie znaczy to, że produkcja ta nie ma żadnych zalet. Największą z nich jest dwójka głównych bohaterów. Z jednej strony jest Piotr, w którego wciela się Dawid Ogrodnik, chcący koniecznie uciec od wpływów swojego ojca, działacza partyjnego. Uczciwy facet, wierzący w prawdę i sprawiedliwość, nie godzący się na otaczającą go rzeczywistość. Najciekawszy jest jednak w nim nonkonformizm, uparte dążenie do celu, bez względu na koszty i pytanie, czy w którymś momencie zorientuje się, że warto na chwilę przystanąć. W końcu jak mówi mu Wanycz: jeśli dążysz do celu za wszelką cenę, to jak go w końcu osiągniesz, możesz być pewien, że nie będziesz szczęśliwy.

Sam Wanycz, świetnie grany przez Andrzeja Seweryna, to osoba doświadczona, doskonale rozumiejąca, co się dookoła niego dzieje, co mu wolno, a czego nie i próbująca w tych warunkach zachować resztki sumienia. Jednocześnie jest to człowiek mocno zmęczony już tym wszystkim, chce wyjechać, chociaż w głębi duszy chyba rozumie, że prawdopodobnie nigdy mu się to nie uda. Śledzenie tych dwóch bohaterów jest całkiem ciekawe, ale znów jest tu zmarnowany potencjał.

Tak się bowiem składa, że Piotr i Witold tak naprawdę spotykają się na ekranie bardzo rzadko, nie ma więc między nimi specjalnej relacji mistrz-uczeń. A chyba o to chodziło, bo sam punkt wyjścia wydaje się zaczerpnięty z Siedem Davida Finchera: młody przychodzi na miejsce starego, razem prowadzą dochodzenie, młody ma żonę w ciąży. Warto jednak podkreślić, że aktorstwo stoi na wysokim poziomie.

Tyle, że znów, potencjał części wykonawców jest całkowicie niewykorzystany. W związku ze wspomnianym we wstępie prologiem i w sumie też kampanią marketingową można było domniemywać, że jedną z centralnych postaci w miasteczku i tym samym całym serialu będzie kierownik hotelu, grany przez Piotra Fronczewskiego. I o ile udaje mu się stworzyć wyrazistą kreację, o tyle pojawia się on w zasadzie w dwóch krótkich scenach. Jest postacią tak epizodyczną, że nie miałoby znaczenia, gdyby wcielił się w niego ktoś zupełnie inny. Tak samo zresztą jest z postacią prostytutki Niny, którą gra Agnieszka Żulewska. To zwyczajne marnotrawstwo talentu zatrudnionych aktorów.

Im dłużej myślę o Rojst, tym bardziej jestem rozczarowany. Owszem, udało się tu – dzięki zdjęciom, charakteryzacji, scenografii, rekwizytom – odwzorować PRL. I warto to docenić. Podobnie jak soundtrack, w którym można znaleźć najróżniejsze utwory, w tym takie, które stanowią mrugnięcie okiem do widza (w hotelu, którym zarządza Fronczewski leci piosenka Franka Kimono). Tyle, że ostatecznie okazało się, że Rojst to obiecanki cacanki. Miał być świetny, trzymający w napięciu i wciągający serial, a wyszła z tego niestety dobrze zareklamowana wydmuszka. Ocena końcowa jest zatem nieco naciągana, ale to w sumie wynik nadziei, że będą powstawać tego typu polskie produkcje. Oby tylko były co najmniej o klasę lepsze.

Atuty

  • Dwóch ciekawych bohaterów
  • Aktorstwo
  • Charakteryzacja, scenografia, rekwizyty
  • Soundtrack

Wady

  • Słaba reżyseria
  • Główna intryga strasznie typowa i w gruncie rzeczy okropnie banalna
  • Sporo wątków prowadzących donikąd
  • Niewykorzystany potencjał niektórych aktorów

Rojst finalnie okazał się niestety co najwyżej niezłą produkcją. Tym samym nie spełnił ogromnych obietnic.

6,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper