Avengers: Wojna bez granic - recenzja ze spoilerami

Avengers: Wojna bez granic - recenzja ze spoilerami

Rozbo | 12.05.2018, 18:00

"Avengers: Wojna bez granic" w kinach już hula jakiś czas. Skoro kurz po premierze opadł, mogę już chyba pisać o filmie nieco bardziej swobodnie, zakładając, że większość z Was już go obejrzała. Spoiler tu i tam nikomu więc nie zaszkodzi. I mogę trochę pomarudzić...

Avengers: Wojna bez granic" spotkał się w zasadzie z mocno entuzjastycznym przyjęciem. Nie brakowało głosów twierdzących, że to najlepszy film w dorobku MCU. Z tą właśnie myślą w głowie wybrałem się na seans.

Dalsza część tekstu pod wideo

Po dwóch i pół godzinie wyszedłem z kina z niedosytem. To nie to, czego oczekiwałem. Oczywiście nie chcę, aby zabrzmiało to, jak hejt "pod kliki", zresztą moje rozczarowanie nie wyklucza tego, że to naprawdę dobry film. Jednak zdecydowanie hype był moim zdaniem zbyt duży. Wynika to co najmniej z kilku istotnych czynników. 

Sprawdź naszą recenzję filmu Avengers: Wojna bez granic

Ostrzegam przed SPOILERAMI, które znajdziecie poniżej. Jeśli nie oglądaliście jeszcze filmu, lepiej będzie jeśli pójdziecie bawić się gdzie indziej...

Mieszanka skondensowana

Największą zaletą, ale i największą wadą filmu jest to, iż "Wojna bez granic" jest swoistą kulminacją i to na wielu płaszczyznach. Jest kulminacją 10-letniego dorobku Marvel Cinematic Universe. Jest kulminacją wątku związanego z Thanosem. Jest wreszcie kulminacją wielu linii fabularnych poszczególnych postaci, dla których wcześniej poświęcano całe osobne filmy.

Efektem jest skondensowana mieszanka akcji, fan serwisu i sprowadzonej do prostego schematu narracji w stylu "scena z grupką postaci - mordobicie CGI - przeskok do kolejnej grupki postaci itd." W "Wojnie bez granic" od razu jesteśmy wrzucani na głęboką wodę, zaś poszczególni bohaterowie występują bardziej w formie epizodycznej, popychani kolejnymi wydarzeniami na ekranie. Nie ma tu czasu na ekspozycję, w zasadzie nie ma jej wcale. W przypadku poszczególnych superbohaterów jest to zrozumiałe. Wszakże był na to czas we wcześniejszych odsłonach MCU, a oglądając "Wojnę bez granic" od razu ustawiamy się w pozycji widza, który je zna. Jednak w przypadku Thanosa i jego świty czuć wyraźne braki. Jakkolwiek szalony Tytan nie byłby ciekawą postacią i jakkolwiek nie otrzymywaliśmy wcześniej zajawek zwiastujących jego przybycie, to i tak w filmie braci Russo wbija się na ekran i zaczyna działać od razu.

Nie pomaga to w konsekwencji w uwiarygodnieniu jego - i tak dość mało przekonującej - motywacji wybicia połowy populacji całego wszechświata. Tak poważny cel wymaga czegoś więcej niż jedna scenka, w której Thanos tłumaczy, jak doszło do zagłady na jego rodzinnej planecie. To wciąż fajnie przygotowana (najlepiej chyba wygenerowana postać CGI w ostatnich czasach) i zagrana postać (Josh Brolin użyczający twarzy i głosu), jednak koniec końców ze względu na dysonans ambicje vs. motywacje pozostaje papierowym, iście komiksowym villainem. Wątek związany z Gamorą jako "adoptowaną" córką wprawdzie wzbogaca postać Tytana, udowadniając, że ma on uczucia, jednak nadal nie wyjaśnia, co tak bardzo pcha Thanosa do zrealizowania swego szalonego celu. Dowodzi jedynie tego, jak bardzo jest zdeterminowany. Ale dlaczego? Bo tak i już....

Wspomniałem przed chwilą, że oglądając nowych Avengersów, od razu musimy wejść w rolę osoby, która zna poprzednie dzieła z MCU, a przynajmniej ich zdecydowaną większość. To odgórne i świadome założenie producentów, jednakże w pewnym stopniu wyklucza ludzi nie znających uniwersum. O ile poprzednie filmy w mniejszym lub większym stopniu broniły się również jako autonomiczne dzieła, tak odniosłem wrażenie, że "Wojny bez granic" nie sposób oglądać bez wiedzy odnośnie tego, dlaczego Thor podróżuje z uchodźcami z Asgardu na pokładzie statku kosmicznego, kim dla Thanosa jest Gamora, albo jak potoczyły się losy Kapitana Ameryki. A to i tak kilka przykładów z nagromadzonych na przestrzeni 10-lat wątków, które w najnowszym filmie doczekały się swego finału lub kontynuacji. To oczywiście problem, którego nie sposób całkowicie uniknąć. Podobnie jest z komiksowymi cross-overami. Mimo to warto zauważyć ten fakt, bowiem "Wojna bez granic" wyraźnie się na tle innych obrazów w ramach MCU odróżnia i może być dla przeciętnego widza po prostu... ciężkostrawna. A ciężkostrawność dla filmów Marvela to jeden z najpoważniejszych zarzutów, bowiem dotychczas udawało im się tego zazwyczaj unikać.

Deficyt emocji

Ze względu na szalone tempo filmu ciężko też przejmować się kolejnymi bohaterami zaliczającymi zgony. Postać Lokiego budowana była na przestrzeni kilku obrazów, tymczasem jego śmierć na początku "Wojny bez granic" jest przerysowana i... pusta. Nieco lepiej wypada "zejście" Visiona, jednak w obu przypadkach czuć pewien niesmak, gdyż postaci te zachowują się niezgodnie ze swoim wcześniej zbudowanym wizerunkiem. Trochę nienaturalnie. Najgorsza jest finałowa scena, po tym, gdy Thanosowi udaje się zrealizować swój cel i za pstryknięciem palca pozbyć się połowy populacji Wszechświata. Widząc znikające kolejno postaci czułem bardziej dezorientację niż szok. Dezorientacja też nie wynikała z niejasności fabularnych (te były oczywiste), tylko bardziej z faktu, że zostało to przeprowadzone tak bezceremonialnie. To może wprawdzie świadczyć o kunszcie scenarzystów i reżyserów (którzy nie bali się w banalny sposób pozbyć tych postaci), stawiałbym jednak na inną, mniej ciekawą i zaskakującą ewentualność - że postaci w ten sposób zabite na końcu filmu po prostu w kolejnych Avengersach powrócą do życia. Wśród tych wszystkich "dramatycznych" scen, w pamięci zapada jedynie śmierć Gamory, bo faktycznie niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny.

Emocje zresztą w "Wojnie bez granic" to towar dość deficytowy. Winę zwalam tu na karb CGI. Z uwagi na międzyplanetarny charakter akcji implementacja efektów komputerowych na skalę masową jest oczywista. Niestety jeszcze bardziej odrealnia i tak już mocno fantastyczne perypetie bohaterów. Wszelkie lokacje znajdujące się poza Ziemią wyglądają jak rodem wycięte z gier komputerowych. Poprzednie filmy MCU też waliły po oczach podobnymi cyfrowymi błyskotkami, potrafiły jednak zachować balans między efektami komputerowymi a praktycznymi (wyjątkiem są chyba tylko obie części Strażników Galaktyki oraz Thor: Ragnarok). Dotyczy to zwłaszcza obu Kapitanów Ameryka braci Russo. Ogromnymi ich zaletami było to, że twórcy pomimo scen obrośniętych CGI, potrafili wetknąć do filmu sekwencje niesamowicie kinetycznie wyglądających, bardziej realistycznych walk. W nowych Avengersach zdecydowanie tego brakuje.

Ładna cegła

"Wojna bez granic" to nadal dobry film. Umiejętnie korzysta z dorobku wszystkich obrazów nakręconych w ramach Marvel Cinematic Universe. Jest kopalnią nawiązań do poprzedników. Niektóre sceny walki (nawet jeśli robione w CGI) zachwycają choreografią, jak na przykład starcie Thanosa z Iron Manem i jego ekipą na Tytanie. Posiada odpowiednie tempo i ani na chwilę nie czuć tu dłużyzn. Ogląda się go z przyjemnością. Ale tylko tyle. Czuję, że czegoś tu zabrakło. Być może znajdzie to ujście w kolejnej części Avengers będącej bezpośrednią kontynuacją wydarzeń "Wojny bez granic", ale to znowu stawia ten film w niekorzystnym położeniu, bo okazuje się, że nie mógłby on istnieć ani bez poprzednich filmów z Uniwersum, ani nie może w pełni niezależnie funkcjonować bez swojej kontynuacji.

Dla mnie o wiele bardziej emocjonującym (i emocjonalnym) widowiskiem był "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów", który nie tylko zbudował swój potencjał na barkach wcześniejszych filmów, ale potrafił przedstawić wiarygodną, spójną i skończoną opowieść. Taką, która zostawiła nas rozdartych i nie epatowała tanimi scenami śmierci. Jest dziełem autonomicznym, tymczasem "Wojna bez granic" to jedynie cegiełka w całej układance. Bardzo duża, ładnie obrobiona i świecąca, ale wciąż jedynie cegiełka.

Atuty

  • dobre tempo akcji
  • fan service
  • efektowne sceny walk
  • twarz i głos Thanosa

Wady

  • prosty schemat fabularny
  • przesyt CGI
  • postaci gubią się w akcji
  • Thanosowi brak wiarygodnej motywacji
  • dramatyczna końcówka nie wzbudza emocji

Trudno być fanem MCU i nie obejrzeć "Wojny bez granic", ale z drugiej strony - trudno "Wojnę bez granic" traktować jako autonomiczne i skończone dzieło.

7,0
cropper