Wróciłem do God of War z 2018 i… Jak oni to zrobili?!
Są gry, do których wraca się z myślą: „odpalę na pięć minut, zobaczę jak to wygląda po latach”. Tak właśnie miałem z God of War z 2018 roku. Wystarczyło kilka minut w łodzi, kilka zdań Kratosa wypowiedzianych tym jego niskim, ciężkim tonem, żeby znów poczuć klimat, który przecież znałem, a mimo to uderzył z taką samą siłą jak premierowego dnia.
Bo to jedna z tych produkcji, które im bardziej od siebie odsuwasz, tym mocniej wracają, gdy dasz im szansę. Wzrusza to, co wiadomo, że nastąpi. Zaskakuje coś, co przecież pamiętaliśmy inaczej. A przede wszystkim - imponuje skala, precyzja i emocjonalny ciężar, który twórcy upchnęli w jednej, pozornie „prostej” opowieści o ojcu i synu. Jak oni to zrobili? Jakim cudem ta gra nadal wbija w fotel? Właśnie o tym będzie ten tekst.
Nowy rozdział, nowa tożsamość
God of War z 2018 roku to jedna z tych gier, które potrafiły zatrzymać branżę na chwilę i kazać jej spojrzeć na siebie w lustrze. Santa Monica Studios całkowicie przeobraziło serię, która przez lata kojarzyła się przede wszystkim z chaosem, furią i krwią lejącą się litrami. Nagle Kratos stał się człowiekiem z historią, bólem i odpowiedzialnością, której nie może już od siebie odepchnąć. To nie była zmiana kosmetyczna. To była bardziej, jakby to dobrze ująć, mała transformacja.
Najbardziej uderzająca była zmiana perspektywy - dosłownie i metaforycznie. Kamera przyklejona do pleców Kratosa sprawiała, że czuliśmy ciężar każdego kroku, każdej decyzji, każdej walki. Nie było już miejsca na oddech między kolejnymi scenami. Świat nigdy nie znikał, narracja nigdy się nie urywała. Ten efekt „jednego ujęcia” sprawił, że God of War wyróżniał się na tle wszystkich innych gier akcji, tworząc wrażenie podróży, a nie kolejnych misji ułożonych w linii.
Nowe uniwersum również było strzałem w dziesiątkę. Nordycka mitologia dodała grze zarówno świeżości, jak i ogromu - prosty pomysł „zabrać Kratosa na północ” okazał się fundamentem całego odrodzenia serii. To świat jednocześnie surowy i magiczny, pełen istot, które są groźne, ale i tragiczne. Wszystko to współgrało z głównym tematem gry - ojcostwem, strachem przed powtórzeniem błędów przeszłości i potrzebą wybaczenia samemu sobie.
W sercu tego wszystkiego jest relacja Kratosa i Atreusa. To ona napędza fabułę, zmienia dynamikę gameplayu i nadaje całej historii emocjonalnego kręgosłupa. Każdy konflikt, każdy moment czułości, każde nieporozumienie działało jak kluczowy element wielkiej układanki. Santa Monica udowodniło tym, że nawet najbardziej spektakularna gra może być opowieścią o czymś tak zwyczajnym i trudnym, jak nauka bycia ojcem.
Dlaczego to tak duże dzieło?
Powrót do God of War po latach uświadomił mi jedną rzecz: to jest gra, która została zaprojektowana z chirurgiczną precyzją na każdym poziomie. Twórcy wiedzieli dokładnie, jaki efekt chcą osiągnąć, i dopięli to. Tak po prostu. Każdy dialog ma swoje znaczenie. Nic nie jest przypadkowe. Widać to nawet w drobiazgach - w sposobie, w jaki kamera prowadzona jest podczas spacerów, w rytmie walki, czy choćby w dźwiękach.
Najbardziej uderzają mnie emocje, które gra wciąż wywołuje. Kratos zawsze był symbolem gniewu, ale tutaj staje się kimś skomplikowanym i niepewnym siebie. To bohater, który musi przepracować własną historię tak samo jak gracz. A Atreus… to nie jest tylko dodatek do rozgrywki. To serce całej opowieści. Relacja między nimi jest poprowadzona tak naturalnie, że trudno się nie zaangażować.
Do tego dochodzi świat, który po prostu hipnotyzuje. Każda lokacja wygląda jak karta z mitologicznej baśni - ale nigdy nie jest bajką w pełni. Wszystko ma swój ciężar, swoją historię, swoje cienie. Gdy po latach wróciłem do tej gry, czułem, jakby ktoś zaprosił mnie na ponowne odkrycie mitologii, którą niby znam, ale której nikt wcześniej nie podał w tak angażujący sposób. To świat, do którego chcesz wracać. A to chyba najlepszy komplement, jaki można dać.
I właśnie dlatego God of War z 2018 roku jest dla mnie dziełem. Bo łączy wszystkie te elementy - emocjonalne, narracyjne, artystyczne i techniczne - w sposób, który tworzy coś więcej niż grę akcji. To opowieść, w której każdy fragment został dopieszczony tak, że nawet po latach działa z pełną mocą. Santa Monica, pełne uszanowanko!
Podsumujmy!
To, co najbardziej uderza po ponownym sięgnięciu po God of War z 2018 roku, to fakt, że ta gra wciąż działa jak precyzyjnie nastrojony instrument. Nie zestarzała się ani od strony narracyjnej, ani technicznej, ani emocjonalnej. Nadal czuć w niej monumentalną pracę ludzi, którzy naprawdę chcieli opowiedzieć historię z krwi i kości, a nie tylko stworzyć kolejny blockbuster. I właśnie dlatego wraca się do niej z taką łatwością.
A jeśli patrzeć szerzej, God of War pokazuje, jak powinno się robić wielkie odrodzenia serii. Z szacunkiem do przeszłości, ale bez strachu przed zmianą. Z sercem, ale i z odwagą. Twórcy udowodnili, że nawet najbardziej znanej marce można nadać zupełnie nowy charakter, jeśli włoży się w to wystarczająco pasji i wizji. I oni właśnie to zrobili. Zaskoczyli, a jednocześnie dali coś, co spełniło pokładane nadzieje.
Przeczytaj również
Komentarze (28)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych