Call of Duty po klęsce Black Ops 7 czekają zmiany? Nie otwierajcie jeszcze szampana
Call of Duty: Black Ops 7 według pierwszych opinii graczy oraz danych publikowanych chociażby na platformie Steam okazuje się porażką na pełnej linii. To zaskakujące, bo mówimy o marce, która przez lata dominowała rynek, dyktując standardy w świecie strzelanek. Tymczasem najnowsza odsłona wywołała więcej westchnień zawodu niż eksplozji entuzjazmu. Już pierwsze komentarze dawały jasno do zrozumienia, że w tym przypadku coś ewidentnie poszło nie tak.
Najmocniej krytykowana jest kampania, czyli element, który niegdyś w CoD-ach był uważany za jeden z najważniejszych elementów. Niestety tym razem gracze dostali twór przypominający bardziej eksperymentalny miks kooperacji i filmików przerywnikowych niż pełnoprawną fabułę. Brakuje tu napięcia, dramaturgii, odpowiednio zaprojektowanych mapek czy scen, które zapadają w pamięć - elementów, które od lat stanowiły DNA serii. Wielu odbiorców podkreśla, że w Black Ops 7 kampania jest tylko dodatkiem, formalnością, a nie sercem gry.
Zawodzi także gameplay, który poszedł w stronę futurystycznych gadżetów, wysokich wyskoków, nierealistycznych manewrów i nowoczesnych zabawek, które bardziej pasują do strzelanek science-fiction niż do Call of Duty. Paradoks polega na tym, że gdy konkurencja wróciła do realizmu i brutalnej fizyczności walki, CoD postawił na akrobacje i atrakcyjne, które w środku są po prostu pustymi efektami specjalnymi. Dla wielu fanów to cios w samo sedno marki.
Konkurencja zrobiła to lepiej - o wiele lepiej
W porównaniu z Battlefield 6 różnice są wręcz druzgocące. Produkcja konkurencji uderzyła w poważny ton, brutalne starcia i intensywny realizm, budując doświadczenie bliższe współczesnemu pole walki. Black Ops 7, ze swoim futurystycznym zacięciem, wypada na tym tle jak młodszy brat, który próbuje na siłę udowodnić, że też potrafi szokować - tylko że w zupełnie innym stylu, którego gracze najwyraźniej nie pragnęli.
Najbardziej wymownym dowodem na słabe przyjęcie gry są statystyki. W dniu premiery w Black Ops 7 bawiło się na Steamie między 60 a 80 tysięcy graczy w kulminacyjnym momencie. To wynik, który jeszcze kilka lat temu wydawałby się nie do pomyślenia dla serii o tak gigantycznym zasięgu. Nawet sobotnie wyniki nie przyniosły żadnej poprawy - wręcz przeciwnie, wyglądało to tak, jakby zainteresowanie błyskawicznie spadało.
Dla porównania Battlefield 6 w pierwszy dzień zgromadził ponad 700 tysięcy graczy. To nie jest różnica - to przepaść. W ARC Raiders, grę mniejszą, mniej rozpoznawalną i bardziej niszową (a przynajmniej tak mogło się zdawać przed premierą), do dziś gra ponad 300 tysięcy osób. Jeśli zestawimy te liczby obok siebie, Black Ops 7 wygląda wręcz jak fatalnie zaplanowany eksperyment, którego nikt nie potrafi uratować.
Co ważne, gracze od dawna sygnalizowali, że mają ochotę na powrót do klasycznych realiów - konfliktów, które sprawiły, że Call of Duty stało się fenomenem. I tak jak Modern Warfare 2019 potrafiło odświeżyć klimat współczesnego pola walki, tak Black Ops 7 postanowiło skręcić w stronę futurystycznych klimatów, które już wcześniej doprowadziły do kryzysu w serii. To wygląda na błędną interpretację potrzeb odbiorców.
Call of Duty wróci z przytupem?
A jednak, choć krytyka jest słuszna i momentami bardzo ostra, nie można na jej podstawie ogłaszać końca serii. Historia Call of Duty udowadniała już wielokrotnie, że nawet ogromne potknięcia mogą prowadzić do spektakularnych powrotów. Tak było chociażby przy Black Ops 4 - tytule, który nie miał nawet kampanii, a mimo to nie pogrzebał marki. Wręcz przeciwnie, niedługo później doczekaliśmy się genialnego Modern Warfare 2019, które postawiło całą serię na nogi.
Zresztą nawet zeszłoroczne Black Ops 6 pokazało, że deweloperzy doskonale wiedzą, jak stworzyć angażującą, dojrzałą i intensywną strzelankę. To dowód na to, że potrafią wyciągać wnioski, reagować na uwagi i podejmować odważne decyzje. Tym bardziej istnieje duża szansa, że następne Call of Duty okaże się czymś znacznie lepszym.
Bo choć Black Ops 7 wygląda dziś jak spektakularna pomyłka, to Activision doskonale pamięta, że ta marka nie opiera się na jednej udanej części, ale na długiej historii i zaufaniu graczy. I właśnie to zaufanie teraz trzeba odbudować - nie słowami, ale działaniami. Przyszła odsłona będzie prawdopodobnie próbą pokazania światu, że CoD wciąż może zachwycać, angażować i definiować gatunek.
W pewnym stopniu uważam, iż już teraz możemy mieć pewność, że twórcy wrócą do korzeni. Postawią na bardziej realistyczny ton, mocniejszy nacisk na fabułę oraz wyrazisty klimat, który zapewniał marce tożsamość przez lata. To już zresztą klasyczny cykl: po futurystycznych eksperymentach przychodzi czas na prawdziwe Call of Duty - takie, które trafia do serc zarówno starych wyjadaczy, jak i nowych odbiorców.
Ostatecznie uważam, że porażka Black Ops 7, choć bolesna, nie jest końcem świata. To bardziej ostrzeżenie, sygnał alarmowy, który może paradoksalnie doprowadzić do czegoś dobrego. Jeśli kolejna odsłona odbuduje zaufanie graczy, seria odrodzi się z jeszcze większą siłą. Jeśli jednak twórcy popełnią ten sam błąd drugi raz z rzędu, wtedy dopiero będziemy świadkami prawdziwego kryzysu.
Przeczytaj również
Komentarze (39)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych