Jessica Jones, sezon 2 – recenzja serialu. Netflixowy Marvel znów wciąga

Jessica Jones, sezon 2 – recenzja serialu. Netflixowy Marvel znów wciąga

Jędrzej Dudkiewicz | 27.02.2018, 23:20

Lubię Jessicę Jones. Do tego stopnia, że uważam jej pierwszy sezon za drugą najlepszą rzecz z dotychczas przygotowanych wspólnie przez Netflixa i Marvela (wyżej jest tylko pierwsza seria Daredevila). Wszystko wskazuje na to, że po ostatnich wpadkach – Iron Fist był w zasadzie nieoglądalny, Defenders lepsi, ale wciąż średni – współpraca tych dwóch firm znów zaczyna działać. Wpierw bardzo solidny Punisher, teraz drugi sezon panny Jones. Recenzja jest pisana na podstawie pierwszych pięciu odcinków, mam jednak nadzieję, że po 8 marca ocena się już nie zmieni.

Jessica Jones jest w zasadzie w miejscu, w którym ją zostawiliśmy. Pierwszy etap swoich przygód zakończyła starciem z demonicznym Kilgrave’em. Po wydarzeniach, które poznaliśmy w Defenders, bohaterka postanowiła wrócić do pracy prywatnego detektywa. Szybko okaże się jednak, że to, co minęło znów da o sobie znać. Tym razem Jessica będzie miała okazję dowiedzieć się czegoś o swojej przeszłości.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jessia Jones

Jessia Jones

Jak się pewnie domyślacie, dosyć trudno jest oceniać cały sezon na podstawie pięciu odcinków, które nie stanowią nawet jego połowy. Niestety, tylko tyle Netflix udostępnił przed premierą, gdy wszystkie epizody ujrzą światło dzienne, tekst zostanie zaktualizowany. Tak czy siak muszę być ostrożny w tym, co piszę. Wszak to, że dany wątek w danym momencie wydaje mi się niepotrzebny nie musi oznaczać, że tak będzie dalej: nie wiem przecież, do czego on prowadzi. Póki co jednak jeden motyw nie do końca mi gra i nie bardzo wiem, skąd się wziął. Otóż często wspomina się, że ludzie boją się osób obdarzonych specjalnymi mocami. Do tej pory – o ile oczywiście mnie pamięć nie myli – nic takiego nie miało miejsca. Jasne, Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów dotyczył tego, że superherosi muszą poddać się kontroli i przez ich działania cierpią postronne osoby. Ale działo się to na poziomie rządowym, nie społecznym. Piszę o tym dlatego, że serialowe uniwersum Marvela to ta sama rzeczywistość, bo wspomina się tu chociażby właśnie Kapitana. Motyw społeczeństwa niechętnego superbohaterom to raczej domena X-Menów. No, ale dobra, to w zasadzie mała uwaga na marginesie. Najważniejsze, że póki co drugi sezon Jessici Jones mocno wciąga. I to pomimo ogranych i schematycznych wątków, jak tajne laboratoria, eksperymenty medyczne oraz równie znanych rozwiązań fabularnych: jeśli jedna postać coś wie i próbuje się dodzwonić do drugiej, by ją ostrzec, ale ta z różnych powodów nie odbiera, to zgadnijcie, co się wydarzy. W tym przypadku nie traktuję tego, jak wadę, bo to, co widziałem jest zrobione na wysokim poziomie. Pierwsze pięć odcinków nie tylko potrafi zaintrygować, ale ma też bardzo dobrze tempo, a niekiedy mocno trzyma w napięciu. No i jest tu sporo odwołań do aktualnych spraw. Przykładowo jeden wątek wprost odwołuje się do akcji #metoo. Z mojej perspektywy to spory plus.

Największą jednak zaletą jest ponownie główna bohaterka. Jessica Jones jest pełna gniewu i frustracji, nieprzepracowanych traum i ciągnących się cały czas za nią wspomnień. Z jednej strony silna, sarkastyczna, arogancka, mająca wszystko i wszystkich w nosie, robiąca co tylko chce. Z drugiej w głębi wrażliwa, dobra i potrzebująca bliskości oraz zrozumienia. Wcielająca się w nią Krysten Ritter jest rewelacyjna, bezbłędnie pokazuje wszystkie odcienie swojej postaci. A najlepsze są chyba momenty, gdy Jessica ma chwilę spokoju, może porozmawiać na luzie z drugą osobą i na krótką chwilę zostawić za sobą wszystkie problemy, poczuć się normalnie. Panna Jones jest osobą, za którą idę w ciemno i kibicuję jej ze wszystkich sił. Dużo jest też jej największej przyjaciółki, Trish Walker, która jest mniej irytująca niż ostatnio (chociaż niestety jest szansa, że się to zmieni). Na drugim, a właściwie – przynajmniej na razie – trzecim planie pojawiają się zaś lubiani przeze mnie John Ventimiglia (Artie Bucco z Rodziny Soprano) oraz Callum Keith Rennie (chociażby Lew Ashby z Californication).

Jessia Jones

Póki co zatem drugi sezon Jessici Jones stoi na naprawdę wysokim poziomie. Wszystkie pięć odcinków obejrzałem jednym ciągiem i jeśli czułem nudę, to trwało to naprawdę krótko. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że aż tak bardzo wciągnę się w tę opowieść. Tym bardziej nie mogę doczekać się 8 marca, kiedy dowiem się, jak to wszystko potoczyło się dalej.

Atuty

  • Świetna (i równie dobrze zagrana) główna bohaterka;
  • Wciągająca, nawiązująca do różnych ważnych spraw i utrzymana w dobrym tempie fabuła;
  • Napięcie;
  • Odrobina bardzo udanego humoru

Wady

  • Schematyczność i przewidywalność pewnych rozwiązań (co aż tak bardzo jednak nie przeszkadza);
  • Jest trochę nic nie wnoszących i nudnych scen

Póki co wszystko wskazuje na to, że drugi sezon Jessici Jones będzie stał na naprawdę wysokim poziomie.

8,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper