Patrz pod nogi! Ten sympatyczny horror z lat 90. wciąż ogląda się znakomicie

Patrz pod nogi! Ten sympatyczny horror z lat 90. wciąż ogląda się znakomicie

Dawid Ilnicki | Wczoraj, 11:00

Pośród wielu filmowych dziwactw zrealizowanych na przełomie lat 80. i 90. szczególne miejsce w sercu każdego widza wychowanego na kasetach VHS zajmują „Wstrząsy” Rona Underwooda z 1990 roku. Widowisko, rozgrywające się w malutkim miasteczku Perfection, początkowo wcale nie cieszyło się dużą popularnością w kinach, lecz później -  za sprawą drugiego obiegu -  stało się prawdziwym filmem kultowym — z przyjemnością oglądanym po dziś dzień.

Ostatnie dekady XX wieku były okresem, w którym rodziło się najwięcej pomysłów na nowe produkcje filmowe. Można powiedzieć, że niektóre leżały na ziemi, a wręcz, że można było się o nie potknąć. Na początku lat 80., dopiero myślący o karierze zawodowego scenarzysty Steven Seth Wilson przebywał w bazie marynarki wojennej USA, pracując tam jako montażysta. Podczas jednego z tradycyjnych, bardzo długich weekendowych spacerów po okolicznym terenie, postanowił przysiąść na jednej ze skał. Chwilę później nawiedziła go myśl, którą w kontekście dalszych losów tego twórcy można bez wielkiej przesady nazwać błyskiem geniuszu. “Co by było, gdyby pod ziemią znajdowało się coś, co uniemożliwiłoby mi zejście z tej skały?” - tę myśl Wilson zapisał w swym dzienniku, powracając do niej dużo później, podczas jednego ze spotkań ze swych współpracownikiem, Brentem Maddockiem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Kilka lat później obaj byli już obiecującymi scenarzystami, po sprzedaniu praw do skryptu, który następnie wyewoluował w popularny film Johna Badhama „Krótkie spięcie”. Już w 1987 roku mieli na koncie również udział w znanym i lubianym do dziś komediowym filmie science fiction „Bez baterii nie działa”. Świadomi, że aby utrzymać się w trudnej branży filmowej muszą dostarczać coraz to nowe materiały, zaczęli w tym czasie pracować nad zrębami kolejnego obrazu — nietypowego połączenia horroru z lat 50. z komedią — który od początku spodobał się ich wspólnej agentce, Nancy Roberts. Szczęśliwie Wilson i Maddock znali już wówczas reżysera, który chętnie przyłączyłby się do projektu, mając do niego dodatkowe kwalifikacje.

W tym czasie Ron Underwood pracował bowiem w National Geographic jako reżyser filmów dokumentalnych. Idea walki z podziemnymi potworami w małym amerykańskim miasteczku nie tylko mocno przypadła mu do gustu, ale również — z racji zainteresowań przyrodą — bardzo chętnie wdał się w dyskusję na temat specyfiki tych istot oraz sposobu, w jaki można by poprawić skrypt filmu, aby uprawdopodobnić ich poruszanie się i funkcjonowanie pod ziemią. Scenariusz od początku nie precyzował natury stworzeń, co było zabiegiem celowym; dzięki temu widz zamiast zastanawiać się nad ich pochodzeniem skupiał się raczej na relacjach w grupie bohaterów zamieszkujących miasteczko o wdzięcznej nazwie Perfection. Oczywiście początki realizacji filmu wiązały się z koniecznością sprzedania pomysłu producentom, co wcale nie było łatwe.

Szczęki, ale pod ziemią...

Tremors
resize icon


Początkowo film miał nosić tytuł “Land Sharks”, odnoszący się do podobieństwa tych istot choćby do głównego bohatera klasycznych “Szczęk” Stevena Spielberga, ale obaj scenarzyści musieli z niego zrezygnować, mając na uwadze to, że podobny tytuł nosił już segment skeczów w niezwykle popularnym w tym czasie programie Saturday Night Live. Kluczem do właściwego połączenia różnych, kłębiącym się w ich głowach pomysłów i stworzenia na ich bazie spójnej historii był jednak odpowiedni balans pomiędzy grozą a pierwiastkiem komediowym, o którym myśleli oni od początku. W końcu odnaleźli go przede wszystkim we właściwym rozpisaniu cech głównych bohaterów: Valentine’a McKee i Earla Bassetta, dwóch mężczyzn tworzących niepowtarzalny duet kompanów, za sprawą których w tym horrorze często pojawiają się również elementy humorystyczne. Takie jak choćby wciąż przegrywany przez Vala pojedynek w “papier-nożyce-kamień” czy też moment, w którym twórcy igrają sobie z widzami, zapewne spodziewającymi się tego, że nasi herosi jednak skuszą się na darmowe piwko…

Ów balans pomiędzy powagą a żartobliwością od początku nie był jednak wystarczająco czytelny dla przedstawicieli różnych firm, którzy nie do końca rozumieli, z jaką produkcją mieli do czynienia. Kluczową rolę odegrała wspomniana już Nancy Roberts, która po kilku odmowach, m.in. ze strony Disneya, w końcu znalazła odpowiedniego partnera w osobie Jamesa „Jima” Jacka z Universal Pictures. Ten w mig pojął charakter obrazu i przekonał szefostwo firmy do jego sfinansowania. Warunkiem było nie tylko zatrudnienie Rona Underwooda jako reżysera, ale także pozostawienie Wilsona i Maddocka w roli producentów. Istotne było również to, że przewidujący problemy z budżetowaniem scenarzyści celowo utrzymywali przerażające stworzenia pod ziemią przez większą część filmu, tak aby realizacja zdjęć z ich udziałem nie pochłonęła większości środków. Budżet okazał się dość skromny — według najbardziej wiarygodnych doniesień wyniósł nieco ponad 6 milionów dolarów, co było stosunkowo niewielką kwotą jak na tak ambitne przedsięwzięcie.

Najważniejszym etapem preprodukcji okazał się oczywiście casting. W jego kontekście częściej mówiło się o znalezieniu grupy aktorów dobrze pasujących do siebie pod względem charakterologicznym niż o poszukiwaniu potencjalnej gwiazdy. Sam Kevin Bacon był wówczas w wyraźnym dołku zawodowym. Po serii nieudanych produkcji — a mając na uwadze konieczność utrzymania rodziny, która właśnie miała się powiększyć -  dość niechętnie przyjął ofertę zagrania w tym filmie. Jego ekranowego partnera, Freda Warda, wybrano z myślą o stworzeniu zgranej, przyjacielskiej pary — i w tym przypadku twórcy absolutnie się nie pomylili. Stosunkowo mało znaną wówczas Finn Carter, wcielającą się w sejsmolożkę Rhondę, zaangażowano ze względu na jej naturalny, dziewczęcy urok, który dobrze współgrał z pustynnym otoczeniem planu. Z kolei Reba McEntire, znana piosenkarka country, otrzymała angaż po udanym przesłuchaniu w Universal Pictures.

Wspomniany niski budżet i spore ograniczenia czasowe sprawiały, że produkcja musiała przebiegać niezwykle sprawnie. Zdjęcia do filmu kręcono w okolicach Lone Pine w stanie Kalifornia, głównie w mocno odizolowanej społeczności Darwin, dzięki czemu filmowe Perfection rzeczywiście wyglądało jak miejsce mocno oddalone od cywilizacji. Kluczową rolę odegrał tu scenograf Ivo Cristante, który nadzorował, budowę fikcyjnego miasteczka. W około dwa miesiące powstało dziewięć odrębnych budynków, domki mobilne, asfaltowy chodnik, słupy telefoniczne, sklep, śmietnisko, a także zagrody dla koni. Część konstrukcji wykonano w Los Angeles, a następnie przetransportowano na miejsce zdjęć. Całość miała tworzyć autentycznie wyglądające, opuszczone miasteczko na pustyni — co okazało się istotne dla atmosfery filmu, także dlatego, że jedynymi zamkniętymi przestrzeniami, w których realizowano ujęcia, był sklep Waltera Changa i piwnica domu Burta i Heather Gummer.

Najważniejsze dla powodzenia całego przedsięwzięcia były jednak rzecz jasna modele potworów, zwanych graboidami. Współtworzyli je przedstawiciele Amalgamated Dynamics. W tym przede wszystkim Tom Woodruff junior i Alec Gillis, którzy bazując na sugestiach dwójki scenarzystów, a także własnej bogatej bibliografii jaką zgromadzili, stworzyli podziemne istoty o opancerzonej głowie, skórze przypominającej tę u słonia, by wyglądała ona naturalnie, kwiatowej szczęce i bocznych kolcach, inspirowanych ziemiórkami, a także niektórymi gryzoniami. Początkowa idea, by głowa potwora wysuwała się z twardej osłony skorupy wywołała natychmiastowy popłoch wśród przedstawicieli producentów, a wkrótce sami twórcy doszli do wniosku, że jakkolwiek by tego nie wytłumaczyli i tak przywoływała falliczne skojarzenia. Bardzo szybko zadecydowano więc o zmodyfikowaniu początkowego konceptu, zastępując go mniejszymi wężami-robakami wychodzącymi z ciała dużego stwora, które jak pamiętamy sprawiały duże problemy bohaterom filmu.

Aby potwór wyglądał jak żywy i poruszał się realistycznie: wynurzając się z ziemi, atakując czy skręcając konieczne było zastosowanie zaawansowanych systemów mechanicznych na bazie parallelogramu, dźwigni, ramy stalowej, przeciwwagi i sprężyn. W scenach, gdy potwór wychodzi z ziemi lub niszczy budynek – używano platformy, ramienia dźwigu i specjalnych torów. Konieczność zintegrowania ruchów potwora z otoczeniem, podczas ujęć pękającej ziemi, wymagała ścisłej współpracy działu efektów specjalnych, scenografii i operatorskiego planu. W miniaturowych ujęciach również zastosowano odpowiednie mechanizmy – segmentację ciała, elementy z pianki poliuretanowej zamiast włókna-szklanego, tak by uzyskać efekt sprężystości i masy. Oprócz pełnowymiarowych modeli, użyto także miniatur – zarówno dla efektów wyłaniającego się z ziemi potwora, jak i dla scen podziemnych i podłogowych, co widać również w samej końcowej rozprawie z ostatnim potworem. Wpłynęło to w znaczący sposób na ograniczenie kosztów samej produkcji, dzięki czemu twórcom udało się nie przekroczyć założonej od początku kwoty budżetu.

Porażka w kinach, sukces na VHS 

Tremors
resize icon


Decyzja o styczniowej premierze kinowej filmu nawet z dzisiejszej perspektywy wydaje się dziwna, bo pierwsze miesiące, nieprzypadkowo także w tych czasach uważało się za okres “zimny” dla kin, co należy uznać za pierwszy błąd Universal Pictures, który nie pozwolił widowisku Underwooda właściwie rozwinąć skrzydeł. Nie powinno zatem dziwić, że okazało się ono właściwie klapą w box office, nie potrafiąc zdystansować sporej części rywali nawet w pierwszym tygodniu wyświetlania, przegrywając wtedy m.in. z “Urodzonym 4. lipca”, “Tango i Cashem”, a także “Wojną Państwa Rose” co nie wróżyło długiej obecności na dużym ekranie. I rzeczywiście film bardzo szybko z nich zszedł, zarabiając zaledwie 16 milionów dolarów, co załamało przede wszystkim Kevina Bacona, w kolejnych tygodniach złorzeczącego na sam obraz i żałującego momentu, w którym zgodził się na udział w nim.

Wśród podstawowych powodów tak słabego finansowego bilansu filmu w kinach zazwyczaj powraca jak mantra wspominane już wcześniej niezrozumienie z jaką produkcją mamy tu tak naprawdę do czynienia. Czy jest to horror z domieszką komedii czy też może komedia z elementami grozy? Owo niezdecydowanie wpłynęło na działania przedstawicieli Universalu, którzy nie potrafili odpowiednio opakować swego produktu reklamowo i sprzedać go widowni, przez co “Tremors” prezentowało się wielu widzom w tym okresie jako film nieświadomie zły, co również nie wpływało pozytywnie na jego szanse w kinowej rywalizacji. W ostatniej chwili zdecydowano się również na zmianę jego ratingu, z R na PG-13, co wiązało się z oczyszczeniem go ze wszelkich przekleństw, a być może również wpłynęło na kilka zabawnych kwestii, wypowiadanych przez Earla Bassetta, gdy tylko przydarzy mu się powiedzenie czegoś w stylu rodzimej “motylej nogi”.

Klapę w kinowym box office twórcy „Tremors” odbili sobie jednak na rynku VHS, gdzie film okazał się niezwykle popularny i przez długi czas pozostawał jedną z najchętniej wypożyczanych produkcji 1990 roku. Według ówczesnych raportów obraz Underwooda potroił wpływy z biletów kinowych, bardzo szybko zyskując status filmu kultowego — głównie dzięki znakomicie przyjętemu przez domowych widzów humorowi oraz niezwykłej relacji łączącej bohaterów, ze szczególnym wyróżnieniem postaci granych przez Kevina Bacona i Freda Warda. Pierwszy z nich bardzo szybko zmienił swój stosunek do „Wstrząsów”, przyznając później, że choć zazwyczaj rzadko ogląda filmy ze swoim udziałem, ten tytuł widział przynajmniej kilka razy, próbując później na planach kolejnych produkcji ze swoim udziałem ponownie wykreować niezwykłą atmosferę łączącą odtwórców tego nietypowego komediohorroru, który ostatecznie znacząco wpłynął na resztę jego kariery.

Rzeczywiście, Bacon w późniejszych latach zdecydowanie wrócił do łask, występując w tak znanych produkcjach, jak choćby „Linia życia” Joela Schumachera, „Ludzie honoru” Roba Reinera, „JFK” Olivera Stone’a czy „Uśpieni” Barry’ego Levinsona. Duet scenarzystów Maddock–Wilson powrócił do współpracy z Ronem Underwoodem już trzy lata później, w ciepło do dziś wspominanym filmie „Serce i dusze”. Karierę samego reżysera w Hollywood praktycznie zakończyła jednak praca nad fatalnym „Pluto Nashem” z 2002 roku, który okazał się totalną klapą na wszystkich polach; od tego czasu Underwood pracował niemal wyłącznie na planach produkcji serialowych. O „Wstrząsach” nie dały zaś zapomnieć cztery kolejne, oczywiście coraz gorsze części serii. W drugiej z nich, z 1996 roku, w roli Earla Bassetta widzowie mogli znów zobaczyć, zmarłego trzy lata temu, Freda Warda.

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper