
Call of Duty już przegrało wojnę totalną? Od dawna nie mieli tak mocnych rywali
Call of Duty od dwóch dekad pozostaje jedną z najważniejszych marek w świecie gier. Każda kolejna odsłona serii była wydarzeniem, przyciągającym miliony graczy spragnionych widowiskowej akcji i emocjonującej rywalizacji online. Jednak tym razem coś się zmieniło. Najnowsza część - Black Ops 7 - zamiast umacniać pozycję marki, zaczyna budzić poważne wątpliwości.
Gra, która miała być kontynuacją świetnej kampanii fabularnej w Black Ops 6, zaskoczyła wszystkich swoim kierunkiem. Zamiast realistycznych starć i napiętych bitew otrzymaliśmy świat rodem z futurystycznego widowiska - jetpacki, skoki po ścianach, wybuchowe skocznie, lasery, drony bojowe z kosmosu i gadżety, które bardziej pasują do Fortnite’a niż do klasycznego Call of Duty. Rozgrywka, zamiast zachwycać autentyzmem, przypomina teraz festiwal chaosu, w którym trudno odnaleźć dawny klimat pola walki.
Studio Treyarch postawiło na widowiskowość, błysk i tempo. Problem w tym, że Call of Duty od kilku ostatnich odsłon bardziej stawiało na realizm i zostało to docenione przez społeczność, bardzo chętnie sięgająca po nowe Modern Warfare (oprócz tego z otwartym światem), Cold War czy wspomniane już Black Ops 6. Dziś jednak granica między wojennym FPS-em a kreskówkową strzelanką coraz bardziej się zaciera.




Battlefield 6 wjeżdża na białym koniu

Gracze, którzy dorastali przy oryginalnych Modern Warfare czy World at War, nie chcą już latać z plecakami odrzutowymi. Oni chcą czuć ciężar karabinu, dreszcz strachu, gdy padnie pierwszy strzał, i satysfakcję ze zwycięstwa wywalczonego taktyką, a nie efekciarskim skokiem przez ścianę. Osobiście mam totalnie dość takich gier i od razu spisuje je na straty, podobnie zresztą jak Marathon od Sony, które cholernie mocno odrzuca mnie swoim stylem graficznym i gameplayem, gdzie większy nacisk jest kładziony na popisy solo, aniżeli współpracę i przemyślaną rozgrywkę.
Oczywiście znajdzie się grupa, która doceni nowy kierunek, ale większość społeczności jasno daje znać - gracze wolą realizm. Futurystyczne, oderwane od rzeczywistości wizje wojny tracą sens, gdy na rynku pojawiają się tytuły, które pokazują, że można inaczej. I tu właśnie wkracza Battlefield 6, gra, która przypomniała światu, czym jest prawdziwa wojna.
Deweloperzy z DICE oraz BF Studios postawili na autentyczność, taktykę i monumentalne bitwy w fikcyjnym, ale bardzo realistycznym konflikcie współczesnego świata. Na ogromnych mapach gracze biorą udział w pełnowymiarowych wojnach z udziałem dronów, czołgów, helikopterów i nowoczesnego sprzętu wojskowego. Tutaj każdy żołnierz ma znaczenie, a zwycięstwo zależy od współpracy drużyny, nie od indywidualnych popisów. Battlefield 6 to realizm w czystej postaci - bez wymyślnych gadżetów, bez kolorowych efektów, bez kiczu.
Nawet kampania fabularna w tej grze zasługuje na plusa. Twórcy postawili na historię skupioną wokół NATO, pokazując globalny konflikt z innej perspektywy. To pełnoprawna opowieść o poświęceniu i moralnych dylematach wojny, a nie tylko przerywnik między potyczkami multiplayer. Battlefield udowadnia, że realizm i emocje mogą iść w parze, a prawdziwe napięcie nie wymaga laserów i jetpacków - wystarczy dobry scenariusz i przekonująca wizja współczesnego pola walki.
DICE pokazało, że autentyczność potrafi dostarczyć więcej adrenaliny niż futurystyczny chaos. W efekcie Call of Duty zaczyna wyglądać jak przerysowana zabawa, podczas gdy Battlefield znów przypomina dojrzałą, taktyczną symulację konfliktu.
ARC Raiders może utrzeć nosa

Co ciekawe, Battlefield nie jest jedynym rywalem, który może zagrozić pozycji króla strzelanek. Na horyzoncie pojawia się także ARC Raiders - projekt, który, choć nie stawia aż tak dużego nacisku na realizm, oferuje świeże podejście do współpracy i mechanik walki. To tytuł, który łączy elementy taktycznej kooperacji z dynamiczną akcją. Każda misja wymaga tu zgrania, komunikacji i strategii. Nie ma miejsca na samotne bieganie po mapie - drużyna jest kluczem do zwycięstwa.
Właśnie ten nacisk na współpracę i wspólne przetrwanie sprawia, że ARC Raiders zyskuje popularność wśród graczy, którzy mają dość indywidualnego chaosu w stylu Call of Duty. Rozgrywka jest trudna, wymaga planowania, ale daje ogromną satysfakcję. Gracze czują, że ich decyzje naprawdę mają znaczenie, a sukces przychodzi tylko dzięki zespołowej taktyce.
W efekcie na rynku mamy dziś trzy duże strzelanki - Call of Duty, Battlefield i ARC Raiders - i tylko jedna z nich zdaje się nie rozumieć, czego gracze naprawdę oczekują. Bo w 2025 roku nie wystarczą już wybuchy i widowiskowe animacje. Gracze chcą emocji, ciężaru decyzji, realizmu i prawdziwego napięcia.
Call of Duty, mimo swojego legendarnego statusu, zaczyna odcinać się od tego, co uczyniło je wielkim. Zamiast wojny - mamy cyrk. Zamiast napięcia - pokaz świateł. Zamiast drużynowej rywalizacji - indywidualne popisy na futurystycznych arenach. A było już tak pięknie przy Black Ops 6, które nawet do tematu zombie podeszło w ciekawy sposób.
Battlefield 6 i ARC Raiders pokazują, że jest miejsce na ambitne, przemyślane strzelanki, które dają poczucie uczestnictwa w czymś większym niż tylko wirtualny turniej. To nie są gry o bieganiu i skakaniu - to symulacje przetrwania, współpracy i odpowiedzialności.
Dzisiaj natomiast król FPS-ów może być więc naprawdę w strachu. I chyba słusznie, bo od dawna nie miał tak mocnych rywali.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Battlefield 6.
Przeczytaj również






Komentarze (82)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych