To ostatni wybitny film Burtona. Minęło równe 20 lat!

To ostatni wybitny film Burtona. Minęło równe 20 lat!

Jan_Piekutowski | Dzisiaj, 16:00

Tim Burton to równy reżyser, przynajmniej w ostatnich latach. To jednak nie pochwała dla jednego z najbardziej wizjonerskich filmowców lat 80. i 90. Równość Burtona przejawia się w tym, że od 20 lat nie miał na koncie powalającej produkcji. “Frankenweenie” i “Charliego i fabrykę czekolady” można określić jako niezłe, “Dumbo” oraz “Mroczne cienie” są słabe, reszta zaś przeciętna. Ostatnim filmem Amerykanina, który zachwycił zarówno widzów, jak i krytyków, jest niewątpliwie “Gnijąca panna młoda”.

Uwielbieniu dla animacji z 2005 roku nie potrafię się dziwić. To właściwie destylat z twórczości Burtona, jego najlepsze momenty zamknięte w satysfakcjonująco krótkim metrażu. Jednocześnie to historia na tyle wyjątkowa, że do dziś stanowi źródło inspiracji dla samego reżysera.

Dalsza część tekstu pod wideo

Fabuła “Gnijącej panny młodej” opiera się na nieskomplikowanej żydowskiej opowiastce, którą Burton usłyszał podczas prac nad “Miasteczkiem Halloween”. Oto bowiem poznajemy Vincenta (Johnny Deep), syna nowobogackich handlarzy rybami, który ma ożenić się z nieznaną sobie Victorią (Emily Watson), córką upadłych bogaczy. Para zaskakująco sprawnie nawiązuje więź emocjonalną, ale Vincent kładzie próbę generalną przed zaaranżowanym ślubem, co kończy się wściekłością obu rodzin i krytyką ze strony podstarzałego księdza (Christopher Lee!). Pogrążony w rozpaczy chłopak ucieka do lasu, gdzie, ćwicząc przysięgę, zakłada obrączkę na wygiętą gałąź. A tak przynajmniej mu się wydaje, bo drzewo okazuje się być dłonią Emily (Helena Bonham Carter) - tytułową panną młodą, która została zamordowana przez niegodziwego Barkinsa (Richard E. Grant), obecnie smolącego cholewki do Victorii. Początkowo Emily pragnie zatrzymać Victora przy sobie, ale refleksja następuje szybko i para zaczyna współpracować. Przybysze z zaświatów przerywają ślub Barkinsa z Emily, gnijąca panna młoda ratuje dzień, a na koniec mści się na swoim oprawcy i odchodzi, aby prawdziwie zakochani mogli być ze sobą.

Proste, lecz angażujące

Tim Burton_1
resize icon
 

Na poziomie scenariusza trudno więc mówić o czymś szczególnie wyjątkowym. “Gnijąca panna młoda” to rzecz prosta, dlatego tym bardziej trzeba docenić, że Burton filmu nie rozwlekał i zamknął go w zaledwie 77 minutach. Jednocześnie 25-letnia produkcja jest dopracowana. Trudno dopatrzyć się wyraźnych luk fabularnych, wydarzenia na ekranie pędzą, nie ma momentów przestoju, ale wszystko się ze sobą spina, czego nie można powiedzieć o późniejszych próbach Amerykanina.

Gorzej w tym względzie wypada choćby “Beetlejuice, Beetlejuice”. Chociaż lubię ten film, to nie mogę nazwać go całkowicie udanym, a już na pewno oryginalnym. Pod wieloma względami drugi “Sok z żuka” to nie tylko zżynka z jedynki, ale też “Gnijącej panny młodej”. Cały wątek Delores (Monica Bellucci) do złudzenia przypomina wątek Victorii. Łącznie z tym, że finał historii następuje w kościele, gdzie żywi spotykają się z martwymi, a zamordowana panna młoda mści się w końcu za wyrządzone krzywdy.

Świadczy to nie tylko o swego rodzaju twórczym zatrzymaniu Burtona, ale też jakości “Gnijącej panny młodej”. Bo chociaż trudno nazwać tę produkcję wizjonerską pod kątem scenariusza, to jednak pozostaje ona na tyle wyjątkowa, trafiająca do odbiorcy i dobrze skonstruowana, że Burton nie potrafił się od niej oderwać nawet po blisko dwudziestu latach. Dorównał filmowego recyklingu i znów zadowolił przynajmniej część widzów, chociaż nie dorównał swemu pierwszemu podejściu do tematu narzeczonej powracającej zza grobu.

Mroki i cienie

Tim Burton_2
resize icon

Jednak to nie wpływ na dalszą twórczość Burtona, ani nawet fakt, że główni bohaterowie “Gnijącej panny młodej” są angażujący, a wszyscy jacyś sprawia, że film ten cieszy się zasłużonym mianem wybitnego. Za ten epitet odpowiadają przede wszystkim trzy inne czynniki, wśród których prym wiedzie kwestia techniczna. “Gnijąca panna młoda” to animacja poklatkowa. Stara z dzisiejszej perspektywy, ale tylko w teorii, tylko przez wzgląd na metrykę, a nie przyjęte rozwiązania. Ząb czasu się jej nie ima - może poza jedną sceną, w której Victor koślawo biegnie na most - trudno dopatrzyć się poważnych niedoróbek. Gdyby ten film wyszedł we wrześniu 2025 roku, wciąż robiłby duże wrażenie. To zresztą tyczy się wszystkich produkcji animowanych nominowanych wówczas do Oscara - dzieło Burtona i współreżysera Mike’a Johnsona walczyło o statuetkę z “Ruchomym zamkiem Hauru” oraz ostatecznie zwycięskim “Wallace i Gromit: Zemsta królika”, paradoksalnie będącym najgorszym w całym zestawieniu.

W wizualiach czuć wielką miłość Burtona do medium, a także sztuki gotyckiej. Film spowity jest mrokiem, skąpano go w niebieskim świetle księżyca i blasku pochodni. Żadna scena nie rozgrywa się za dnia, co konsekwentnie buduje klimat. Współtowarzyszy temu muzyka niezawodnego Danny’ego Elfmana. Kompozytor znów stanął na wysokości zadania i chociaż soundtrack nie stał się tak ikoniczny jak przy “Batmanie”, to pełni jeszcze ważniejszą rolę fabularną. Nie tylko wzbogaca świat przedstawiony, ale też, jako że “Gnijąca panna młoda” pozostaje częściowo musicalem, odsłania kolejne karty fabularne. To właśnie w piosence “Okruchy dnia” poznajemy przerażająco smutną historię Victorii.

Wreszcie, pełny sukces nie byłby możliwy bez świetnych ról głosowych. A przecież one powinny wypalić najsłabiej, bo aktorzy, jak utrzymuje Burton, w większości nagrywali niezależnie od siebie. Wynikało to między innymi z konfliktów terminów - Deep na przykład jednocześnie był Victorem i Wonką z równolegle powstającego “Charliego”. Nie dało się tego pogodzić w normalny sposób, zatem każdy był zamknięty w swojej bańce. Mimo tego nie czuć, aby kwestie w “Gnijącej pannie młodej” zostały podane nienaturalnie, sztucznie. Dialogi trzymają odpowiednie tempo, są zresztą fantastycznie napisane, czego najlepszym przykładem nie tylko piosenki, ale też wymiany Finisem i Maudeline Everglotami (Albert Finney oraz Joanna Lumley). 

“Gnijąca panna młoda” do dziś pozostaje złotem. Ostatnim tak dobrym filmem Burtona. Czy ostatnim w karierze? Prawdopodobnie tak, chociaż… w tunelu wciąż widać światło. Jest jedna animowana scena na początku drugiego sezonu “Wednesday”, która daje nadzieję, że wielkiego niegdyś reżysera stać jeszcze na satysfakcjonujący finisz twórczości.

Źródło: Opracowanie własne
Jan_Piekutowski Strona autora
cropper