
Gamescom 2025: Graliśmy w Turok: Origins. Udany, kooperacyjny powrót kultowej marki
Turok zrobił na mnie wrażenie lata temu, gdy po raz pierwszy zobaczyłem go na Nintendo 64. To właśnie konsola firmy hydraulika oferowała wówczas znacznie lepsze strzelaniny FPP niż posiadane przeze mnie PlayStation. Powrót tej kultowej marki nie jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo moda na odświeżanie znanym marek jest wszechobecna. Saber nie poszło jednak na łatwiznę i zaoferuje nam zupełnie nową opowieść, coś na przetarciu rebootu i prequela serii.
Nie bez powodu więc twórcy gry ściągnęli do ekipy osoby, które mają zadbać o bardziej rozbudowaną narrację. Choć na gamesomowym pokazie nie padły żadne nazwiska, to chodzi podobno o ludzi, którzy pracowali nad scenariuszami przy "blockbusterach AAA".
Akcja gry rozgrywa się w tajemniczym świecie zwanym tutaj Lost Lands. To uniwersum pełne dzikiej przyrody, prehistorycznych stworzeń i pozostałości po obcych cywilizacjach. I właśnie obca cywilizacja będzie naszym głównym wrogiem. Wrogiem tytułowych Turoków. Celem będzie oczywiście ocalenie ludzkości przed rasą obcych pragnącą zniszczyć galaktykę, ale po drodze odkryjemy wiele sekretów choćby Zakonu Turoków. Tytuł ma być dużo mocniej nastawiony na historię niż poprzednie części i ma zdublować fundamenty pod ewentualne kolejne odsłony.




Trzech i było, nie mniej, nie więcej

No dobra, ale jak się w to właściwie gra? W sumie nie będzie wielkim zaskoczeniem jeśli napisze, że nie ma tutaj żadnej rewolucji. To dość liniowa strzelanina, w której dążymy do celu rozwalając po drodze kolejne hordy dinozaurów i homoidalnych przeciwników obcej rasy. Poziomy nie są specjalne rozbudowane, czasami musimy skorzystać z haka, by wspiąć się na wyższe poziomy, czasami pojawiają się elementy platformowe, w tym ruchome kładki i przepaście, ale dostępna w trzech misjach dema mapa dość czytelnie pokazuje gdzie mamy się udać i naprawdę ciężko się tu zgubić. Po prostu zmierzamy do kolejnego punktu kontrolnego, a gdy znajdą się w nim wszyscy członkowie drużyny, ruszamy eksplorować i eksterminować z dinozaurów kolejne tereny.
Demo skupiło się na rozgrywce kooperacyjnej, w której udział mogło wziąć trzech graczy. Między kolejnymi misjami mogłem wymieniać jedną z trzech klas i muszę przyznać, że różnice są tu faktycznie odczuwalne. Każda klasa oparta jest na jakimś duchowym zwierzęciu - Raven to postać, która oferowała naprawdę niezły zasięg i ataki obszarowe, a łukiem sadziło się headshoty bardzo miło. Cougar skupiał się na broniach plazmowych, zasięg był wprawdzie mniejszy, ale miałem wrażenie, że obrażenia zadaje nieco większe. Na końcu sprawdziłem Bisona, który był swoistym tankiem, mocno opancerzonym, ale z krótszym zasięgiem. Każda klasa ma swoje umiejętności i ataki specjalne, a broń można w trakcie rozgrywki ulepszać zbierając DNA (Echo) poległych wrogów.
Taaaaaaki duży triceratops

Oczywiście rannych podczas sesji kompanów można było uzdrawiać, a najlepiej prezentował się sam finał dema, gdzie naszej ekipie przyszło zawalczyć z ogromnym, kosmicznym triceratopsem. Graficznie walka robiła naprawdę duże wrażenie, bo stwór był świetnie animowany, potrafił się teleportować i zasypywał planszę całą masą piorunów. Nie licząc szarży, która potrafiła mocno poturbować całą ekipę. Wygrana z tak zajadłym wrogiem faktycznie przyniosła sporą satysfakcję.
Co musi w tekście wybrzmieć, gra pozwala za pomocą jednego przycisku zmienić perspektywę pierwszoosobową na trzecioosobową i muszę przyznać, że to całkiem fajny patent (skoda, ze nie było go w Indiana Jonesie). Podczas eksploracji i zaliczania elementów platformowych zazwyczaj korzystałem z widoku TPP, ale w trakcie walki i sadzenia headshotów z łuku, lepiej sprawdzał się widok z „kokpitu". Problematyczna może być jednak dla niektórych oprawa. Choć gra trzymała w miarę stabilne 60 klatek, to mroczna otoczka pierwowzoru przeszła mały remanent i jest bardziej komiksowa. Oczywiście dżungle, bagna czy labirynty w starożytnych świątyniach prezentują się nieźle, ale trzeba pamiętać, że były to mocno ograniczone tereny. Przynajmniej w demie można było poczuć się w nich trochę duszno.
Choć wystawione na targach demo było skupione na kooperacji trzech osób w trybie PvE, w Turok: Origins będzie można grać w pojedynkę i to bez konieczności wspierania się zastępującymi graczy botami. I chyba taki styl zabawy mi osobiście będzie lepiej leżał, bo kooperacja poza możliwością wspólnej zadymy kolejnych hord wrogów, niczym specjalnie się nie wyróżniała, a często trzeba było czekać w checkpoincie na maruderów. Dla fanów gatunku nowy Turok może być atrakcyjnym kąskiem, ale nie będzie to tytuł, który zdefiniuje w jakiś sposób gatunek.
Przeczytaj również






Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych