Kosmiczna katastrofa. Ten głośny film na faktach kończy właśnie 30 lat

Kosmiczna katastrofa. Ten głośny film na faktach kończy właśnie 30 lat

Dawid Ilnicki | Dzisiaj, 12:00

30 lat skończy jutro “Apollo 13”. Przełomowy film w karierze Rona Howarda, który postawił sobie za cel opowiedzenie o losach feralnej załogi z 1970 roku, która cudem uniknęła śmierci po poważnej awarii aparatury odpowiedzialnej za dostarczanie tlenu. Obraz ten do dziś pozostaje jedną z najlepszych produkcji opowiadających o trudach związanych z wyniesieniem statku kosmicznego na orbitę okołoziemską. 

“Mój Iphone ma dwa miliony razy więcej pamięci niż komputer Apollo 11 z 1969 roku. Oni polecieli na Księżyc. Ja rzucam ptakami w domki świnek”. Słowa przypisywane Billowi Murrayowi łatwo uznać za typową dla amerykańskiego aktora zabawną wypowiedź, ale można ją również potraktować poważniej. Wielu ludzi zastanawia się obecnie nad tym, co dziś uznajemy za technologiczny progres i dlaczego niemal zupełnie porzuciliśmy marzenia o podboju kosmosu. Tęsknota za eksploracją wszechświata odżywa nie tylko lokalnie, w medialnym szale wokół wylotu Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego na Międzynarodową Stację Kosmiczną, licznych wypowiedziach Elona Muska, ale także w popkulturze. Wystarczy wspomnieć tylko znakomity serial Apple TV+ “For All Mankind”; klasyczne political fiction, w którym w końcówce lat 60’ poprzedniego wieku to Rosja jako pierwsza wysyła załogową misję na Księżyc, skutkiem czego jednak NASA podwaja starania o zrealizowanie kolejnych celów w kosmosie, dlatego też w czwartym sezonie część akcji toczy się już na marsjańskich bazach.

Dalsza część tekstu pod wideo

Co ciekawe jednak pesymizm w sprawie losów kolejnych misji kosmicznych panował już w końcówce XX wieku. Mówił o tym sam reżyser szacownego solenizanta “Apollo 13”, czyli Ron Howard. W jednym z dodatków do wydania filmu na DVD reżyser wspomina, że szef misji Apollo 15 z 1971 roku, David Scott wyznał mu kiedyś, że jego zdaniem upłynie sporo czasu zanim człowiek po raz kolejny postawi stopę na Srebrnym Globie, a w dodatku do czasu aż to się stanie większość ludzi, która wcześniej tego dokonała, może już dawno nie żyć. Szans na pokazanie ludziom tego jak naprawdę wygląda podróż na Księżyc i z jakimi wiąże się problemami astronauta upatrywał właśnie w wielkich filmowych widowiskach. Taki cel postawił przed sobą również sam Howard, który w połowie lat 90’ XX wieku otrzymał niezwykle interesującą propozycję.

Scenariusz do jego przyszłego filmu miał powstać de facto na podstawie książki, która w owym czasie jeszcze nie została wydana. Mowa o “Lost Moon: The Perilous Voyage of Apollo 13” spisanej wspólnie przez uczestnika feralnej misji Jima Lovetta, a także dziennikarza Jeffreya Klugera. Żurnalista spotkał się z Lovettem jeszcze w 1991 roku i namówił go do pracy nad tym swoistym pamiętnikiem. Odezwał się również do Freda Haise, który jednak nie był zainteresowany udziałem w tym przedsięwzięciu; Jack Swigert zmarł na raka w 1982 roku. Wspomniana publikacja, zgodnie z przewidywaniami wydawców, jak również samego Klugera, okazała się wielkim bestsellerem, oświetlonym już blaskiem filmu Rona Howarda, który wraz z innymi członkami ekipy i producentami dołożył wszelkich starań, by film jak najbardziej przypominał realną misję tytułowego statku kosmicznego.

Vomit Comet

Apollo 13
resize icon

Mając już na uwadze fakt, iż książka zostanie zaadaptowana na scenariusz filmowy, Jim Lovell myślał o Kevinie Costnerze jako aktorze, który mógłby się w niego wcielić. Miało to zresztą sens, biorąc pod uwagę duże podobieństwo pomiędzy obu panami. O projekcie jednak bardzo szybko dowiedział się Tom Hanks, który od lat był zafascynowany tematem i jak później wspominał w wielu wywiadach, zawsze chciał wystąpić w produkcji, w której filmowano by go na małej przestrzeni, otoczonego sprzętem elektronicznym. Jego ogromna znajomość tematu, połączona z wielkim entuzjazmem sprawiła, że nazwisko Costnera w zasadzie nigdy nie pojawiło się na poważnie w rozważaniach o obsadzeniu Lovella, nawet pomimo tego, że twórcy scenariusza: William Broyles jr i Al Reinert pisali go z myślą właśnie o reżyserze “Tańczącego z Wilkami”.

Innym nazwiskiem, mocno powiązanym z lotnictwem, które pojawiło się w trakcie doboru obsady, był John Travolta, który sam był zainteresowany zagraniem Lovella, ale z uwagi na obsadzenie w niej Hanksa podziękowano mu. Z kolei we Freda Haise miał początkowo wcielić się John Cusack, ale ostatecznie odmówił i dzięki temu zaangażowano Billa Paxtona. Ostatniego z członków pechowej misji miał pierwotnie zagrać Brad Pitt, ale również zrezygnował, mając już zapewniony udział w “Siedem” Davida Finchera, dlatego też zastąpił go Kevin Bacon. Zaproszony do castingu Gary Sinise ponoć sam ostatecznie wybrał rolę Kena Mattingly, w przeciwieństwie do swych kolegów z planu zupełnie nie przypominając fizycznie odtwarzanego przez siebie astronautę, ale za to dzieląc z bohaterem tę samą datę urodzin - 17. marca. Wszyscy członkowie załogi musieli rzecz jasna uczestniczyć w specjalnym programie U.S. Space and Rocket Center Space Camp, by zapoznać się z funkcjonowaniem w stanie nieważkości, jak również poznać funkcję około pięciuset przycisków, znajdujących się w prawdziwym statku kosmicznym. 

Sam Howard zadecydował nie tylko o tym, że każde ujęcie w filmie będzie oryginalne, więc nie użyto w nim żadnego materiału nagranego w trakcie misji, ale także wybudowaniu wnętrza statku kosmicznego i bazy dowodzenia. Wszystkim zajęło się Kansas Cosmosphere and Space Center 's Space Works, które odrestaurowało również moduł dowodzenia misji Apollo 13. Co ciekawe, początkowo wykorzystanie realnej sali kontrolnej zaproponowało twórcom NASA, ale reżyser odmówił, decydując się na zbudowanie własnej repliki. O tym jak doskonała się ona okazała świadczy choćby to, że jeden z pracowników Agencji wyznał, że po całym dniu pracy na planie przy wyjściu odruchowo zaczął szukać windy, na chwilę zapominając, że przecież nie jest w prawdziwej bazie. 

Odtworzenie stanu braku grawitacji od początku wydawało się reżyserowi trudnym zadaniem, więc w pewnym momencie zasięgnął on rady Stevena Spielberga. Ten polecił mu filmowanie ich w samolocie KC-135, który można pilotować w taki sposób, by uzyskać ponad 20 sekund przebywania w stanie nieważkości. Howardowi udało się jednak porozumieć z szefostwem NASA, co pozwoliło na uzyskanie trzech godzin i 54 minut czasu filmowania w 612 manewrach zerowej grawitacji, dzięki czemu zaoszczędzono mnóstwo czasu i pieniędzy. Realizacja tego typu ujęć z wykorzystaniem grafiki komputerowej byłaby bowiem w tym czasie zdecydowanie zbyt droga. Filmowanie kilkudziesięciosekundowego przechodzenia w stan nieważkości wymagało od aktorów dużej sprawności i oczywiście twardych żołądków, ale skończyło się jedynie na kilku zadrapaniach i siniakach, których nabawili się podczas starć z twardszymi elementami wystroju bazy kosmicznej. Mniej szczęścia miał niestety operator kamery, na własnej skórze przekonując się dlaczego to miejsce było przez astronautów nazywane Vomit Comet. 

Istotne dla powodzenia samego filmu okazały się rzecz jasna również efekty specjalne, przygotowane przez Roberta Legato, który zdecydował się na wybudowanie miniaturowych modeli, a te dzięki cyfrowemu połączeniu ze sobą obrazu dały właściwy panoramiczny efekt startu Saturna V. Na wyraźne żądanie Howarda, by scena była nakręcona jak w filmach Martina Scorsese, Legato przestudiował sekwencję bilardową w “Kolorze Pieniędzy”, wykorzystując jego technikę tworzenia rytmu poprzez powtarzanie dwóch lub trzech klatek między każdym cięciem w scenie zapłonu silnika. Scena ta okazała się również istotna dla tworzącego muzykę do filmu Jamesa Hornera. Był to zresztą wyjątkowo udany okres w życiu tego kompozytora, nominowanego do Oscara w 1996 roku aż dwukrotnie, również za soundtrack do “Braveheart”, który jednak przegrał wtedy z Luisem Bacalovem, twórcą udźwiękowienia do nieco zapomnianego “Listonosza” Michaela Radforda.

Artystyczny i komercyjny sukces

Apollo 13
resize icon

“Apollo 13” miał swoją oficjalną premierę 30 czerwca 1995 roku, a niemal miesiąc później po raz pierwszy pokazano go w Europie, w Wielkiej Brytanii. Film od początku notował znakomite statystyki w box office. Już w swym pierwszym tygodniu wyświetlania znalazł się na czele rankingów, detronizując niezwykle wtedy popularną animację “Pocahontas”, a szczególnie usatysfakcjonowany mógł być Tom Hanks, bijąc swój wcześniejszy rekord otwarcia “Forresta Gumpa” Roberta Zemeckisa. Popularniejszym obrazem tego roku był o dziwo tylko “Batman Forever” Joela Schumachera; to jednak film Rona Howarda mógł się pochwalić zdecydowanie lepszymi ocenami dziennikarzy.

Jeden z najsłynniejszych krytyków, nie tylko swoich czasów, Roger Ebert wręcz rozpływał się w zachwytach. “To porywająca historia, jeden z najlepszych filmów roku, opowiedziana z wielką przejrzystością i niezwykłymi szczegółami technicznymi, a zagrana bez zbędnej przesady”. Wtórowali mu również inni komentatorzy chwaląc całą ekipę pracującą nad tym obrazem za dbałość o szczegóły, jak również precyzję, którą zawdzięczano pracy z astronautami i pracownikami NASA, dającą rzeczywisty wgląd w dramatyczne wydarzenia rozgrywające się w latach 70’, które na szczęście skończyły się szczęśliwie. A jak film Rona Howarda ogląda się dzisiaj?

Cóż, trudno ukrywać fakt, iż “Apollo 13” jest z jednej strony nieodrodnym dzieckiem swoich czasów, bo film wygląda po prostu jak klasyczny przedstawiciel kina lat 90’, a z drugiej ogromny ładunek emocjonalny opowiadanej w nim historii sprawia, że obraz od czasu do czasu wpada w zbytni patos. Ten podkreślany jest w dodatku podniosłą muzyką Hornera, która w pewnym momencie staje się trudna do zniesienia. Na pochwały zasługuje jednak rzecz jasna cała obsada, oprócz wymienionych już wcześniej odtwórców także Ed Harris, wcielający się w Gene’a Kranza, a także nieco zapomniana Kathleen Quinlan, która zagrała żonę Jima Lovella. Całość sprawia wrażenie sprawnie zrealizowanej filmowej roboty, nieco już dziś jednak nużącej i nie porywającej, dość dobrze wpisując się w filmografię reżysera.

Mimo aż dwóch Oscarów na koncie i ogromnego dorobku, także dokumentalnego, Ron Howard nie jest dziś traktowany jako jeden z najwybitniejszych filmowców amerykańskich, mając opinię raczej solidnego hollywoodzkiego rzemieślnika. Tej z całą pewnością nie zmienił ogromny sukces “Pięknego umysłu” z 2001 roku, za który reżyser zgarnął najcenniejszą filmową statuetkę, zwłaszcza iż w pokonanym polu pozostawił on wtedy choćby znakomite “Gosford Park” Roberta Altmana, który swego wyróżnienia doczekał się dopiero za całokształt twórczości. “Apollo 13” był jednak bez wątpienia początkiem wielkiej kariery tego twórcy, pokazując że mamy tu do czynienia z wysokiej klasy specjalistą, dbającym o każdy szczegół, cenionym zresztą do dziś. Jeszcze w tym roku w kinach ma się bowiem pojawić kolejna produkcja Howarda, którą tym razem jest thriller “Eden”.

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper