
Kupiłem ten film za 2 złote. Był tak dobry, że zapłaciłbym 5
Kiedyś za dwa złote można było kupić cheeseburgera - chwała ci Panie za te czasy. Teraz za dwa złote można kupić bilet do Anglii lat 30. XX wieku. Również ci Panie dziękuję.
Jestem fanem targów staroci. Grzebanie w tonach pierdółek sprawia mi niekłamaną radość, głównie ze względu na sposobność trafienia perełek. Te, wbrew pozorom, zdarzają się dość często. Wystarczy jedynie wiedzieć, czego się szuka, co może stać w kontrze do przyjętego przez niektórych pojmowania istoty targów staroci. W gruncie rzeczy mógłbym się z tym stanowiskiem zgodzić, w moim przypadku lista zawsze jest bardzo długa, ale zawiera kilka stałych punktów. Ujmując to w sposób najprostszy - jak widzę genialny film za grosze, to go po prostu biorę.
Tak było z “Gosford Park” Rogera Altmana. Zobaczyłem na małym stoisku, zapłaciłem dwa złote, wrzuciłem do plecaka i miałem ustawiony humor na resztę dnia. Wszystko to jeszcze przed pierwszym obejrzeniem filmu, a nawet sprawdzeniem kondycji lichej płyty DVD dorzuconej kiedyś do “Gazety Wyborczej”. Nastrój był jednak determinowany przez to, czego się o “Gosford Park” nasłuchałem - że Altman w pigułce, obsada genialna, Agata Christie mogłaby się uczyć, satyra na Hollywood, celne spostrzeżenia społeczne, a scenariusz wybitny, sprzątnął w końcu Oscara sprzed nosa “Memento”, “Amelii”, czy “Genialnego klanu”. Oczekiwania, jak widać, były więc spore. I ja się w ogóle nie zawiodłem




Ten opis was nie zachęci

Żeby opowiedzieć fabułę “Gosford Park”, trzeba by wyłożyć na stół wszystkie twisty (przez 130 minut doczekacie się jednego), a najlepiej przekleić tutaj cały scenariusz Juliana Fellowesa. Nie ma to wielkiego sensu. W telegraficznym skrócie mogę więc zdradzić tylko tyle, że do dworku Williama McCordle’a (Michael Gambon) oraz lady Sylvii (Kristin Scott Thomas) przybywa plejada angielskiej arystokracji wraz ze służącymi. Celem gości jest arystokraczenie - zlecanie kolejnych zadań podwładnym, jedzenie, picie, zabawianie się, polowanie, plotkowanie. Sielankową atmosferę, z perspektywy mniejszej części, przerwa dramat. Oto McCordle został beztialsko zamordowany w swoim gabinecie, a cień podejrzeń spada na kilkanaście osób. Na miejsce przybywa niekompetentny inspektor Thompson (Stephen Fry), aby wyjaśnić zagadkę śmierci.
W teorii “Gosford Park” to kryminał, bywa tak nawet określany przez krytyków. Tylko to wierutna bzdura. Sam wątek śmierci McCordle’a - wybitnie zagranego przez Gambona - to fraszka, której fasadową powagę doskonale obrazuje karykaturalne zachowanie funkcjonariusza. W “Gosford Park” nie chodzi tyle o to, kto zabił, a o to, dlaczego to zrobił. W tym tkwi połowa haczyka. Druga uczepiona jest relacji międzyludzkich, czyli największej siły altmanowskiego dzieła. Wszystko wytworzone z gąszczu scen, pozornie ze sobą niezwiązanych.
Snuj o społeczeństwie

“Gosford Park” stoi daleko od książek wspomnianej już Christie. Ona bowiem koncentrowała się głównie na mrocznym świecie arystokracji, klasa pracująca nie dochodziła do głosu. W filmie z 2001 roku dzieje się inaczej. Altman, zgodnie ze swoimi zasadami, prezentuje zindywidualizowanego bohatera grupowego. Służba (downstairs) staje się równorzędnym uczestnikiem opowieści względem możnych (upstairs). Dzięki temu lepiej pojmujemy to, co tak naprawdę dzieje się w posiadłości Williama oraz Sylvii.
Nie każda linijka dialogowa ma znaczenie, ale przy pierwszym seansie nie sposób odgadnąć, która podrzuci wskazówkę do rozwiązania zagadki i motywacji zabójcy. Czasami liczy się nawet zawieszenie głosu w połowie powitania. Z tego względu “Gosford Park” oglądałem w pełnym skupieniu, chociaż nazwać tempo tej produkcji niespiesznym, to nie powiedzieć właściwie nic. Aby to osiągnąć, Altman musiał skompletować idealną obsadę. Gdyby choćby jedna z ról została zagrana źle, wkradłby się fałsz, a misja filmu zbudowanego na wypowiedziach ległaby w gruzach.
Altman jednak trafił. Kompozycja starej angielskiej gwardii (Maggie Smith, Charles Dance, Eileen Atkins, Helen Mirren, Gambon) z wykonawcami młodszego pokolenia (Clive Owen, Kelly Macdonald, Ryan Phillippe) zaowocowała pięknym, przejmującym spektaklem. Scena koncertu fortepianowego przypomina nie seans filmowy, ale odwiedziny w galeriach sztuki. Każde zawarte w niej ujęcie to nowy obraz, jakiego nie powstydziłby się Rembrandt. Część bohaterów przysypia, gdy Ivor Novello (Jeremy Northam) trafia w kolejne klawisze, przysnąć może te widz. Z uścisku sennego klimatu wyrwie jednak kolejny bezlitosny dialog. Niby zwyczajny, pozorny, nieagresywny, a jednak ukazujący niesprawiedliwość świata.
W jeden ze swoich ostatnich recenzji chwaliłem “Yellowstone” za ukazanie wymuszonej koegzystencji świata bogaczy i proli. W “Gosford Park” wspólnoty nie ma, bo nie ma pomostów. Albo jesteś downstairs, albo upstairs. Nie możesz należeć do obu grup, miotać się pomiędzy, fałsz zostanie wyczuty i napiętnowany momentalnie. Syty głodnego nie zrozumie, narazi się na śmieszność. Próba udawania, że jest inaczej, skazana jest na niepowodzenie. Bo chociaż wydawać się może, że służący w “Gosford Park” nie mają niczego, to nie próbuj odebrać im honoru. W jego obronie są w stanie zrobić wszystko.
Dostrzegam ten uśmiech losu, który sprawił, że za pieniądze, po które nie schyliłby się nikt z ekipy nad schodami, kupiłem film opowiadający właśnie o nich. Jestem temu uśmiechowi wdzięczny.
Przeczytaj również






Komentarze (4)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych