Netflix logo

Ten serial pokazał, jak zepsuty jest rynek streamingu. Prawda może boleć

Kajetan Węsierski | Dzisiaj, 08:30

Coraz częściej mam wrażenie, że seriale zaczynają mówić głośno to, o czym widzowie rozmawiają od dawna- i nie inaczej było w przypadku pewnego odcinka, który dość bezpośrednio uderza w to, co dzieje się dziś z rynkiem streamingu. Produkcja nie bawi się w subtelności, nie zostawia zbyt wiele do interpretacji, tylko od razu pokazuje palcem, że coś tu nie gra. 

W dzisiejszych czasach platformy streamingowe walczą nie tylko o uwagę, ale i o każdą minutę naszego czasu - i właśnie ten wyścig, ta pogoń za produkcją wszystkiego i niczego jednocześnie, stała się osią fabularną jednego z bardziej bezczelnych, ale też trafnych komentarzy popkultury ostatnich miesięcy. Jeśli kiedykolwiek czuliście się zagubieni wśród wszystkich tych subskrypcyjnych ofert - zostańcie dalej. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Zwyczajni ludzie, zwyczajne przyzwyczajenia 

„Common People”, otwierający siódmy sezon Black Mirror, to powrót serialu do jego najmocniejszych stron: gorzkiej, ale trafnej satyry uderzającej prosto w czułe punkty współczesnego świata. Tym razem historia skupia się na małżeństwie z klasy pracującej, które zostaje zmuszone do podpisania cyfrowego paktu z diabłem- korporacją Rivermind. W zamian za ratunek dla Amandy, bohaterki z nieoperacyjnym guzem mózgu, para musi poddać się nowemu porządkowi, w którym zdrowie staje się towarem, a życie - usługą abonamentową. 

Operacja jest „darmowa”, ale prawdziwa cena okazuje się znacznie wyższa. Z każdym kolejnym dniem Amanda i Mike coraz mocniej grzęzną w spirali kosztów i absurdów systemu, który pozornie ma służyć ludziom. Podstawowy pakiet to powolne odzieranie Amandy z prywatności i godności - niekontrolowane wypowiadanie reklam w środku lekcji to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Z kolei Mike, próbując ratować to, co jeszcze zostało z ich wspólnego życia, trafia na DumDummies - platformę, gdzie ludzka desperacja staje się show. 

Odcinek nie tylko rozkłada na czynniki pierwsze model subskrypcyjny, ale też pyta, jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, by nie stracić tych, których kochamy - i czy naprawdę jesteśmy jeszcze w stanie coś ocalić. Twórcy nie silą się na złożone metafory - zamiast tego oferują obraz świata bardzo podobnego do naszego, tyle że z jedną zmianą więcej, jednym krokiem dalej. „Common People” przypomina, że Black Mirror nigdy nie było o przyszłości - to zawsze była opowieść o teraźniejszości, tylko lekko przerysowanej. 

Krzywe zwierciadło

To, co sprawia, że „Common People” uderza z taką siłą, to nie dystopia przyszłości - ale bolesna bliskość z tym, co mamy tu i teraz. Głównym przeciwnikiem nie jest żadna konkretna technologia, ale mechanizm, który znamy aż za dobrze: subskrypcje. Rivermind działa na bardzo podobnych zasadach, co platformy streamingowe, z których korzystamy codziennie. Podstawowy pakiet? Reklamy. Kolejny? Odrobinę mniej ograniczeń. A najlepsze opcje? Niedostępne dla większości. Odcinek nie musi tłumaczyć tej logiki - widz ją zna.

Tym bardziej przerażająco wypada moment, w którym Amanda - dosłownie - nie może funkcjonować bez aktualnie opłaconego poziomu. To obraz całkowitej zależności, ale też subtelne odbicie naszej rzeczywistości. Ile treści czy funkcji codziennych aplikacji jest dziś faktycznie darmowych, a ile tylko tak wygląda? I czy to wciąż wybór, jeśli podstawowa wersja nie pozwala normalnie korzystać z produktu? 

Odcinek dobitnie wyśmiewa też praktykę tworzenia coraz bardziej skomplikowanych i abstrakcyjnych poziomów subskrypcji - każda nowa wersja to niby tylko kilka dolarów więcej, ale różnice między nimi bywają absurdalne. „Common People” pokazuje świat, w którym ta logika zostaje doprowadzona do granic możliwości - a może raczej: do granic życia i śmierci. Bo tu „uber-duper-premium” decyduje o tym, czy bohaterka ma prawo do świadomości i wspomnień, czy będzie bezwolnym awatarem.

To właśnie ten punkt odbija się najmocniej - że to wszystko nie jest już metaforą. To przerysowane odbicie naszego świata, gdzie decyzje o jakości życia coraz częściej podejmowane są przez algorytmy, a jedynym ratunkiem bywa... Upgrade do lepszego pakietu. Odcinek nie oferuje rozwiązań, ale zostawia z bardzo prostym pytaniem: jak daleko jesteśmy gotowi się posunąć, by mieć poczucie, że mamy kontrolę - nawet jeśli to tylko iluzja?

Podsumowując… 

Start siódmego sezonu  nie zaskakuje futurystycznym gadżetem ani spektakularnym twistem. Zamiast tego wbija się prosto w codzienność - i to właśnie sprawia, że zostaje z widzem na długo. Trudno po seansie nie przejrzeć swoich subskrypcji, nie zadać sobie pytania, gdzie leży granica między wygodą a zależnością i czy naprawdę mamy kontrolę nad tym, co konsumujemy - i za ile.

Nie sposób też nie docenić, że Black Mirror znów robi to, w czym zawsze było najlepsze: pokazuje konsekwencje tego, co już znamy, zanim zdążymy się nad nimi na dobre zastanowić. To komentarz do teraźniejszości. I jeśli choć jedna osoba po seansie poczuje lekki niepokój w momencie, gdy odruchowo kliknie „przedłuż plan”, to znaczy, że ten odcinek zrobił dokładnie to, co powinien.

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper