Czekałem na ten serial kilka lat. Okazało się, że nie było warto

Czekałem na ten serial kilka lat. Okazało się, że nie było warto

Jan_Piekutowski | Dzisiaj, 15:00

Nie jestem fanem seriali MCU. Większość dość szybko mnie nudzi, nie uważam podczas ich oglądania. Przelatują przeze mnie, nie zostawiają niczego. Wyjątków było raptem kilka. Teraz do tego grona miał dołączyć “Daredevil: Odrodzenie”. No właśnie - miał.

Cieszyłem się na ten serial od pierwszych zapowiedzi. Wracali rewelacyjni aktorzy, sztab produkcyjny miał sporo czasu w przeciwieństwie do netflixowego pośpiechu, obiecywano również porażającą wręcz brutalność. Rzecz prozaiczną, być może nieważną, ale dla mnie jednak istotną. Nierozerwalnie łączącą się z tym, jak mroczną postacią Daredevil bywa w komiksach, jak okropnym miejscem jest strzeżone przez niego Hell’s Kitchen. Bez brutalności - często wręcz przerysowanej - nie ma też Punishera oraz Muse’a, a i oni mieli odgrywać ważną rolę w czwartym sezonie. Para poszła w gwizdek. Według mnie skończyło się srogim rozczarowaniem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tak, podobało mi się kilka rzeczy. Świetnie wypadają Daredevil (Charlie Cox), Bullseye (Wilson Bethel) oraz Vanessa Fisk (Ayelet Zurer). Generyczny odcinek z dramatem sądowym, poświęcony postaci White Tigera (Kamar de los Reyes), okazał się bardzo dobrze zrealizowany. Porządnie wypadają też wątki poboczne - radę daje postać Daniela Blake’a (Michael Gandolfini), zręcznie wypadają wstawki poświęcone mieszkańcom Nowego Jorku, samo miasto jest zresztą postawione w roli bohatera zbiorowego. A jednak, gdybym miał “Odrodzenie” ocenić tak z ręką na sercu, to nie mogę powiedzieć, że zostałem usatysfakcjonowany. Większość rzeczy mi się po prostu nie podobała.

Flaki z olejem

Daredevil: Born Again
resize icon

Przede wszystkim - “Odrodzenie” się niemiłosiernie dłuży. Niby tylko dziewięć odcinków, każdy poniżej godziny. Próżno jednak nie odnieść wrażenia, że całość można było spokojnie skrócić, historia by na tym nie ucierpiała. Na przestrzeni serialu nie dochodzi przecież do jakiejś gigantycznej rewolucji w życiu bohaterów. Poza stratą z pierwszego odcinka - która, jak pokazały komiksy, wcale nie musi być taka pewna - nie ma realnych punktów zwrotnych w życiach naszych bohaterów. Do White Tigera, chociaż sam odcinek wypadł niemal bez zarzutów, nawet nie zdołaliśmy się przyzwyczaić.

W poprzednich sezonach wyglądało to inaczej. Wybija się zwłaszcza pierwszy sezon, będący małym arcydziełem kina superbohaterskiego - mieliśmy świetne wątki Bena Uricha oraz Wesleya. Oba kluczowe do rozwoju świata przedstawionego. W wypadku “Odrodzenia” takich przewrotów zabrakło. Daredevil przez dziewięć odcinków drepcze w miejscu, jeśli chodzi o transformację postaci.

Nie jest przy tym jedynym bohaterem, którego potencjał zmarnowano. Punisher (Jon Bernthal), jak dla mnie, jest nijaki. Za mało w nim tego zimnego, wyprutego z emocji gościa, a za dużo furiata. Poza tym Punisher nie pełni ważnej roli właściwie aż do samego końca. Dopiero w ostatnim odcinku poświęca mu się więcej czasu, co nieco rekompensuje fatalne wprowadzenie do sezonu czwartego.

Zmarnowany potencjał

Daredevil: Born Again
resize icon

Szansy na rehabilitację nie miał zaś Muse (Hunter Doohan). Zapowiadało się, że będzie on jednym z najważniejszych antagonistów. Tymczasem przemknął przez serial niczym White Tiger, a do tego został ugrzeczniony względem komiksowego oryginału. Nie pomógł również fakt, że w “Odrodzeniu” nie ma Blindspota, młodocianego pomocnika Daredevila, którego wątek jest z Muse’em nierozerwalnie wręcz spleciony, jeśli chodzi o dramaturgię, tragizm i brutalność. Bez Blindspota Muse został pozbawiony swojej kluczowej umiejętności - psychopatycznej nieprzewidywalności. Szkoda również, że nie pozwolono mu na wygłoszenie większej liczby monologów. Chociaż wielkie przemowy złych postaci są często krytykowane, to w tym przypadku skutecznie budowały postać i ukazywały jej zaburzenie.

Wreszcie, przyznaję nieco przez palce, mam problem z Kingpinem (Vincent D’Onofrio). W teorii wszystko się zgadza. Niestety, gdy kolejny raz słyszałem frazę “when I was a boy” lub “vigilante”, podbijane jeszcze przez specyfikę mówienia D’Onofrio, to nie widziałem potężnego gangstera, ale postać dość memiczną. Większą charyzmą emanowała Vanessa.

Finał bez tąpnięcia

Daredevil: Born Again
resize icon

Koniec końców zawiódł też wielki finał. O ile nie mam uwag względem przedostatniego odcinka, scena balowa jest angażująca, o tyle ostatnia prosta, zebranie grupy oporu pod przewodnictwem Murdocka, to nieśmieszny żart. Kingpin zdołał pokazać już, że odarto go z honorowości, dosłownie rozerwał człowiekowi głowę, ma w ręku policję, jego ludzie powstrzymali Punishera. Zatrzymać go ma, za przeproszeniem, motłoch. Nie Blindspot, nie Defenders (Luke Cage, Jessica Jones, Iron Fist), ale ludzie bez żadnego doświadczenia w walce z przestępczością na tę skalę. Wyszło na to, że jedynym herosem w Nowym Jorku jest Daredevil. Biedne miasto!

“Odrodzenie” mnie zwiodło. Obiecało wiele i plan teoretycznie zrealizowało, ale po łebkach. Był mrok, brutalność, świetne walki, angażujący bohaterowie i dramatyczne momenty, ale  w formie przystawki, a nie pełnoprawnego posiłku. Spodziewałem się serialu na poziomie pierwszego sezonu, tymczasem bliżej mu było to późniejszych, już nie tak dobrych epizodów. To nadal jest porządna produkcja, nie sprawiała, że obraziłem się na Marvela. Na kolejną odsłonę będę po prostu czekał bez wypieków na twarzy. Te, jeśli chodzi o seriale na Disney+, mogą wywołać już tylko X-Meni.

Jan_Piekutowski Strona autora
cropper