własne

Dlaczego zombie wciąż żyją i mają się dobrze? Już tłumaczę

Dagmara PaniFrau | 28.04, 17:00

Od premiery pierwszego filmu z ożywionymi umarlakami minęły lata świetlne. Później powstało mnóstwo dzieł o podobnej tematyce i mogłoby się wydawać, że temat wyczerpano. Widocznie tak nie jest, bo historie z zombie w roli głównej nadal mnożą się w popkulturze niczym bakterie w publicznej toalecie. Dlaczego tak się dzieje i czy w najbliższym czasie coś może się zmienić? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie.

W zeszłym roku do sklepów powędrowała druga część Dead Island, która właśnie teraz debiutuje na Steamie. W styczniu 2024 ukazało się odświeżenie The Last of Us II, a w lutym mieliśmy premierę Welcome to ParadiZe, w którym można oswajać zombie i używać ich do kopania ogródka. Natomiast dosłownie przed momentem warszawskie studio Jutsu Games zaoferowało wczesny dostęp do Infection Free Zone, gdzie można bronić przed zainfekowanymi dowolnego miejsca na świecie.

Dalsza część tekstu pod wideo

To tylko najnowsze gry, a do tego dochodzą przecież liczne książki, filmy i seriale o tej tematyce. A kto był pierwszy? Kto zaczął? Trudno powiedzieć. Afroamerykańska religia voodoo określa mianem „zonbi” osobę wskrzeszoną z martwych przy pomocy rytuałów magicznych. Trochę mówi się o praktycznym wykorzystaniu takich osobników: tracą one wolną wolę i są poddawane kontroli kapłana lub kapłanki, dzięki czemu mogą posłużyć na przykład jako dodatkowa siła robocza.

Jako pierwszą powieść, w której zombie występuje w powiązaniu z wierzeniami voodoo, wskazuje się The Magic Island Williama Seabrooka z 1929. W drugiej połowie lat 60. wyszedł film Noc żywych trupów i choć nie pada tu sformułowanie „zombie”, to uważa się, że właśnie to dzieło rozpowszechniło taki obraz żywego umarlaka, jaki znamy dzisiaj. Czyli takiego średnio ogarniętego, niemrawego delikwenta, który zdecydowanie gustuje w ludziach, ale nie tak, jak oni by tego chcieli.

Po co, na co, dlaczego?

własne

Od lat 60. zmieniło się wiele. Kiedy dziś ogląda się Noc żywych trupów, można mieć bardzo udaną noc – bo to wręcz idealny usypiacz. Aż dziw bierze, że na pierwszych seansach w kinie ludzie krzyczeli z przerażenia. Niezmienny pozostaje jednak fakt, że fenomen zombie nadal pozostaje na fali. Pomimo tak długiego okresu hibernacji w popkulturowej lodówce temat nie zaczął jeszcze cuchnąć.

Przemielono go już przez wszystkie maszynki – a mimo to nadal znajdą się tacy, którzy będą szukać tu atrakcyjnych kąsków. I oczywiście znajdą je. Pytanie, dlaczego w ogóle ich szukają. Niejedna mądra głowa powiedziałaby, że popkultura odzwierciedla stan ducha społeczeństwa. Oczywiście w takim przypadku trzeba by było sobie tego ducha wyobrazić całościowo – społeczeństwo poza nadziejami i marzeniami ma przecież różne lęki i słabości. W takim przypadku można przyjąć kilka interpretacji fenomenu niesłabnącej popularności zombie. Dwie teorie wydają mi się być całkiem sensowne.

Motywacje z wewnątrz…

własne

Pierwsza mówi, że chodzi o oswajanie strachu przed utratą szeroko pojętego indywidualizmu. Według wierzeń voodoo kapłan sterujący „opętaną” osobą uzyskuje pełną kontrolę nad jej myślami i działaniami. Tym sposobem „żywe ciało” niby egzystuje, ale jednak nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Bo w praktyce taki osobnik przypomina telefon bez baterii, zegarek bez mechanizmu, skórkę bez banana…

Pisząc o „ciemnych aspektach amerykańskiego snu”, Paul A. Cantor zawadził także o zombie. Autor sugeruje, że opowieści o nieumarłych pokazują lęk współczesnego człowieka przed utratą władzy nad indywidualnym życiem w świecie rządzonym przez bezosobowe instytucje. Te, jak wiemy, bynajmniej nie mają w zwyczaju troszczyć się o jednostkę i jej odrębność. Przeciwnie – chętnie zawładnęłyby człowiekiem niczym szaman voodoo „opętanym” ciałem.

Warto podkreślić, że zombiaki prawie nigdy nie występują w pojedynkę. Jeśli mówi się, że nieszczęścia chodzą parami, to w przypadku nieumarłych mamy już do czynienia z masową tragedią. To są hordy i tłumy – a nigdy pojedyncze przypadki. Paul A. Cantor również o tym wspomina – według niego nieumarli ze swoją mentalnością stada symbolizują „człowieka masowego”, jakiego chcą sobie wyhodować korporacje. Autor mówi nawet o „zombifikacji”, czyli próbie stworzenia jakiegoś jednorodnego społeczeństwa, w którym nie byłoby miejsca dla trudnych do ogarnięcia – bo po prostu myślących po swojemu – indywiduów.

… i z zewnątrz

Z jak zombi

Istnieje też druga teoria wyjaśniająca niesłabnące zainteresowanie tematem zombie w popkulturze – i niejako łączy się ona z tą pierwszą. Chodzi mianowicie o próbę okiełznania obaw przed wydarzeniami wzbudzającymi zagrożenie dla ludzkiego życia. Kyle William Bishop uważa, że takie problemy, jak katastrofy naturalne, wojny czy kryzysy gospodarcze uderzają w kulturową świadomość z siłą wybuchu czy trzęsienia ziemi, a później wybrzmiewają jeszcze ich echa.

Badacz pisze na przykład, że użycie broni atomowej pod koniec II wojny światowej odbyło się niejako przy „akompaniamencie” dzieł ilustrujących nuklearną paranoję – czyli chociażby Godzilli czy Them! (obydwa filmy powstały w pierwszej połowie lat 50.). Podobna sytuacja – sugeruje Kyle William Bishop – miała miejsce w przypadku zagrożenia komunizmem. Tylko wtedy popkultura zaczęła wypluwać opowieści o inwazji kosmitów (m.in. Invaders from Mars z 1953).

Każdy z nas widzi, jak wygląda świat w ostatnich latach – pełno tutaj wszystkiego, tylko nie spokoju i stabilizacji. Jeśli chodzi o temat „niebezpiecznych wydarzeń”, to dwa zdają się pasować tu aż za mocno: pandemia i wojny. Obydwa można dość szybko powiązać z zombie. Co dotyczy tego pierwszego problemu, to chyba każdy z nas widział film czy grał w grę, w której ludzie zostają zamienieni w zombie w wyniku epidemii tajemniczego wirusa. Drugi problem to wojny – w tym ta za naszą wschodnią granicą. Francuski pisarz Iegor Gran opublikował niedawno esej o wiele mówiącym tytule „Z jak zombi”. „Z” odnosi się tu do symbolu wymalowanego białą farbą na rosyjskich czołgach. A mianem zombie zostaje określone społeczeństwo rosyjskie, które posłusznie maszeruje za „wszechmocnym hipnotyzerem”.

I co dalej?

Teraz wypadałoby odpowiedzieć na pytanie zadane na początku artykułu. Zombie wciąż mają się dobrze i to raczej się nie zmieni. To zjawisko wyrasta bowiem na gruncie konkretnych lęków, które są zakorzenione we współczesnej kulturze. Mogą być nimi na przykład obawa przed utratą własnego „ja” w masowym społeczeństwie – lub przed jakimś niebezpieczeństwem z zewnątrz, takim jak na przykład wojna.

Poznając historię o zombie, konfrontujemy się z tym realnym lękiem i próbujemy go okiełznać. I niewykluczone, że działa tu mechanizm „zawsze może być gorzej”. Bo co jak co, ale ataku wygłodniałych nieumarłych świat chyba jeszcze nie widział.  

Źródło: Kyle William Bishop, „American Zombie Gothic: The Rise and Fall (and Rise) of the Walking Dead in Popular Culture”, McFarland & Company (2010); Paul A. Cantor, „Pop Culture and the Dark Side of the American Dream: Con Men, Gangsters, Drug Lords, and Zombies”, The University Press of Kentucky (2019).  
Dagmara PaniFrau Strona autora
cropper