Skull and Bones

Skull and Bones to... tajne stowarzyszenie, które miało rządzić światem

Dagmara PaniFrau | 22.03, 22:00

Prawie każdy marzył w dzieciństwie, by zostać piratem. Taki to ma życie pełne przygód, opływa w bogactwa i nie myje zębów. Niektórzy urzeczywistnili te marzenia tylko częściowo (to znaczy w tej ostatniej kwestii); inni poszli o krok dalej i zapragnęli zawalczyć o sławę i chwałę, działając pod piracką banderą, ale na lądzie. O kogo chodzi i co mają z tym wspólnego decydenci z USA?

Zacznijmy od początku, to znaczy od tego, jak to się stało, że morskich zbójów zaczęto utożsamiać z czaszką i kośćmi. Być może niektórzy z was słyszeli o wesołym Rogerze.

Dalsza część tekstu pod wideo

I nie, nie chodzi tu bynajmniej o naczelnego PPE – Jolly Roger to zbiorcze określenie dla bander, które wieszali sobie na statkach piraci, by wyróżniać się na tle innych załóg i przy okazji siać popłoch na morzu. Wersji tych bander – jak i interpretacji ich chwytliwej nazwy – istniało co najmniej kilka.

Od Black Flag po Skull and Bones

Czasem na maszcie statku morskich rozbójników powiewała czarna lub czerwona flaga bez żadnego emblematu. Czarny kolor miał sygnalizować, że piratom chodzi wyłącznie o łupy, a nie o ofiary, a czerwony sugerował, że w przypadku konfrontacji poleje się krew. W tym przypadku nazwa Jolly Roger miałaby pochodzić od francuskiego termnu joli rouge, oznaczającego po prostu piękny kolor czerwony.

Jest też inne wyjaśnienie. W pierwszej połowie XVIII wieku piraci wzięli w niewolę pewnego pana kapitana, który napisał, że na statku porywaczy wisiała wówczas flaga ze szkieletem przebijającym serce włócznią. I właśnie taką postać załoga miała z jakichś powodów nazywać wesołym Rogerem. Jednak najpopularniejszym symbolem rumolubnych łobuzów pozostaje do dziś inna wersja Rogera, to znaczy czaszka z umieszczonymi pod nią dwiema skrzyżowanymi kośćmi – czyli Skull and Bones.

włąsne

Takie wydanie bandery upodobało kilku słynnych piratów, w tym Anglik Sam Bellamy. Działał on krótko, ale skutecznie: w około 1,5 roku zdołał złupić ponad 50 statków. Intensywna „działalność gospodarcza” przyniosła mu rozgłos i gigantyczne zyski – dziś Bellamy uznawany jest za najzamożniejszego rozbójnika, jakiego nosiły morskie prądy. A przynajmniej tak sądzą dziennikarze Forbesa, których w 2008 coś podkusiło, by sporządzić ranking najbogatszych piratów w historii.

Bellamy nie był jedynym delikwentem, którego osoba łączyła bogactwo i rozległe wpływy z emblematem czaszki ze skrzyżowanymi kośćmi. W 1832 na Uniwersytecie w Yale powstała tajna organizacja, której założyciele także mieli dużo pieniędzy. Co prawda wody morskie pozostawili w spokoju i zamiast tego zapragnęli ubiegać się o panowanie na lądzie, ale znak rozpoznawczy sobie zostawili.

Skull and Bones – kryteria przyjęcia i zadania

Skull and Bones

Skull and Bones, bo tak nazwano to sekretne ugrupowanie, miało wywodzić się z zakonu iluminatów, ale to podobno tylko plotki. Jak piszą Paul Goldstein i Jeffrey Steinberg, pierwsi członkowie klubu pochodzili głównie z zamożnych rodzin z Nowej Anglii. To potomkowie purytanów, którzy na początku XVII wieku uciekli z Anglii w związku z prześladowaniami religijnymi. Rody te bogaciły się (głównie na handlu) i mieszały pomiędzy sobą (przeważnie poprzez małżeństwa).

Głównym kryterium przyjęcia do elitarnego stowarzyszenia na Yale University stało się więc pochodzenie, choć zdarzało się, że do Skull and Bones wstępowały także osoby bez purytańskich korzeni. Niektórzy, jak sugerują Goldstein i Steinberg, byli w stanie po prostu „wkupić się” w łaski elit Nowej Anglii dzięki bajecznie dużemu majątkowi. Poza tym idealny kandydat musiał najpierw skończyć dobrą szkołę średnią – no i nie zaszkodziłoby, gdyby służył w marynarce wojennej (ale ten wymóg dotyczył głównie czasów II wojny światowej).

Pierwsi członkowie Skull and Bones odziedziczyli po purytanach przekonanie, że są boskimi wybrańcami. Później już może nie podkreślano tego aż tak dobitnie, ale ostatecznie skończyło się na tym, że podopieczni ugrupowania mieli przygotowywać się na uczelni do obejmowania kluczowych dla Ameryki Północnej funkcji w polityce, finansach i prawodawstwie.

Rytuał inicjacyjny

W opracowaniu Goldsteina i Steinberga znalazł się opis obrzędu inicjacyjnego stowarzyszenia. Jeśli żaczek spełniał wymienione powyżej kryteria formalne, takie jak urodzenie czy odpowiednia szkoła średnia, pewnego dnia do drzwi jego sypialni w kampusie mógł załomotać aktualny członek Skull and Bones. Jeśli student otworzył drzwi, wysłannik klubu szturchał go w ramię, krzyczał coś w rodzaju: „Skull and Bones – akceptujesz?!” – i w przypadku odpowiedzi twierdzącej wręczał kandydatowi zaproszenie na nocne spotkanie. A jeśli nie otworzył, to nie wiem.

Zaproszenie było przewiązane nieładną czarną wstążką i jeszcze mniej ładną pieczęcią z Jolly Rogerem i liczbą 322. Z tego co udało mi się dowiedzieć, liczba ta mogła odnosić się do daty samobójstwa Demostenesa, które oznaczało umowny koniec demokracji i początek plutokracji w Atenach. A plutokracja to rządy bogatych ludzi.

Skull and Bones

Później przychodził czas na nocne spotkanie, podczas którego rekrut kładł się do trumny, ale tylko na chwilę; później z niej wstawał i otrzymywał szaty. Jeśli by ktoś pytał – nie ja to wymyślałam. Generalnie rytuał miał oznaczać zerwanie ze starym „ja” i powtórne narodzenie się dla nowej roli we współczesnym świecie.

Inne tajne stowarzyszenia na Yale University

W notatce z New York Times z 1903 znalazłam wzmiankę o dwóch innych tajnych ugrupowaniach działających na Yale University: Scroll and Key i Wolf's Head. Takich organizacji można by tam było znaleźć oczywiście znacznie więcej, jak zresztą praktycznie na każdej większej uczelni na świecie – ale te wymienione przed laty przez Timesa uważa się obecnie za najpopularniejsze w historii uniwersytetu.

Skull and Bones

Wspomniane kluby różnią się nieco między sobą. Z tego co się orientuję, inne są na przykład zasady przyjmowania członków. I tak na przykład w Scroll and Key urodzenie i status majątkowy schodzą na dalszy plan; ważniejszą rolę odgrywają natomiast predyspozycje intelektualne lub fizyczne kandydata.

Podobnie wyglądają natomiast – jak słusznie zauważa NY Times – siedziby tych stowarzyszeń. Budynki cechuje skromność (czy nawet surowość). Zresztą nazywa się je Kryptami, co mówi samo za siebie. Gazeta zaznacza, że żadna z siedzib nie ma okien. Czyli tak naprawdę trudno powiedzieć, co się tam dzieje. Piraci są wśród nas?

Dagmara PaniFrau Strona autora
cropper