Halo (2022)

Halo (2022) - recenzja, opinia o pierwszych 2 odcinkach 2. sezonu serialu [SkyShowtime]. Ładne to Reach...

Piotrek Kamiński | 09.02, 09:00

U.N.S.C. wciąż nie dopuszcza do siebie myśli, że Przymierze kosmitów może stanowić dla nich realne zagrożenie. Master Chief, który niedawno stracił do nich zaufanie, robi się zniecierpliwiony. Czuje, że musi działać, jeśli ludzkość ma przetrwać.

Po szalonym, pełnym zwrotów akcji finale pierwszego sezonu, który zostawił widzów z większą ilością pytań, niż odpowiedzi, początek nowej serii zdaje się być niemal zupełnie inną produkcją. Najważniejsze wątki przeszły na dalszy plan, postacie znajdują się bez wyjaśnienia w nowych miejscach i w ogóle człowiek ma wrażenie, że znowu ogląda pierwszy sezon, gdzie po mocnym, pełnym akcji otwarciu, fabuła zwalnia do tempa śledztwa. A co z Pierścieniem, co z połączeniem?! Ja rozumiem, że to taki celowy zabieg i na pewno akcja znowu rozpędzi się przyjemnie w drugiej połowie sezonu, ale liczyłem na mocniejsze tąpnięcie przy otwarciu - trzęsienie ziemi, po którym można by złapać oddech. Ma to zapewne związek ze zmianą showrunnera, którym teraz jest David Wiener, obiecujący, że jego wizja będzie bliższa oryginałowi i powinna spodobać się zagorzałym fanom.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tymczasem do Master Chiefa (Pablo Schreiber) wracamy w sytuacji podobnej do tej z pierwszego sezonu. Spokojni mieszkańcy jakiejś niewielkiej planety, którzy najchętniej nie mieliby nic do czynienia z U.N.S.C., zostają zaatakowani przez Przymierze pod postacią Elite'ów i tylko ochraniający akcję ich przesiedlenia Spartanie z Silver Team być może dadzą radę ich uratować. Jakbym już kiedyś widział coś podobnego... Do kompletu Johnnowi udaje się uratować jedną, młodą kobietę. Tym razem jednak nie miejscową, a jedną z wysłanych na miejsce marines - żebyśmy nie zorientowali się, że dostajemy powtórkę z rozrywki. Na szczęście to tylko takie niefortunne, pierwsze wrażenie, bo im dalej w las, tym robi się ciekawiej.

Halo (2022) - recenzja, opinia o pierwszych 2 odcinkach 2. sezonu serialu [SkyShowtime]. Powolny, ale intrygujący start

Silver team w akcji

Napisałem w tytule, że ładna jest ta planeta Reach, tak istotny logistycznie dla ludzi punkt na mapie kosmosu. Jak większość zapewne się domyśliła, nie chodzi wcale o wykonane komputerowo, strzeliste wieżowce stolicy, które możemy zobaczyć za oknami w paru scenach, ani nawet o zajeżdżające "Cyberpunkiem", dolne rejony miasta. Otóż, moim zdaniem, ten sezon powoli zmierza do zaadaptowania fabuły "Halo Reach", której na wszelki wypadek nie będę tutaj przybliżał. Może niedługo będzie cała seria do pobrania z playstationowego Game Passa, to kto tam nie grał, będzie mógł sobie sprawdzić. Żeby nie było - to tylko durny żart, nie mam żadnych przecieków, ani nic.

Fabuła skupia się na ten moment na kilku wątkach. Z jednej strony mamy oczywiście Johnna i dziwną pustkę, którą czuje po rozłączeniu z Cortaną (niezawodna Jen Taylor - tym razem wreszcie niebieska, jak bóg przykazał). W drugim odcinku możemy również zobaczyć, co tam słychać u Dr Halsey (Natascha McElhone), choć na ten moment trudno być pewnym nawet tego, czy obserwujemy prawdziwą Halsey, czy może kolejnego klona. Może to być kolejny, ultra ciekawy wątek, zwłaszcza kiedy bliżej końca odcinka dowiadujemy się odrobinę więcej na temat tego gdzie i z kim obecnie przebywa. W pierwszym epizodzie zaglądamy również na parę chwil do Sorena (Bokeem Woodbine), a na samym końcu odcinka wpada postać, której nie powinienem wymieniać tu z nazwiska, bo w moim odczuciu jest to całkiem niemały spoiler. Nie rozumiem skąd się tam wzięła i mam nadzieję, że scenarzyści mają dobry pomysł, jak to usprawiedliwić, bo na ten moment wygląda to dziwnie. W takich sytuacjach bardzo łatwo o przysłowiowe "przeskoczenie rekina", więc mam nadzieję że pan Wiener wie, co robi.

Po tych dwóch odcinkach, mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że drugi sezon "Halo" zaczyna się od wrzucenia widza w wielki, ciemny dół, z którego nic nie widać. Praktycznie każda jedna z głównych postaci wraca na ekran z jakąś tajemnicą, natychmiast łapiąc uwagę widza i każąc się zastanowić do czego to wszystko zmierza. Problem z żonglowaniem tak wieloma wątkami polega na tym, że można mieć później problem, aby ponownie połączyć je w jedną całość (ponoć to dlatego od trzynastu lat czekamy na "Wichry Zimy", George'a R.R. Martina). Na tem moment wiemy jedynie, że nic nie wiemy, ale przed nami jeszcze sześć, blisko godzinnych odcinków. Po tym, co zobaczyłem, jestem w miarę spokojny o dalszy rozwój fabuły. Nie wszystko gra tak, jak by się tego chciało, ale widać, że twórcy sprzątają bałagan powstały w zeszłym roku i szykują sobie grunt pod coś mocnego.

Halo (2022) - recenzja, opinia o pierwszych 2 odcinkach 2. sezonu serialu [SkyShowtime]. Aktorzy coraz lepiej czują swoje postacie, a nowy narybek może sporo namieszać

James Ackerson

Pablo Schreiber być może nigdy nie powinien był zdejmować hełmu, aby pozostać jak najbardziej wiernym oryginałowi (zwłaszcza, że większość czasu i tak po prostu ściąga brwi i robi poważną minę), lecz ciężko byłoby nazwać go nietrafionym wyborem do tej roli. Ma odpowiednią fizykę, a teraz, po wydarzeniach pierwszego sezonu, stał się również bardziej wyważonym, cichszym przywódcą - bardzo łatwo jest wyobrazić sobie gamingowy oryginał w tych samych sytuacjach i wcale nie czuję, aby była między nimi jakaś znacząca różnica. Trochę drażni mnie natomiast, że po raz kolejny scenarzyści parują go z młodą, miłą dla oka kobietą, zwłaszcza, że tym razem, być może, planują im jakiś lekki wątek romantyczny. Obym się mylił. Reszta powracającej obsady również spisuje się bardzo dobrze, nawet jeśli ich obecność jest zwykle raczej marginalna, ale to zupełnie nowa postać najbardziej intryguje widzów i może okazać się być największą mąciwodą całego sezonu.

James Ackerson (Joseph Morgan) przedstawiony jest nam jako następca dr Halsey. Od samego początku sprawia wrażenie raczej śliskiego typa, ale scenarzyści nigdy nie pozwalają nam jednoznacznie go opisać. Nie przepadamy za nim głównie dlatego, że nie przepada za nim John, lecz jego działania są mocno nieoczywiste. Byłbym nawet skłonny powiedzieć, że na ten moment uważam go za przebiegłą, ale przy tym i skoncentrowaną na ratowaniu ludzi bestię, co poniekąd usprawiedliwiałoby jego bardziej dyskusyjne decyzje. Praktycznie wszystkie najważniejsze wydarzenia sezonu zdają się kręcić wokół niego - niektóre wątki wciąż pozostają niejasne, ale nawet po tych dwóch odcinkach człowiek często ma wrażenie, że ma on z nimi coś wspólnego. Gdybym miał wybrać jedną postać, która zrobiła na mnie jak dotąd najlepsze wrażenie, to bez wątpienia byłby to właśnie on. Jego sceny z Johnem są absolutnie świetne. Niby jest od niego jakoś na oko ze dwa razy mniejszy, a i tak zdaje się w pełni kontrolować sytuację.

Serial wciąż brzmi i wygląda pierwszorzędnie, choć oglądając te pierwsze odcinki na niemałym, kinowym ekranie odniosłem wrażenie, że telewizor jest dla niego znacznie bardziej korzystnym medium. Detale zbroi i ciał Elite'ów potrafią zacząć wyglądać nieprzyjemnie plastikowo, kiedy przyjrzeć im się dłużej w takim rozmiarze. Biegający niedorzecznie szybko Spartanie w paru miejscach bardziej ślizgają się po podłożu, niż po nim stąpają. Ale z drugiej strony, zbroje żołnierzy wciąż wyglądają pierwszorzędnie, skąpane w świetle neonów ulice robią bardzo mocne wrażenie, a i zarówno statki kosmiczne, jak i ich właściciele prezentują zwykle bardzo zadowalającą ilość i jakość detali i zostali dobrze wkomponowani w obraz. Biorąc pod uwagę, że to jednak serial, a nie letni blockbuster, naprawdę można śmiało powiedzieć, że "Halo" zajmuje wizualnie bardzo wysoką półkę. A jeśli dodać do tego jeszcze klimatyczną muzykę Beara McCreary, miejscami naprawdę skutecznie naśladującą oryginalne utwory Martina O'Donnella i Michaela Salvatori, można wręcz zapomnieć, że to "tylko" serial, a nie kolejna, pełnoprawna odsłona serii.

Dla przypomnienia - jeśli jesteś ultrasem konsolowego "Halo", to nie jest twój serial. Zbyt wiele detali się nie zgadza, klimat też jakby jeszcze nie ten. Lecz jeśli jesteś w stanie pogodzić się z tym, że to zupełnie oddzielne dzieło, jedynie bazujące na pracy Bungie i Josepha Statena albo zupełnie masz w nosie gry i chcesz po prostu obejrzeć ciekawy serial science-fiction, to dzisiejsza produkcja może być propozycją w sam raz dla ciebie. Bo prawda jest taka, że "Halo" to zwyczajnie dobry serial o starciu ludzi z kosmitami, podlany odrobina filozoficznych dywagacji. Jest tu odpowiednio dużo dobrych wizualiów, ciekawych postaci i zwrotów akcji, aby bez problemu utrzymać przez godzinę widza w fotelu. Czuję, że to będzie bardzo mocny sezon, z potencjałem na absolutnie niezapomniany finał, jeśli twórcom nie zabranie metaforycznych jaj. No i wygląda na to, że znajdujemy się coraz bliżej fabuły z gier. Ja trzymam kciuki!

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper