Rise of the Ronin

Rise of the Ronin - zlejcie mnie, ale obecnie ta gra nie wywołuje u mnie efektu "WOW"

Mateusz Wróbel | 28.01, 12:00

Rise of the Ronin oraz Final Fantasy VII Rebirth to dwa flagowe tytuły wchodzące w skład line-upu Sony. O ile na tę drugą propozycję czekam z wywieszonym jęzorem od pierwszego trailera, nie mogąc doczekać się ponownego wrzucenia w wir akcji z Cloudem, Tifą, Aerith w roli głównej, tak przy nadchodzącej pozycji zespołu Team Ninja takie pożądanie w ogóle nie występuje.

Gdzie leży problem? Team Ninja to japoński deweloper, który jest znany przede wszystkim z serii NiOh, a niedawno zapewnił również Wo Long: Fallen Dynasty. Są to produkcje, które stawiają przede wszystkim na wymagającą walkę, odkładając na boczny tor historię główną, przedstawianie tematyki świata w sposób angażujący, jak i samą oprawę wizualną.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nigdy nie było mi po drodze z soulslike'ami i nie spędziłem zbyt dużo czasu - czy to z NiOh, czy Wo Long - z produkcjami tegoż dewelopera. Stosuję zasadę, że gdy męczę się przy jakiejś grze, to nie ogrywam jej na siłę. A tak właśnie było z NiOh przy każdej próbie. Złe wspomnienia nie pozwalają mi wsiąść do hype trainu z podpisem "Rise of the Ronin".

Katany i karabiny w górę

Rise of the Ronin

Jednocześnie nie oznacza to, że do Rise of the Ronin nie usiądę już w okolicach premiery, aby znowu spróbować swoich sił w twórczości japońskich twórców - dotychczas obiecali oni, że przygoda Ronina będzie ich najbardziej przystępną pozycją, która będzie posiadała nawet 3 poziomy trudności. Jest to spowodowane przede wszystkim tym, że tytuł postawi nacisk nie tylko na wymagające walki, ale również historię, aktywności w świecie czy eksplorację. Nie otrzymamy więc typowych, soulslike'owych korytarzowo-podobnych lokacji znanych największym fanom soulsów (pomijając taki wybryk, jak Elden Ring), a zamiast tego otwarty świat.

Otrzymamy możliwość zwiedzenia 3 wielkich miast w Japonii oraz okolicznych wsi. Mówiąc o większych lokacjach znajdziemy się w Edo (dzisiejsze Tokio), Kioto (stolica Cesarstwa) oraz Jokohamie (porcie dla handlu międzynarodowego). Każde z miast zapewne przedstawi inną historię, bo fabuła pozwoli poznać przeszłość, teraźniejszość i plany na przyszłość 3 frakcji - Sabaku, Tobaku i Obei. Oczywiste jest, że każda z nich zaoferuje nowe tereny do zwiedzenia, umożliwi poznanie kluczowych dla fabuły bohaterów czy być może przedstawi też inne style walki. 

W Rise of the Ronin nie zabraknie również wyborów, lecz nie tylko tych kosmetycznych wpływających na sposób dialogu z rozmówcami, ale również tych ważniejszych, przez co rozumiemy zabijanie ważnych postaci, sprzymierzanie się z danymi bohaterami czy zawieranie sojuszy. Wszystko to ma wpływać na bieg historii i być może zbliżać do danych zakończeń gry.

Strzeżcie się toporności rozgrywki!

Rise of the Ronin Koń

Eksploracja w dużej mierze będzie przypominać Ghost of Tsushima. Nie znamy szczegółów nt. dodatkowych aktywności i tego, czy będzie ich tak dużo, jak we wspomnianym hicie ekipy Sucker Punch, ale zdradzono już, że do szybkiego przemieszczania się użyjemy haku z liną, szybowca w kształcie ptaka pozwalającego latać w powietrzu... a jestem pewny, że to tylko wierzchołek góry lodowej.

Team Ninja za sprawą NiOh udowodniło, że potrafi przygotowywać ciekawe rozwiązania w rozgrywce - mechaniki. Rise of the Ronin nie zapowiada się na nudną pozycję, a starcia będą zróżnicowane, bo będziemy mogli użyć katany, włóczni, łuków czy nawet karabinów. Już wyobrażam sobie te zaawansowane kombinacje, dzięki którym walki z oponentami będą wywoływać uśmiech na twarzy. 

Obawiam się natomiast potencjalnej toporności gry oraz warstwy technicznej - trochę niczym w Starfieldzie. Jeśli produkcja będzie przemyślana pod wieloma względami, ale przy tym wyglądać bardzo słabo pod względem grafiki, a także będzie posiadała masę ekranów wczytywania czy nieintuicyjnego sterowania bohaterem, to szybko może wkraść się "zmęczenie".

Jesteśmy już w połowie dziewiątej generacji konsol, więc oczekuję od twórców, że zapewnią nam przyjemne dla oka animacje. Nie na miarę Naugty Dog i serii The Last of Us, ale przynajmniej takich, które widzieliśmy przy A Plague Tale Requiem. Do tego jeśli walka ma być dynamiczna, to niech w parze idzie płynność (przez co rozumiem stałe 60 FPS-ów). Myślę, że nie wymagam bardzo dużo od Team Ninja i w marcu będę zapoznawał się z Rise of the Ronin z wielkim bananem na twarzy.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Rise of the Ronin.

Źródło: Opracowanie własne
Mateusz Wróbel Strona autora
Na pokładzie PPE od połowy 2019 roku. Wielki miłośnik gier wideo oraz Formuły 1, czasami zdarzy mu się sięgnąć również po jakiś serial. Uwielbia gry stawiające największy nacisk na emocjonalną, pełną zwrotów akcji fabułę i jest zdania, że Mass Effect to najlepsza trylogia, jaka kiedykolwiek powstała.
cropper