Simpsonowie (1989)

Simpsonowie - recenzja, opinia o pierwszych odcinkach 35. sezonu serialu [Disney]. A miało być tak pięknie

Piotrek Kamiński | 14.12.2023, 21:00

Homer dowiaduje się jak to jest rzeczywiście uratować komuś życie, Marge daje się pochłonąć interesom, Lisa robi porządek z Nelsonem, Bart rozrabia, a chwilę później oglądamy złożony z trzech segmentów odcinek halloweenowy - obowiązkowo z gościnnym występem Kanga i Kodosa. Brzmi znajomo? No właśnie...

Przyznam, że dawno już przestałem wyczekiwać nowych odcinków "Simpsonów". Serial trwa nieprzerwanie od trzydziestu pięciu lat, prawie tyle samo, co ja chodzę po świecie, a jeśli liczyć od shortów nadawanych podczas "The Tracy Ullman Show", to nawet dłużej. I tak jak lubiłem oglądać w podstawówce pierwsze sezony na Fox Kids, tak jak podobał mi się nawet kinowy film z 2007 - choć już bardzo wyraźnie reprezentował tę gorszą stronę serialu - tak zupełnie poddałem się, kiedy w jednym odcinku Lady Gaga śpiewała Lisie i reszcie mieszkańców miasta o potędze wiary w siebie, strzelając iskrami z sutków. To było jedenaście lat temu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jakiś czas temu jednak wróciłem do Homera, Marge, Barta, Lisy, Maggie, dziadka, pana Burnsa, Moe, Barneya i... Mógłbym tak wymieniać jeszcze bardzo, bardzo długo - wiadomo o co chodzi. Zaczęliśmy oglądać z juniorem pierwsze sezony i tak jak najbardziej podobały mu się, oczywiście, odcinki z serii "Straszny Domek na Drzewie", tak bawiliśmy się dobrze, śmialiśmy się i wzruszaliśmy na niemalże każdym jednym z przeszło 200 odcinków, które do tej pory obejrzeliśmy. Miłość zaczęła powoli odżywać, do tego rozpalana dodatkowo doniesieniami, że ostatni sezon był nie tyle "możliwy do obejrzenia", co "znowu dobry". Nie mogłem w to uwierzyć - "Simpsonowie" wracają na szczyt? Postanowiłem sprawdzić co jest grane, przy okazji premiery pierwszych pięciu odcinków nowego, 35. sezonu serialu na naszym Disney+. I wiesz co? Nie jestem zachwycony tym, co zobaczyłem.

Simpsonowie - recenzja pierwszych odcinków 35. sezonu serialu [Disney]. Niby wciąż tacy sami, a jednak mocno posunęli się w latach 

Stróż przejść dla pieszych, Homer

Pierwszym, co rzuca się w oczy (w sumie to uszy) przesiadając się z 9. sezonu, na 35. Nie jest wcale wyższa rozdzielczość, lekko zmieniona paleta barw, czy mocno bardziej sztywna, uproszczona animacja. Nie są to też relatywnie nowe twarze niektórych postaci, czy nawet brak innych, najczęściej wymuszony śmiercią wcielających się w nich aktorów. Nie. Najprędzej zauważa się - i to w taki raczej nieprzyjemny sposób - zmienione głosy postaci. Nie chodzi o to, że komuś zmienił się aktor głosowy, choć i z tym, w paru kontrowersyjnych przypadkach mieliśmy do czynienia, ale o to, że Dan Castellaneta, Julie Kavner, Hank Azaria, czy Harry Shearer nie dają już rady tych głosów odtworzyć. Zaskakująco przekonujące są za to nadal Yardley Smith i Nancy Cartwright, chociaż w ich przypadku natłok różnych ról do zapamiętania jest jednak zdecydowanie mniejszy i - chyba - lżejszy dla ich strun głosowych. Najbardziej boli często zjeżdżający z tonu Homer i, mam wrażenie, że zupełnie inny, niż dawniej pan Burns. Gdzieś w połowie trzeciego odcinka przyzwyczaiłem się na tyle, że przestałem zwracać na to uwagę, ale jednak jest to zmiana zauważalna, godna odnotowania. Pomyśleć, że miałem pretensje do Billy'ego Westa przy niedawnym, nowym sezonie "Futuramy"... Cofam wszystko, co wtedy napisałem!

No dobrze, ale o czym w ogóle są te nowe odcinki? Jak już zdążyłem zasugerować, o niczym nowym. Dosłownie każda jedna z tych pięciu historii była już przerabiana w dawnych sezonach. Pan Burns się zakochał? No kto to słyszał?! Lisa męczy się z Nelsonem, do którego zapewne wciąż coś tam czuje? Bardzo oryginalny pomysł! Marge popada w obsesję przez nowe zainteresowanie? Było już milion razy. Na Halloween scenarzyści nabijają się między innymi z NFT... szkoda, że dopiero teraz, bo temat jest już zasadniczo martwy od pewnego czasu. Oczywiście niemal każdy odcinek oznacza gościnny występ kogoś znanego, choć dawno już minęły czasy, kiedy te występy oznaczały wcielenie się w postać i odegranie jakiegoś sensownego wątku wraz z główną obsadą. Dzisiaj są to głównie celebryci grający samych siebie, pojawiający się głównie po to, aby można było pochwalić się, że w ogóle byli w serialu. W trzecim odcinku na moment wpada Dick Van Dyke, w czwartym Christiane Amanpour. Najbardziej emblematycznym przykładem tego, jak mało dzisiaj te występy znaczą są jednak goście piątego odcinka. Marge rozmawia w nim z futbolistą, Robem Gronkowskim, Kylie Jenner i Jimmym Fallonem. Z tym, że nie do końca, bo faktycznie pod siebie głos podłożyła jedynie Jenner. Super.

Simpsonowie - recenzja pierwszych odcinków 35. sezonu serialu [Disney]. Postępująca flanderyzacja 

Ogarnianie Nelsona

Szczerze mówiąc nie bardzo jest tu o czym jeszcze rozmawiać. To już po prostu nie są te same żółte ludziki. Format się wyczerpał, brakuje pomysłów. Jasne, od czasu do czasu wciąż można się z czegoś zaśmiać, pojedyncze gagi nadal bawią, jak kiedy Homer przypadkiem dowiaduje się, że jego panel sterowania zabezpieczeniami elektrowni jest tylko atrapą, a cała prawdziwą robotą zajmują się jego przyjaciele, Carl, Lenny, a nawet pan Burns. Problem w tym, że te momenty geniuszu poprzetykane są masą bardzo słabej jakości materiału. I tak jest lepiej - przynajmniej serial nie morfuje już w coś na wzór "Family Guya", gdzie większość gagów jest zupełnie niezwiązana z główną nitką fabularną odcinka, ale wciąż jest to poziom znacznie niższy, od tego sprzed dwóch-trzech dekad.

Duża w tym również zasługa samych fabuł, które zamiast skupiać się na pięknych morałach, krzewieniu rodzinnych więzi i tym podobnych sprawach, zadowala się głupkowatymi, raczej prostymi rozwiązaniami, często spuentowanymi zupełnie nieśmiesznym gagiem ze stumetrową brodą. Scenarzyści ewidentnie nie słuchają głosów krytyki fanów, którzy już całe lata temu ukuli pojęcie "flanderyzacji ", a więc procesu polegającego na eksploatowaniu najbardziej wyrazistych cech postaci tak długo, aż w końcu staną się karykaturami samych siebie. Dużo mówi już sam fakt, że samo zjawisko nazwane zostało właśnie za serialem Matta Groeninga, ale jeszcze smutniejsze jest to, że na przestrzeni lat nikt nie spróbował nawet niczego z tym zrobić. I tak Homer z niemądrego, ale w głębi duszy dobrego człowieka stał się idiotą, którego zagrania często są czysto złośliwe, niewytłumaczalne. I jasne, zwykle spotyka go za nie kara, ale nie idzie w parze z żadną lekcją, przez co całość nabiera bardzo negatywnego charakteru. Oczywiście problem nie dotyczy jedynie głowy rodziny Simpsonów. Praktycznie każda pierwszo i drugoplanowa postać w serialu jest dzisiaj chodzącym żartem z samego siebie i nowy sezon nie robi absolutnie żadnego kroku w stronę lepszego jutra.

Jeśli to ma być ta zmiana na lepsze, to nie wiem, czy chcę w ogóle nadrabiać poprzednie sezony. Większość żartów (z paroma chlubnymi wyjątkami) jest zwyczajnie nieśmieszna, animacja zesztywniała na przestrzeni lat, aktorzy nie dają już rady utrzymać ikonicznych głosów swoich postaci i w ogóle w trakcie oglądania widzowi towarzyszy poczucie, że serial wciąż trwa tylko dlatego, że po tylu latach zwyczajnie szkoda byłoby przerwać (i definitywnie ustanowić) rekord. Raczej nie będę śledził go na bieżąco do końca sezonu. Wracamy z młodym do roku 1998, kiedy życie było prostsze. A patrząc po nowym sezonie "Simpsonów" - również lepsze.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper