Avatar: Legenda Aanga

Avatar: The Last Airbender to kapitalna rzecz. Nadrabiajcie!

Kajetan Węsierski | 29.10.2023, 13:00

Każdy z nas ma kilka takich serii, które potrafi oglądać w nieskończoność i niemal raz za razem wracać do nich, nieustannie czerpiąc podobną przyjemność z oglądania odcinków. I to nawet mimo faktu, że znamy zakończenie, a niekiedy jesteśmy w stanie przytoczyć wydarzenia z głowy, z marszu, obudzeniu w środku nocy po ciężkim dniu. Cieszy nas bowiem sam fakt obcowania z daną marką, czy po prostu uniwersum. 

Ja tego typu pozycji mam naprawdę sporo. Wyłączając z tej grupy produkcje pełnometrażowe, potrafiłbym bez problemu wskazać kilka seriali aktorskich, sporo anime, a także masę kreskówek, które pierwszy raz oglądałem za dzieciaka. Większość z nich charakteryzuje się u mnie tym, że co kilka lat są odświeżane. Czasem na wyrywki, czasem w formie maratonów - nigdy się jednak nie nudzą. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Dziś chciałbym z Wami podyskutować o jednej z takich produkcji. Tej, która moim zdaniem znajduje się w wielu czołówkach w kontekście animacji. Tej, która doczekała się już kinowej ekranizacji live-action, a już niedługo doczeka się także wersji serialowej z prawdziwymi aktorami. Tej, która wciągnęła mnie do swego świata, jak mało co innego przez ponad ćwierć wieku, jak chodzę po tym świecie. Tej, której tytuł brzmi…

Avatar: The Last Airbender

Pozycja ta zadebiutowała na stacji Nickelodeon w lutym 2005 roku (w naszym kraju miało to miejsce ponad trzy lata później, w wakacje 2008) i dość szybko dorobiła się ogromnej rzeszy fanów i kapitalnej otoczki związanej z naprawdę wysokiej jakości animacją, wciągającą fabułą, świetnie napisanymi postaciami oraz zdecydowanie wyjątkowym projektem świata. Nie było idealnie, ale wszystko było na swoim miejscu. 

Co ciekawe, a o czym warto wspomnieć już na starcie - nie jest to anime. Choć wiele osób żyje takim przekonaniu (co nie może dziwić, biorąc pod uwagę kreskę), to mówimy tu o produkcji stworzonej w Stanach Zjednoczonych przez Nickelodeon Animation Studio. Inspiracji animacjami z Kraju Kwitnącej Wiśni oczywiście nie brakuje i można je zauważyć niemal na każdym kroku. 

Tak czy inaczej, jest to jeden z tych momentów, gdzie udało się pokazać, że dobre animacje w charakterystycznym dla Japonii stylu, nie muszą wywodzić się wyłącznie stamtąd. Tu jednak mamy do czynienia ze swoistym misz-maszem, gdzie inspiracja zachodnią popkulturą miesza się nieco z pewnym amerykańskim spojrzeniem, a także wschodnią tematyką i lekkością prezentowania serii animowanych. 

To trochę jak z tworzeniem Atomówek przez Profesora X, który dodając do siebie kilka pozornie niepasujących składników i na koniec dorzucając prawdziwą bombę - Związek X - dostał efekt lepszy, niż oczekiwany. Tak właśnie wygląda to w tym przypadku. Co więcej, nie jest sztucznie przeciągane - zamiast tego widać, że każdy sezon i sam finał był zaplanowane już na początku opowieści. 

Prawdziwe dzieło sztuki 

Wiem, że wiele osób ma awersję do określania dzieł popkultury “dziełami sztuki”. Cóż, ja się do tego kręgu nie zaliczam - a pewnie mógłbym się umieścić nawet po drugiej stronie barykady. I gdybym chciał zaprezentować podręcznikowy przykład takiego sformułowania w świecie fabularnych animacji, to prócz tych wszystkich klasyków jak filmy Studia Ghibli, wskazałbym także na “Avatar: The Last Airbender”. 

I nawet pomimo faktu, że władanie żywiołami nie jest niczym przełomowym. Skłócone narody, walka z wykorzystaniem wody, ognia, powietrza i ziemi, a także liczne konflikty nie szokują. Natomiast zebranie tego do kupy w postaci Avatara - osoby panującej nad wszystkimi żywiołami - i ustawienie go w centrum opowieści, dodaje wszystkiemu odpowiedniego wydźwięku. A gdy otoczy się go garstką dobrze napisanych przyjaciół z własnymi celami, to mamy przepis na sukces.

Dokładając do tego kilku przeciwników i wizję jednego, ostatecznego bossa, mamy pewien zarys drogi. Oczywiście w jej trakcie dochodzi do pewnych przetasowań na planszy, zmian stron, po których się walczy i zupełnie nowego spojrzenia na pewne problemy. Co więcej, zupełnie inne lekcje można z tego wyciągać za dzieciaka, a zupełnie inne jako osoba dorosła. W obu przypadkach wydźwięk morałów jest konkretny. 

No i nie można zapomnieć także o elemencie, który skutecznie rozwiewa znużenie i pokonuje nudę. Ba - robi to od wielu dekad w masie popularnych produkcji japońskiej animacji kierowanych do chłopaków. Mam tu na myśli rozwój bohatera, który w tym przypadku odnosi się do nauki kolejnych żywiołów, aby ostatecznie opanować wszystkie cztery i stać się pełnoprawnym Avatarem zdolnym zaprowadzić pokój na świecie. 

Podsumowując…

Sześćdziesiąt jeden odcinków. Dokładnie tyle dostaliśmy, aby poznać Aanga (tak nazywa się główny bohater, bowiem nie padło to wcześniej), jego motywy, ambicję, przyjaciół i drogę, którą musi przebyć. I to wystarczyło w zupełności, by się do niego zbliżyć. By chcieć jak najczęściej stawać się częścią tego świata. I prócz przedstawionych wydarzeń, poznawać także te z innych okresów. 

I tak, choć ostatni odcinek wyemitowany został w lipcu 2008 roku (w Polsce miało to miejsce 30 sierpnia 2010 - do dziś pamiętam, jak siedziałem przed telewizorem), to od tamtego momentu temat “The Last Airbendera” wraca jak bumerang. Fani nie mają dość, a świat ma jeszcze sporo do zaoferowania. Jeśli więc jakimś cudem nigdy wcześniej nie oglądaliście tej animacji - koniecznie nadróbcie. Zwłaszcza że obecnie dostępna jest na Netflixie. 

Ah, a jeśli Was wciągnie, to jeszcze jest spin-off. Osobiście uważam, że ciut gorszy, ale można się przy nim dobrze bawić! 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper