New Hope

Od Starkillera do Star Wars. Jak powstawały Gwiezdne Wojny: Nowa Nadzieja

Dawid Ilnicki | 28.01.2023, 14:45

Historia kinematografii zna wiele przypadków produkcji, które od początku nie cieszyły się wielką popularnością i były w zasadzie skazywane na porażkę. Wiele z nich ostatecznie się zwróciło, żaden jednak nie stał się takim globalnym fenomenem jak “Gwiezdne Wojny”, które przyczyniły się do wzrostu znaczenia filmowej fantastyki, którą wcześniej mało kto się interesował.

Choć z dzisiejszej perspektywy brzmi to co najmniej dziwacznie to jednak połowa lat 70’ nie była dobrym okresem dla filmowej fantastyki spod znaku science fiction, uważanej za gatunek, którym interesuje się wyłącznie niszowa publiczność. Tego typu widowiska były atakowane przez krytyków za marne scenariusze, wyjątkowo ubogie dialogi, a dodatkowo - z uwagi na wyjątkowo niskie budżety - nie były one w stanie zaoferować widzowi atrakcyjnej wizji przyszłości, mogącej przyciągnąć do siebie mainstreamową widownię. Po fantastykę spod znaku space opery, przed 1977 rokiem, sięgało co prawda wielu genialnych reżyserów, takich jak choćby Stanley Kubrick (“2001: Odyseja Kosmiczna”) czy Andriej Tarkowski (“Solaris”), ale tworzyli oni bardzo specyficzne dzieła artystyczne, pozostając daleko od typowych produkcji rozrywkowych.

Dalsza część tekstu pod wideo

Z początku wydawało się, że przypadek debiutującego pełnometrażowym filmem w 1971 roku George’a Lucasa jest podobny. Amerykanin bowiem, rozwinąwszy swój studencki projekt krótkometrażowy, za sprawa “THX 1138” wpisał się w nurt społecznego, dystopijnego science fiction, a ponura atmosfera tej produkcji nie przysporzyła mu popularności. Obraz, przy budżecie mniejszym niż milion dolarów, zarobił ledwie ponad 2 i przeszedłby pewnie bez echa, gdyby nie środowiskowe uznanie dla jego warstwy audio-wizualnej, dzięki któremu Lucas dość szybko doczekał się kontraktu na dwa kolejne filmy. Pierwszym było “Amerykańskie Graffiti”, którego realizację - ze szkodą dla siebie - zarzuciło United Artists, a przejęło Universal Pictures, zaś sam film zarobił 140 milionów dolarów przy mniej niż milionowym budżecie, okazując się jednym z największych hitów lat 70’. Po ogromnym sukcesie Lucas skierował swą uwagę w stronę dużo bardziej skomplikowanego projektu, początkowo związanego z niezwykle popularną serią komiksową. 

Był nią rzecz jasna “Flash Gordon”, którego pełnometrażową ekranizacją początkowo był zainteresowany George Lucas. Na jego (nie)szczęście w tym samym czasie o prawa do adaptacji walczył również potężny włoski producent Dino de Laurentiis, który ostatecznie tę batalię wygrał, w końcu podarowując światu jedno z najbardziej pokracznych widowisk fantastycznych wszech czasów, w postaci obrazu - zmarłego przed kilkoma tygodniami -  Mike’a Hodgesa z 1980 roku, który być może odniósłby większy sukces, gdyby nie to, że w tym momencie widownia była już przyzwyczajona do zupełnie innego rodzaju dzieł. Sam George Lucas nie dał bowiem za wygraną i stwierdził, że skoro nie udało mu się odkupić prawa do rzeczonej serii komiksów, to znaczy że cały swój fantastyczny świat będzie musiał wymyślić sam. Zaangażował się tym samym w prawdopodobnie najwspanialszą pracę świata, pochłaniając tony powieści fantastycznych, jak również książek o funkcjonowaniu mitów, tworząc uniwersum, które wkrótce zawładnie umysłami widzów na całym świecie.

Starkiller czy Skywalker?

sw

Dopiero po rozpoczęciu studiów na temat możliwej ekranizacji komiksów o Flashu Gordonie George Lucas poznał inspiracje pierwszych, krótkich dzieł Alexa Raymonda, pojawiających się w gazetach. Okazały się nimi rzecz jasna dzieła Edgara Rice’a Burroughsa, ze szczególnym uwzględnieniem cyklu o Johnie Carterze. Optymizm co do powodzenia jego kolejnej produkcji brał się szczególnie z pozytywnej wymowy tych dzieł, będących przede wszystkim tworami czysto rozrywkowymi. Lucas uważał, że chłodne przyjęcie “THX 1138” wiązało się przede wszystkim z ponurym wydźwiękiem samej historii, która okazała się po prostu zbyt dołująca dla przeciętnego widza. Ponadto reżyser utrzymywał, że od początku chciał zaproponować widowni coś, co sam nazwał całkowicie szczerym, totalnie eskapistycznym doświadczeniem filmowym, które było znane jego pokoleniu. “My mieliśmy westerny, filmy o piratach i wiele innych, ekscytujących rzeczy (...) Gdzie jest obecnie romans, przygoda, a przede wszystkim zabawa, która była obecna w praktycznie każdym filmie wyprodukowanym w naszych czasach?” - pytał retorycznie.

Mając za sobą gruntowne badania nad literaturą fantastyczną Lucas zabrał się w styczniu 1973 roku za pisanie scenariusza, pracując w trybie “osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu”. Kolejne drafty skryptu pokazują jak bardzo odległe od tego co ostatecznie zobaczyliśmy na ekranie były idee, chodzące po głowie reżysera, początkowo borykającego się z tym, że opowieść o specjalnym zespole trenowanym przez legendarnego mistrza Windy, którą stworzył, jest zupełnie niezrozumiała, nawet na poziomie zwyczajnego streszczenia. Ostatecznie zdał się na dobrze znany schemat fabularny, obecny już w wielkim dziele Akiry Kurosawy “Ukryta Forteca” z 1958 roku, bo to właśnie na nim było wzorowane pierwsze, 13-stronicowe streszczenie całej fabuły. Wersji konkretnego scenariusza było później wiele, Lucas potrafił bowiem w owym czasie napisać kilka różnych skryptów do filmu, szukając właściwego balansu pomiędzy liczbą narracji, związanych z pojawiającymi się w trakcie filmu postaciami.

Star Wars

I tak początkowo Han Solo był owszem coreliańskim szmuglerem, ale wcale nie człowiekiem, a zielonym kosmitą, a głównym bohaterem miał był generał Annikin Starkiller. W 1975 roku Lucas skończył drugą wersję scenariusza, noszącego tytuł “Adventures of the Starkiller, Episode One: The Star Wars”, w którym centralną postacią uczyniono Luke’a Starkillera, mieszkającego już na farmie na odległej planecie. Wspomniany Annikin był wtedy przedstawiony jako ojciec Luke’a, podobnie jak znana z filmu Moc, będąca rodzajem tajemniczej kosmicznej siły, mającej zarówno aspekt pozytywny jak i negatywny. Znalazł się w nim koncept mistrza Jedi, który staje się nauczycielem Luca, będąc również najlepszym przyjacielem jego ojca, co oczywiście pojawiło się już we właściwym filmie, choć nie zostało wtedy jeszcze obudowane całą, skomplikowaną historią. Nazwisko Luke’a na Skywalker zostało zmienione dopiero w 1977 roku podczas produkcji, gdy Lucasowi w rozwijaniu długiej historii - wobec ogromu przygotowanego scenariusza, liczącego sobie 250-300 stron, planowano na trylogię - pomagali jego przyjaciele Gloria Katz i Willard Huyck.

Początkowe perturbacje, związane z tym kto ostatecznie wyprodukuje poprzedni film Lucasa, “American Graffitti” sprawiły, że do najnowszego projektu również trzeba było znaleźć wytwórnię. Producent Gary Kurtz spotkał się z przedstawicielami Universal Pictures, ci jednak uznali, że Lucas może nie być odpowiednim reżyserem do tego by podołać tak skomplikowanemu projektowi i poradzili mu trzymanie się podobnych fabuł jak jego ostatni obraz. Zaprzyjaźniony z twórcą Francis Ford Coppola doprowadził do spotkania z działającymi w Paramount Pictures reżyserami Peterem Bogdanovichem i Williamem Friedkinem, który jednak podobnie jak poprzednicy powątpiewał w umiejętności Lucasa, co ostatecznie doprowadziło do fiaska finalizacji umowy. 

SW

Już niedługo zresztą twórca “Egzorcysty” będzie narzekał na to, że ogromny sukces “Star Wars” kompletnie zmieni sytuację na ówczesnym rynku, co pośrednio doprowadzi do kompletnej porażki jego nowego filmu, mającego premierę również w 1977 roku “Sorcerera”, praktycznie kończącej jego wielką karierę, a zawinionej również przez ogromne trudności w kręceniu zdjęć do niego w południowoamerykańskiej dżungli. Co ciekawe sam Lucas wkrótce uniknie podobnych problemów, decydując się na to, by Tatooine była pustynna. Początkowo bowiem Gary Kurtz wizytował Filipiny, na okoliczność zdjęć tej planety, jednak z czasem Lucas uznał, że kręcenie tam będzie zbyt problematyczne i szczęśliwie dla siebie całkowicie zmienił jej charakter. Tymczasem zaś mimo kolejnej odmowy - tym razem ze strony Disneya - dwójka Kurtz-Lucas ostatecznie podpisała umowę z 20th Century Fox. Jej główny przedstawiciel Alan Ladd Jr. podobno kompletnie nie rozumiał technicznego zaawansowania tej produkcji, ale jednocześnie dostrzegał ogromny potencjał reżysera, co zadecydowało o tym, że projekt otrzymał zielone światło.

To się nie sprzeda

SW

By w pełni zrealizować swoją autorską wizję George Lucas potrzebował wielu kreatywnych współpracowników, którzy zajmą się jej kolejnymi aspektami, ostatecznie składającymi się na widowisko, którego świat do tej pory jeszcze nie widział. Reżyser porozumiał się zatem m.in. z pracującym na planie “2001: Odysei Kosmicznej” Colinem Cantwellem, który zajął się realizacją modeli statków kosmicznych, jak również z projektantem Ralphem McQuarriem, którego dokładne scenorysy zostały dołączone do materiałów przedstawionych już wcześniej przedstawicielom 20th Century Fox. To samo dotyczy duetu John Barry - Roger Christian, odpowiedzialnych za scenografię. Drugiego z nich Lucas poznał na planie filmu “Lucky Lady” z 1975 roku, będąc zachwyconym dekoracjami stworzonymi do tego obrazu. 

Tymczasem przed Lucasem piętrzyły się problemy, które zresztą zdawały się działać na wyobraźnię tych wszystkich, którzy twierdzili, że film okaże się totalną klapą. W 1975 roku reżyser został zmuszony do powołania własnej firmy Industrial Light & Magic w odpowiedzi na doniesienia o tym, że 20th Century Fox w tym samym roku rozwiązało cały dział zajmujący się efektami specjalnymi, które od teraz tworzono właśnie tu. Twórca toczył również zażarte boje z zatrudnionym przez siebie Gilbertem Taylorem, znanym z prac nad takimi filmami jak “Dr. Strangelove”, “Omen” czy też “Wstręt”, a który według niego miał być osobą odpowiednią do wykreowania mocno specyficznego połączenia filmowego fantasy z iście dokumentalnym stylem fotografowania wnętrz, co w końcu, po wielu kłótniach z określanym przez Gary’ego Kurtza mianem “oldchoolowego”, a nawet “zrzędliwego” Brytyjczyka, udało się wykonać.

SW

W powodzenie przedsięwzięcia nie wierzyła nawet większość zakontraktowanych przez Lucasa aktorów, których reżyser wybierał na wspólnej sesji z Brianem de Palmą. Początkowo nie zamierzał on zatrudniać do roli Hana Solo Harrisona Forda, który pojawił się na spotkaniu po to by czytać partie tekstu z testowanymi aktorami. Wtedy też jednak zdołał przekonać reżysera do tego, że jest najlepszy do tej roli. Sam jednak nie uważał tego filmu za przesadnie ważny dla swojej kariery. Najtrudniej było znaleźć odtwórcę roli sędziwego mistrza Obi Wana, do której początkowo typowany był sam Toshiro Mifune. Jego córka wyjawiła jednak, że obawiał się on o to, że występ w tak niepoważnym przedsięwzięciu może poważnie nadszarpnąć wizerunek samuraja, któremu hołdował. O tym co jego ostateczny następca, już wtedy laureat Oscara (za “Most na rzece Kwai”) Alec Guinness myślał o tej roli krążyły przeróżne plotki. Lektura listów Guinnessa do korespondentki Anne Kaufmann przekonuje jednak, że wziął w nim udział tylko ze względu na gażę i uznanie dla poprzedniego obrazu Lucasa “American Graffiti”, nie chcąc jednak brać udziału w promowaniu tej produkcji. Jego obecność miała jednak sprawiać, że Ford i Mark Hamill, zwykle starający się dobrze bawić na planie “Gwiezdnych Wojen”, zachowywali powagę, gdy tylko Brytyjczyk brał udział w pracach nad realizacją kolejnych scen.

Doniesienia z prac nad kolejnymi scenami do filmu sprawiały, że wcześniejsze uwagi Williama Friedkina czy przedstawicieli Universal Pictures o tym, że Lucas może nie być odpowiednim reżyserem do realizacji tak trudnego projektu, były jak najbardziej uzasadnione. Aktorzy mocno narzekali na współpracę z nim; jego uwagi zazwyczaj sprowadzały się bowiem do jednej z dwóch komend: “szybciej” i “intensywniej”, które zostały nawet wypisane na specjalnych kartach, które Lucas mógł używać w czasie gdy iście katorżnicza praca na planie sprawiła, że chwilowo stracił głos. Presja na twórcę była tak duża, że w pewnym momencie zdiagnozowano u niego nadciśnienie i skrajne wyczerpanie, a lekarze zalecili natychmiastowe obniżenie poziomu stresu. O tym nie mogło być jednak mowy także w okresie postprodukcji, w trakcie której Lucas musiał zadecydować o pożegnaniu się z montażystą Johnem Jympsonem, z którym się nie dogadywał i edycji filmu wraz ze swymi najbliższymi współpracownikami.

Pokaz pierwszej wersji filmu, na który zaproszono znajomych, a także przedstawicieli producenta, jeszcze bez wciąż przygotowywanych efektów specjalnych, w miejsce których podłożono losowo wybrane fragmenty starych filmów wojennych, również nie zadziałał kojąco na nerwy Lucasa. Ponoć tylko Steven Spielberg orzekł wtedy, że mamy do czynienia z prawdopodobnie najlepszym filmem w historii. Nic dziwnego, że większość miała wtedy patrzeć na niego z politowaniem. W sukces swojego obrazu nie wierzył nawet sam reżyser, który w trakcie premiery miał być akurat na Hawajach, na zasłużonym urlopie, na którym wraz ze Spielbergiem wpadli na pomysł zrębów scenariuszowych do pierwszego filmu o Indianie Jonesie. Dopiero po zobaczeniu telewizyjnego studia, w którym Walter Cronkite opowiadał o tłumach oblegających amerykańskie kina Lucas zrozumiał, że jego hazardowa zagrywka, w ramach której zrezygnował z dużej części zapłaty za reżyserię i scenariusz w zamian za dużą część praw do wszelkich gadżetów związanych z wkrótce realizowaną serią, opłaciła się, a już niedługo zostanie okrzyknięty jednym z najważniejszych twórców kina lat 70’, wyznaczającego śmiałe trendy także w kolejnych dekadach.

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper