The Last of Us HBO Max

The Last of Us - mocno subiektywna opnia dotycząca serialu

Krzysztof Grabarczyk | 28.01.2023, 10:00

Sony bada nowe obszary. Od kilku lat, japoński producent zwiększa zasiegi poprzez wydawanie gier wewnętrznych studiów m.in. na PC. W ubiegłym roku wybraliśmy się do kin na adaptację Uncharted, gdzie Tom Holland i Mark Walberg tworzyli duet odpowiedni bardziej dla kina familijnego. Przyszła kolej na coś poważnego. Neil Druckman spełnił reżyserskie ambicje szybciej od Hideo Kojimy, który od zawsze pragnął zostać kowalem filmowej kliszy. Obaj panowie mają "filmowe" tendencje, jednak to Druckmann prócz gry, zajął się serialem. The Last of Us zainicjowało emocjonalny rollercoaster, nieprzerwanie od 2013 roku, ten wielki projekt stał się sztandarową marką PlayStation. Serial potwierdza, że to potencjał na więcej niż jedno medium.

We dwoje raźniej

Dalsza część tekstu pod wideo

undefined

Zasiadając do pierwszeo odcinka obudził się we mnie masochizm. Jeśli nie czytujecie moich wpisów po raz pierwszy, doskonale wiecie, że uwielbiam cykl. The Last of Us stawia na relację ojca i córki, choć jak twierdził Bruce Strailey, jeden z oryginalnych twórców gry - "wykluczenie pokrewieństwa zapewniło podwójną dawkę emocji". Po ukończeniu wersji na PlayStation 3 oraz zremasterowanej edycji łącznie osiem razy, przyznaję mu rację. Przyszedł jednak ten moment, gdy musiałem skonfrontować się z serialem, zrealizowanym na zlecenie HBO Max. The Last of Us w formie serialowej udowadnia, że warto pozwolić twórcom gry na przejęcie sterów, gdy mówimy o przeniesieniu historii ku nowemu medium. Fakt podziału historii na te kilka epizodów sprzyja również odpowiednio długiej narracji. Wyboraźcie sobie tę opowieść w formie filmu. Przeprawa od Bostonu, wzdłuż pogrążonych infekcją Stanów Zjednoczonych, wzorem z grywalnego pierowzoru, potrzebuje czasu.

Czas liczy się tutaj od ciekawego prologu, cofając widza do lat 60., gdy telewizyjne wywiady budziły o wiele większą atencję publiczności niż teraz. Chwile prognozy, podpartej naukowymi dowodami, gdzie widz dowiaduje się, jak natura potrafi domagać się o swoje, przejmować kontrolę, wypadają pierwszoligowo. Choć nie znamy owej sceny z gry, ta służy za klimatyczne wprowadzenie. Scenariusz ewidentnie próbuje zaskoczyć fanów oraz wyedukować niezorientowanych w świecie The Last of Us. W zgodzie z oryginalną wizją, właściwy początek koncentruje się na Sarze, której rola względem gry została wydłużona. Joel? Pedro Pascal po zrzuceniu mandaloriańskiej zbroi, zachowuje się dość podobnie. Joel Miller, człowiek o naturze samotnego wilka, w krytycznym momencie wybuchu epidemii, nie ulega emocjom, lecz chłodnej kalkulacji. Z pewnym wyjątkiem, który jak pamiętamy z gry, stanowił katalizator do budowy relacji z Ellie. Aktor odrobił lekcję. Odgrywany przez niego bohater jest bardzo autentyczny.

Duch oryginału

undefined

The Last of Us, jeśli mówimy o grze, nigdy nie stawiało odbiorcy naprzeciw setkom zarażonych. Podróżowanie od punktu A do B ma bardzo kameralny charakter. Dla odpowiedniego nastroju przenigdy nie oczekujmy ilości. W odwiedzanych przez bohaterów upadłych miastach, zrujnowanych pokojach, dopatrujemy się skali tego co wydarzyło się przed 20 laty. Serial w tym aspekcie, trzyma poziom gry. Stawia na eksplorację, doszukiwanie się właściwego powodu, dla którego Marlene zleciła Jeolowi oraz Tess, przemycenie Ellie. Bella Ramsey, choć jest bombardowana przez internautów, daje sobie radę by naśladować postać z gry. Myślę, że drugi epizod wypada w owym kontekście znacznie lepiej. Obserwujemy również początki zacieśniania się słynnej relacji naszej dwójki. Nie byłoby jednak uroku bez scenografii oraz charakteryzacji. Serial, choć nie bywa nadto brutalny, dba o ciekawość widza. Sam analizowałem naturę "połączonych" zarażonych, budzących się z trybu letargu trochę jakby w stylu "World War Z" z Bradem Pitt'em. Podobnie jak sam proces "iniekcji" kordycepsu do zdrowych organizmów.

Przed i popandemiczny świat, chwile desperackiej walki o przetrwanie, moment załamania, trudne początki. Wszystko co znamy z pierwszego The Last of Us zaszczepiono w debiutującym sezonie serialu. Starcie z Klikaczami to punkt kulminacyjny. Demonstruje, że w całej tej otoczce relacji oraz postaci, The Last of Us pozostaje horrorem, gdzie oprawcą jest sama natura. Po zapoznaniu się z treścią show, mimowolnie powracam w te rejony. Tym razem w The Last of Us: Part 1. Seria niebawem debiutuje na PC, wszakże po to wydano ten remake. Serial jednak zadziała jak dobre paliwo by zdecydować się na wtórne chłonięcię tej wielkiej historii. Nie oczekujcie jednak mocno zintensyfikowanej akcji. ponieważ The Last of Us od HBO Max stawia na kameralność, przyzdobioną apokaliptycznym krajobrazem, oraz autentyczność, gdy patrzymy na jego bohaterów. Po prostu oglądając "szukajcie światła". Poproszę więcej takich serialowych adaptacji, potrafią zaskoczyć.

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper