ellie

The Last of Us: Part I - dlaczego nadal w to nie zagrałem?

Krzysztof Grabarczyk | 26.11.2022, 10:00

Tę opowieść znamy i cenimy wszyscy - w większości. Wydane latem, 2013 roku, The Last of Us ukierunkowało narrację gier przygodowych, choć samo powstało jako dziecko inspiracji. Wskazywano Resident Evil 4 oraz Ico. Zachwycało oprawą, rozgrywką oraz historią spiętą emocjami - taki emocjonalny rollercoaster, jak się patrzy. Dla Naughty Dog operacja się udała, pacjent nie tylko przeżył ale sporo namieszał. O grze piszemy od lat, przeważnie w blasku superlatyw. Zdarzają się memiczne żarty w kontekście targania drabiny czy palet, lecz to również pewnego rodzaju kult. Do Bostonu wracałem regularnie. Ostatnią wycieczkę jednak odpuściłem.

Pierwsze informacje dotyczące planowanej renowacji traktowałem z mocnym przymrużeniem oka. Nie kierowałem się kwestią "wieku" The Last of Us, lecz raczej kondycją gry po latach. The Last of Us: Remastered (2014, PlayStation 4) wciąż radzi sobie ponadprzeciętnie. Uruchomione na PS4 Pro/PS5, z porcją technicznych dodatków smakuje wybornie. Dość powiedzieć, że tę edycję ukończyłem cztery razy, zatem spędziłem tutaj więcej czasu nię w pierwotnej wersji (tak, tej z najlepszą okładką). Na pierwszą, oficjalną notkę odnoszącą się do remake'u zareagowałem raczej pozytywnie, lecz bez głębszej fascynacji.

Dalsza część tekstu pod wideo

"20 lat później"

undefined

Koncept podstarzałego bohatera, z naturą samotnego wilka, nieco zgorzkniałego utratą najbliższej osoby, w czasie "stabilizacji" 20 lat po wybuchu światowej pandemii MZM (Maczużnikowe Zapalenie Mózgu) od zawsze brzmiał atrakcyjnie. Historia napisana w The Last of Us zawsze angażuje. Podobnie w części drugiej, tej, któa stała się systemowym fundamentem dla renowacji. Mechanika w The Last of Us: Part II zapewnia angażuące i satysfakcjonujące doświadczenie. W Seattle spędziłem jakieś sto godzin, więc perspektywa odtworzenia wyprawy Joela i Ellie przez zainfekowane Stany Zjednoczone niespecjalnie kusi. Posypię teraz nieco garstką spojlerów, więc niewtajemniczonych w wydarzenia Part II odsyłam tutaj po zakończeniu przygody. Sequel przeplata się retrospekcjami, z udziałem Joela i Ellie, co już zapewniło podgląd na ewentualną przebudową części pierwszej.

Przeglądając wywiady z twórcami, można odnieść wrażenie, że poszli za ciosem BluePoint Games. "Chcieliśmy pozostać tak blisko oryginału, jak tylko było to możliwe" - twierdził dyrektor kreatywny, Shaun Escayg. Przebudowanie rozgrywki w przy użyciu technologii napędzającej sequel, z zachowaniem identycznych proporcji oryginału? Na papierze brzmi ciekawie, lecz kompletnie mnie nie kupiło. Kwestia ceny to jedno, lecz jakość nie jest nowogeneracyjna, co w przypadku tak powszechnie darzonego zaufaniem dewelopera - wygląda dość pretensjonalnie. Oryginał jest dość długą opowieścią, podzieloną na swego rodzaju akty, ponieważ akcję rozplanowano na cztery pory roku. Czasem odnoszę wrażenie, że projekt The Last of Us: Part I powstał by "ukoić ból" rozgoryczonych kontynuacją fanów. Dawno żaden wysokobudżetowy tytuł tak nie spolaryzował publiczności. Gdybym mocno chciał tu wrócić, cena nie stanowiłaby żadnej bariery.

Wciąż niezastąpione

undefined

The Last of Us, które ogrywałem premierowo na PS3, nadal w zakresie mechaniki bryluje jakimś nieznanym, magicznym pierwiastkiem wyjątkowości eksploracyjnej. Znam wszystkie lokacje na pamięć, co nie ujmuje w chęci zwiedzania tych samych pomieszczeń, odsłuchiwania sporadycznych dialogów czy chłonięcia treści notatek. Nie zrozumcie mnie źle, nie narzekam na realizację takich założeń, w końcu moda na remake'i trwa w najlepsze. Po prostu znamy tę opowieść na wylot. Lubię wyzwanie w postaci Brutalnej Rzeczywistości, gdzie dosłownie każda cegła ma znaczenie, lecz ile można. To już trzecia gra bazująca na tym samym modelu. Czy ostatnia, ciężko to ocenić. W cenie 39 złotych otrzymujemy edycję Remastered, nadal bardzo dobrze wyglądającą. W nowej wersji gry aranżacje niektórych postaci prezentują się wręcz gorzej, lecz to oczywiście nie kwestia oprawy.

Oryginalne wydanie nadal ma w sobie tę moc, tę grywalność. The Last of Us w obu edycjach ukończyłem jakieś osiem razy, bez zająknięcia. Dlaczego nie zdecydowałem się na zakup Part I? To nie kwestia ceny, lecz braku konkrentych nowości, oraz eliminacja bardzo udanych mechanik zaimplementowanych w sequelu. Twórcy oczywiście tłumaczyli się chęcią pozostawienia tego samego, oryginalnego wyzwania. The Last of Us: Part I przeszło niemal bez echa, zupełnie jakby gracze tego nie zauważyli. Być może to kwestia powszechnie znanej historii, którą często porównuje się w zestawieniu z sequelem. Do tego serial HBO traktujący o tej wyprawie. Po prostu zrobiło się chyba za dużo treści dla tego wątku. Myślę, że to jeden z głównych powodów, dla którego nadal nie sięgnąłem po ten remake. Aż sam jestem w szoku. Myślę, że nieprędko wrócę na bostońskie przedmieścia w poszukiwaniu żywego Świetlika. Naughty Dog stać po prostu na więcej.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do The Last of Us Part I.

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper