Hellraiser

Obejrzeliśmy, żebyście Wy nie musieli. Ranking serii Hellraiser - od najgorszego do najlepszego

Dawid Ilnicki | 08.10.2022, 14:00

Już w tym tygodniu światową premierę będzie miała najnowsza część serii “Hellraiser”, wyreżyserowana przez Davida Brucknera. Film będący już jedenastą odsłoną cyklu, który podobnie jak większość tego typu przedsięwzięć, zaliczył wiele skoków na główkę do pustego basenu. Kolejne obrazy często były bowiem realizowane przez twórców niemal kompletnie pozbawionych wyobraźni.

Całkiem spore nadzieje, jakie część widowni wiąże z nowym “Hellraiserem”, opierają się na postaci jego reżysera. David Bruckner dał się już poznać z dobrej strony za sprawą wcześniejszych obrazów, takich jak netflixowy “Rytuał”, a przede wszystkim zeszłoroczny “Dom nocny” z Rebeccą Hall. Również trailer jego najnowszego dzieła wygląda całkiem nieźle; wydaje się zdecydowanie odświeżać formułę pierwszych trzech filmów, prezentując się również zdecydowanie lepiej pod względem czysto technicznym, na co wielu entuzjastów cyklu po prostu liczyło. Co prawda do tego, by właściwie zrealizować film z tej serii, potrzebna jest szczypta absolutnego szaleństwa, której Amerykanin dotąd nie pokazał, ale być może zrobi to dopiero w swym najnowszej produkcji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tymczasem dzieje realizowania poprzednich części cyklu to, jakże typowa dla horrorowych franczyz, historia oddawania jej w ręce coraz gorszych reżyserów. Mało który cykl zaliczył jednak tak wielki dołek jak właśnie”Hellraiser”, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę jego ostatnie odsłony. Większość tych obrazów w ogóle nie nadaje się bowiem do oglądania, część wywołuje tylko uśmiech politowania, a nawet głośny śmiech. Nic dziwnego zatem, że sam Clive Barker nie chciał być w jakikolwiek sposób utożsamiany z serią w jej obecnym kształcie. Z okazji premiery najnowszego widowiska z cyklu ponownie przyjrzałem się wszystkim filmom ze znaczkiem “Hellraiser”, po cichu licząc na jakiś solidny dodatek odszkodowawczy do emerytury, zwłaszcza w przypadku czterech ostatnich seansów.  

Hellraiser: Revelations

Trzy rzeczy zasługują tu na pochwałę. Po pierwsze: plakat promujący tę produkcję, idealnie oddający to z czym widz będzie miał do czynienia. Zapowiadający absolutnie żałosnych bohaterów, tragiczne aktorstwo i cieniutką fabułkę. Po drugie, zaletą jest długość, czy też - należałoby w tym wypadku powiedzieć -  krótkość obrazu, trwającego ledwie godzinę i piętnaście minut. I największy atut: każde wejście Pinheada, którego na szczęście nie odtwarza tu Doug Bradley, wywołuje niekontrolowany rechot, a jak powszechnie wiadomo śmiech to zdrowie! 

Hellraiser: Sekta

Rick Bota nie jest postacią szczególnie szanowaną wśród fanów serii, ale jakimś sposobem udało mu się nakręcić aż trzy filmy z cyklu. Każdy z nich mieni się innym odcieniem brązu, a najgorszy wydaje się drugi, koncentrujący się na postaci dziennikarki, tropiącej tajemniczą sektę. Jest w tym filmie kilka niezłych pomy… Eee… No dobra: zasadniczo jest w tym filmie jeden niezły pomysł, wykorzystany trzy lata później w innym obrazie, opartym na twórczości Barkera, czyli “Nocnym pociągu z mięsem”. Poza tym produkcja ta jest w zasadzie nieoglądalna, a w dodatku ma wyjątkowo mało wspólnego z całą serię.

Hellraiser: Judgment

Ostatnia, jak dotąd, odsłona starcia z Cenobitami, zrealizowana przez Dimension Films w zasadzie tylko po to, by utrzymać prawa do franczyzy, oczywiście razi całkowitą amatorką i nie należy się dziwić, że podobnie jak w przypadku poprzednika, z udziału w niej zrezygnował Bradley. Całość znów opiera się na śledztwie detektywistycznym, prowadzonym w sprawie serii morderstw, ale poziom filmu jest dużo gorszy niż w przypadku rozpoczynającego ten nurt obrazu Scotta Derricksona. Końcówka ujawnia spore ambicje realizatorów tego gniota, które ostatecznie decydują o umieszczeniu tego filmu na trzecim miejscu od końca.

Hellraiser: Droga do piekła

Jedyna część trylogii Ricka Boty, w której reżyser wyciągnął rękę do fanów serii, wykorzystując postać, granej przez powracającą do cyklu Ashley Lawrence, Kirsty. Głównego bohatera, jej męża, gra tu z kolei Dean Winters, co nie okazało się dobrym wyborem. Aktor zasadniczo dysponuje bowiem tylko jednym zestawem min, które idealnie sprawdzały się w roli Ryana O’Reilly z serialu “Oz”, ale kompletnie nie pasują tu, gdzie Winters musi grać zrozpaczonego męża. Końcowa przewrotka fabularna robiłaby większe wrażenie, gdyby była elementem znacznie lepszego filmu.

Hellraiser: Hellworld

Ostatni (na szczęście!) film Ricka Boty może się pochwalić niezłą obsadą. Lance Henriksen jednak nie w takich chałturach jak “Hellworld” grywał, a z kolei Katheryn Winnick i Henry Cavill byli wtedy początkującymi aktorami i zapewne woleliby zapomnieć o tym, że kiedyś przyszło im grać w filmie z 2005 roku. Jeśli jednak ktoś chce zobaczyć Supermana/Geralta powieszonego za ziobro, to właśnie tu. Całość nie jest nawet tak idiotyczna, bo fabuła od biedy trzyma się kupy. Fani franczyzy nieprzypadkowo narzekali jednak na słabe zakorzenienie w serii, bo na dobrą sprawę obraz Boty można było zrealizować zupełnie bez Cenobitów lub też potraktować ich wyłącznie jako nocne mary bohaterów, co zresztą wydaje się jedynym pomysłem na straszenie widza przez tego twórcę, na przestrzeni wszystkich filmów serii, które zrealizował.

Hellraiser IV: Dziedzictwo krwi

Kolejny ambitny koncept, co w tym wypadku nie oznacza niczego dobrego. Głównie dlatego, że pierwotne plany zostały storpedowane przez przedstawicieli wytwórni, którzy uznali, że obraz okaże się zbyt drogi, dlatego scenariusz mocno okrojono. Z powodu rozbieżności, co do twórczej wizji, z reżyserowania filmu zrezygnował, kojarzony z realizacji udanych, niskobudżetowych horrorów, Stuart Gordon. Akcja czwartej odsłony cyklu rozpoczyna się w 2127 roku na pokładzie stacji kosmicznej, szybko jednak nurkujemy w końcówkę XVIII wieku, by podejrzeć oczywiście również losy bohaterów żyjących w ostatniej dekadzie poprzedniego stulecia. Twórcy całkiem nieźle żonglują tymi perspektywami, problem jednak w tym, że sama fabuła nie jest na tyle ciekawa, by przykuć uwagę widza, zwłaszcza w drugiej połowie filmu, a choć w filmie debiutuje Adam Scott trudno tu też znaleźć ciekawą postać.

Hellraiser: Wrota piekieł

Hellraiser meets bieda-noir z czego wychodzi całkiem niezgorsza historyjka o upadłym glinie, którego niestety gra straszny drewniak. Początkowe omamy głównego bohatera prezentują się jednak nieźle, a fabuła - karząca właśnie w nim upatrywać sprawcę morderstw, dokonywanych na ludziach mających z nim związek - ma sens. Trudno powiedzieć czy wizja Scotta Derricksona jest w jakikolwiek sposób zbieżna z tym co chciał w tej serii powiedzieć Barker, ale nie jest to tragiczny film. Gdyby tylko lepiej dobierano w nim muzykę i aktorów (radę daje tu w zasadzie tylko James Remar) to mogłoby być jeszcze lepiej.

Hellraiser III: Piekło na Ziemi

W porównaniu do poprzednich filmów z tej listy mamy tu do czynienia z “Hellraiserem” pełną gębą, w którym pojawiają się nawet nowe i całkiem atrakcyjne modele Cenobitów. Drugi sequel bywa również filmem obrazoburczym,co udowadnia choćby scena w kościele. Ogólnie rzecz biorąc widać tu jeszcze rękę samego Clive’a Barkera, z czym później bywało różnie i fani cyklu z pewnością nie powinni być rozczarowani.

Hellraiser II: Hellbound

“Dwójka” rozpoczyna się w zasadzie tam gdzie skończyła się pierwsza część, a do gry szybko wchodzą niemal wszyscy znani wcześniej bohaterowie. Pojawiają się tu rzecz jasna również nowe postacie, a wymiar w którym egzystują Cenobici ukazano w tym filmie dużo ciekawiej niż w poprzednim. Spore wrażenie robią sceny przedstawiające podziemie tajemniczej placówki szpitalnej, którymi włada, grany przez Kennetha Cranhama, doktor Channard. Obraz utrzymał zatem klimat pierwszej części, poszerzył świat przedstawiony i należy go ocenić jako udaną kontynuację serii, która dopiero później skręciła w złą stronę. 

Hellraiser: Wysłannik piekieł

O ciekawej historii powstania tej części, łącznie z niezwykle interesującą postacią samego twórcy literackiego pierwowzoru, napisałem już osobny artykuł. Tu warto podkreślić, że pierwsza część, jak mało który początek wielkiej horrorowej franczyzy, broni się konstrukcją samego świata przedstawionego, ilością różnorakich nawiązań literackich i filmowych, zapewniających całkiem przyjemny seans, nawet pomimo wielu niedoróbek i kiepskich efektów specjalnych, wynikających z ograniczeń budżetowych. Nieprzypadkowo zresztą mówimy tu o początku niepotrzebnie-aż-tak-długiej serii, której miejmy nadzieję udaną reaktywacją będzie tegoroczne widowisko w reżyserii Davida Brucknera. 

Źródło: własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper