RoboCop

Żywy lub martwy - idziesz ze mną! Jak powstawał Robocop

Dawid Ilnicki | 16.07.2022, 09:00

35 lat kończy jutro “Robocop” Paula Verhoevena, pierwszy film holenderskiego reżysera, nakręcony w Stanach Zjednoczonych. Choć na początku wydawał się on mocno odtwórczym miksem pomysłów, pojawiających się we wcześniejszych, głośnych widowiskach fantastycznych lat 80., trudno o drugi obraz, który tak dobrze łączyłby czystą akcję z czarnym humorem, dorzucając garść obserwacji na temat ówczesnej rzeczywistości. 

Patrząc z dystansu, lata 80. wydają się czasem idealnym do realizowania filmów fantastycznych. To w tym okresie powstało bowiem wiele produkcji, które przeszły do historii i są dziś traktowane jako klasyki gatunku. Ogromna popularność kina science fiction w tej dekadzie sprawiła, że wielu twórców próbowało zrealizować widowisko lub chociażby napisać scenariusz czegoś, co mogłoby osiągnąć tak wielki sukces jak choćby “Terminator” Jamesa Camerona. Przedstawiciele największych wytwórni wcale nie byli jednak skłonni do inwestowania w taki obraz dużych pieniędzy, zwłaszcza że już w owym czasie kilka podobnych projektów zaliczyło potężne klapy finansowe. Sam scenarzysta “Robocopa”, Edward Neumeier przyznawał, że młodzi twórcy byli wręcz zniechęcani do tego, by zajmować się akurat fantastyką naukową, która jednak na szczęście od początku fascynowała tego niespełna 30-letniego artystę z Kalifornii, który w pierwszej połowie dekady wpadł na interesujący pomysł.

Dalsza część tekstu pod wideo

Szukającemu materiału do adaptacji jednego z komiksów dla dorosłych Neumeierowi akurat przytrafiła się idealna okazja do zdobycia doświadczenia w realizacji prawdziwego filmu. Zaraz obok jego biura kręcono bowiem “Blade Runnera” Ridleya Scotta i twórca bardzo szybko zdołał wkręcić się w pracę na jego planie. To właśnie tam zaczęła kiełkować idea opowieści o robocie-policjancie, który działa w podobnym uniwersum co “Łowca Androidów”. W międzyczasie, podczas przeszukiwania archiwów, scenarzysta natknął się na film młodego i aspirującego reżysera Michaela Minera, co okazało się kluczowe, zwłaszcza iż obaj szybko złapali wspólny język. Ich pierwsze spotkanie rozpoczęło współpracę nad scenariuszem do filmu, który jeden zatytułował “Supercop”, a drugi “Robocop”. 

Obaj twórcy reprezentowali zupełnie inne podejście, zwłaszcza jeśli chodzi o sam charakter opowieści. Neumeier od początku planował nie do końca poważną atmosferę filmu, mającego według jego wizji zawierać sporo wątków pastiszowych, z czym od początku nie zgadzał się Miner, chcący utrzymać zdecydowanie poważniejszy ton. Ostatecznie jednak okazało się, że oba podejścia da się połączyć, tworząc nietuzikową produkcję, która w niezwykle oryginalny i zmyślny sposób opowiada o rzeczywistości lat 80. Czasach, gdy - według słów samego Minera: “Milton Friedman i Chicago Boys splądrowali praktycznie cały świat, dostając zielone światło od Reagana i CIA. Mamy tu więc glinę, który pracuje dla korporacji, za każdym razem podkreślającej “Jesteś moją własnością”, a mimo tego i tak robi co do niego należy. Myślę, że to jest właśnie sedno całego filmu”. Kluczowe okazało się umiejscowienie akcji w bardzo konkretnym miejscu w USA. 

Idea Detroit, w czasach prosperity słynącego z prężnie działającego przemysłu samochodowego, jako miasta upadłego powracała w ostatnich latach zarówno w filmach, jak i w literaturze faktu. Rodzinnej metropolii poświęcił, swój bodaj najważniejszy jak dotąd reportaż, Charlie LeDuff, nadając mu tytuł, który nie pozostawia żadnych wątpliwości: “Detroit. Sekcja zwłok Ameryki”. Z drugiej strony w ostatnich latach miejscowość w stanie Michigan okazywała się idealnym miejscem rozgrywania thrillerów z zacięciem społecznym, jakim niewątpliwie było “Nie oddychaj” Fede Alvareza, jak również takie obrazy jak “It Follows” czy “Detroit” Kathryn Bigelow. I choć w “Robocopie” słynne Motor City imituje Dallas, to jednak dość dobrze udało się w nim uchwycić beznadzieję, powoli dogorywającego, postindustrialnego miasta, czego początkowo nie zauważyli ci, którzy mieli wkrótce tworzyć ten film. 

Głupi i dziecinny

RoboCop trailer

Po ukończeniu pierwszego draftu scenariusza duet twórców dał materiał swemu przyjacielowi z branży, który zaczął sprawdzać czy którakolwiek z wytwórni będzie zainteresowana zrealizowaniem na jego podstawie filmu. Szybko pojawiły się dwie oferty: z Atlantic Releasing i Orion Pictures, a konkretnie producenta Jona Davisona i reżysera Jonathana Kaplana. Obaj mieli spore doświadczenie w realizacji kina klasy B, a także filmów z nurtu exploitation, dlatego wydawali się wręcz idealni do rozwoju tego projektu. Orion dość szybko zaakceptował projekt, dając na niego całkiem sporo pieniędzy, a producent postawił przed duetem Neumeier-Miner zadanie oddania podobnej atmosfery jak w filmach “Brudny Harry” i “Mad Max 2”. Scenarzyści szybko zabrali się za drugi draft, otrzymując w sumie ponad 25 tysięcy dolarów do podziału i 8% zysków z dystrybucji samego filmu, które ostatecznie sięgnęły kwoty ponad 50 milionów dolarów.

Jak zwykle najtrudniejszą kwestią okazało się znalezienie odpowiedniego reżysera. Do tej roli typowano przede wszystkim Alexa Coxa, który dwa lata wcześniej zrealizował podobnego w wymowie “Repo Mana”. Gdy Amerykanin odmówił, pojawiła się kandydatura Kennetha Johnsona, znanego z mini-serialu science-fiction “V”. Projekt przedłożono również Davidowi Cronenbergowi i Monte Hellmannowi, który ostatecznie został drugim reżyserem. Nazwisko Paula Verhoevena pojawiło się za sprawą sugestii Barbary Boyle, która wskazała na dobre przyjęcie “Żołnierza Orańskiego” i realizację - w koprodukcji amerykańskiej dla Orion Pictures - nietuzinkowego obrazu historycznego “Flesh and Blood”. Pomimo początkowych wątpliwości, wynikających z nikłego doświadczenia z pracy w Hollywood, zdecydowano się na to, by odezwać do Holendra, który w tym czasie miał już problemy z realizowaniem swych filmów w ojczyźnie.

Początki nie były jednak udane. Po zapoznaniu się ze scenariuszem Verhoeven był bowiem jednoznacznie przeciwny zaangażowaniu w ten projekt. Nazwał go w późniejszym wywiadzie na wskroś amerykańskim, a w dodatku wyjątkowo głupim i dziecinnym, twierdząc że nie dostrzegł w nim niczego interesującego. W dodatku z uwagi na to, że angielski był jego drugim językiem, kompletnie nie rozumiał pojawiających się w nim żartów. Dzieje realizacji tego widowiska z całą pewnością potoczyłyby się inaczej, gdyby nie to, że skrypt przeczytała również jego żona, Martine Tours, która dostrzegła w nim przede wszystkim opowieść o utracie i odzyskiwaniu własnej tożsamości. Nawiązała również do masy brutalnych scen, takich jak choćby ścięcie głowy i odstrzelenie ramion, które - z uwagi na ogromne zainteresowanie Holendra brutalnością na ekranie - powinny mu się spodobać. Dopiero po jej namowie, reżyser ponownie zasiadł do uważniejszego czytania i rzeczywiście odnalazł w tekście te same wątki, które wcześniej go intrygowały.

Peter Weller

Verhoeven naturalnie marzył o obsadzeniu w głównej roli - znanego wtedy z “Blade Runnera” - Rutgera Hauera, z którym współpracował już w czasach swego pierwszego, przełomowego dzieła jakim były “Tureckie owoce” z 1973 roku. Z kolei producenci upierali się przy angażu Arnolda Schwarzeneggera, który później zagra u Verhoevena w “Pamięci absolutnej”. Gdyby gwiazdor ostatecznie zgodził się wystąpić w tym filmie, znalazłby się zapewne w podobnej sytuacji co Chuck Norris, odmawiający udziału w “Amerykańskim Ninjy” czy też Jean Claude van Damme w “Predatorze”. Musiałby bowiem przez większą część filmu występować w specjalnym kostiumie, który pokazywałby w zasadzie wyłącznie część jego twarzy. Na szczęście jednak twórcy zdecydowali się na zupełnie innego aktora.

Okazał się nim Peter Weller, który do roli Alexa Murphy’ego pasował wręcz idealnie. Ostatecznie przeszedł do historii jako jeden z nielicznych odtwórców, którzy potrafili wyrazić emocje niemal wyłącznie za sprawą ruchu szczęki. Chcąc pozostać wiernym metodzie Stanisławskiego, której hołdował, na planie zachowywał pełną immersję z własną postacią, co zaowocowało prośbą o zwracanie się do niego per “Robo”, co oczywiście nie wszyscy traktowali z należytą powagą. Z kolei do roli Anne Lewis początkowo typowano Stephanie Zimbalist, która kończyła właśnie pracę na planie serialu “Remington Steele”. Niezwykle popularną w owym czasie produkcję telewizyjną jednak wznowiono, co sprawiło, że aktorka nie mogła wziąć udziału w produkcji Verhoevena, a podobno właśnie przez to rola Jamesa Bonda przepadła wtedy również gwiazdorowi tej serii, Pierce’owi Brosnanowi. Na planie “Robocopa” zastąpiła ją Nancy Allen. 

Gdzie są te klucze?!

RoboCop

Wieści jakie dochodziły z planu “Robocopa” sprawiały, że prawdziwymi szczęściarzami mogli się czuć wspomniani już Hauer i Schwarzenegger. Nie musieli bowiem trudzić się noszeniem kombinezonu robota-policjanta, zaprojektowanego przez Roba Bottina. Oczywiście było w nim niezwykle gorąco, a sam Peter Weller miał stracić w jeden dzień prawie 1.5 kilograma, paradując w tym kostiumie w czasie ogromnych upałów w Dallas. Samo zakładanie go pierwszy raz miało trwać kilkanaście godzin, a dodatkowo niezwykle ciężko było w nim poruszać, czy nawet zgiąć palce dłoni. Objawiło się to szczególnie w dość prostej scenie rzucenia kluczy Robocopowi przez sierżanta Reeda, którą kręcono ponad 50 razy, do momentu aż Weller je złapał. Tarcia na planie zdecydowanie popsuły relację pomiędzy głównym aktorem a reżyserem; Weller początkowo nosił się z zamiarem rezygnacji z roli, a jego następcą miał zostać Lance Henriksen. Z uwagi jednak na to, że kostium stworzono specjalnie na potrzeby konkretnego odtwórcy, producenci zrobili wszystko, by poprawić stosunki między obu panami, co ostatecznie się udało. Łatwego życia z Verhoevenem nie miał też sam Bottin, który na planie właściwie się do niego nie odzywał.

Duże kłopoty sprawiał również model wielkiego robota ED-209, który pojawia się w końcówce i dokonuje prawdziwej masakry członków zarządu korporacji. Dobrze zaznajomiony z pracą w wielkiej firmie Neumeier miał zresztą oprzeć tę sekwencję na własnym śnie, w którym na firmowym zebraniu pojawia się ogromna maszyna mordująca całą kadrę menedżerską. Zbudowany na bazie helikoptera, wykorzystywanego zresztą choćby w wojnie wietnamskiej, model urządzenia okazał się zbyt wielki i niezdarny, by nakręcić wiele scen z jego udziałem. Próbami przywrócenie go do funkcjonowania zajmował się zresztą Phil Tippett, odpowiedzialny za kolosy AT-AT i tauntauny z “Gwiezdnych Wojen”. 

Wszechobecna nagość stała się wyznacznikiem późniejszych filmów Verhoevena, ale już w “Robocopie” można zobaczyć tego przedsmak. Reżyser zdecydował się bowiem na nakręcenie sceny negliżu w szatni, chcąc pokazać że w przyszłości, o której opowiada sam film, różnice pomiędzy płciami nie mają już tak wielkiego znaczenia. Scena, jaka ostatecznie trafiła do filmu, była jednak jego zdaniem zbyt krótka i dopiero w “Żołnierzach Kosmosu” z 1997 roku udało mu się ją nakręcić tak jak chciał. Wtedy zresztą, wraz z operatorem, zdecydował się - odpowiadając na rzuconą mimowolnie żartem sugestię grającej w filmie Diny Meyer - również rozebrać na czas realizacji tej sekwencji. Po początkowym szoku obsada miała przywitać tę decyzję gromkim śmiechem, co pozwoliło zresztą bez problemu ją nakręcić.

Ogromnym problemem okazała się naturalnie brutalność filmu, która początkowo zadecydowała o ratingu-X i ocenzurowaniu obrazu, po to by mógł uzyskać R. Szczególnie kontrowersyjnymi fragmentami okazały się rzecz jasna sceny śmierci Murphy’ego, a także rozpuszczającego się w toksycznej substancji Emila Antonowsky’ego. Scenarzyści przekonywali, że pokazywanie brutalności w sposób totalnie przerysowany sprawia, że jest ona strawniejsza dla widza, bo zamienia się nieomalże w groteskę. Sam Verhoeven podkreślał, że nigdy nie był zwolennikiem ukazywania jej w zawoalowany sposób, a jego podejście wydobywało z kilku sekwencji ich absurdalny charakter, w szczególnie okrutny sposób rozprawiając się ze światem korporacyjnym, który zaczynał przenikać niemal każdy aspekt życia ówczesnych mieszkańców USA. Choć Holender wielokrotnie zaznaczał, że nie miał zamiaru tworzyć dzieła politycznego, mimo wszystko odbiła się w nim rzeczywistość ówczesnych Stanów Zjednoczonych. “Ameryka nie jest Ameryką bez broni”- jak powiedział jeden z twórców, cytowany w filmie dokumentalnym o tworzeniu “Robocopa”, i to motto niestety pozostaje aktualne po dziś dzień…

Źródło: Własne
Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper