Final

Final Fantasy XV - nie zgadzam się na hejt!

Krzysztof Grabarczyk | 28.05.2022, 20:00

Japonia gorsze dni w bogatej historii lokalnego gamedevu ma już za sobą. Po trudnych czasach PlayStation 3/Xbox 360 - niczym samuraj - podniosła się z kolan. Część obserwatorów uważa, że nastąpiła migracja zagranicznych twórców do wschodnich zespołów, część wskazuje raczej konieczność adaptacji do bardziej nowoczesnych rozwiązań. 

Prawda leży gdzieś pośrodku. Niezależnie jaka jest, efekty japońskiej metamorfozy porzucającej tradycyjne archaizmy widzieliśmy za życia poprzedniej generacji, która o dziwo jeszcze nie umarła. Przykładem idących zmian wśród japońskich wydawców na przestrzeni lat stał się głośny projekt Final Fantasy XV, który zanim przyjął swe oficjalne nazewnictwo stanowił zalążek uniwersum wewnątrz uniwersum. Pewnego dnia, znany i raczej lubiany Tetsuya Nomura miał wizję tytułowaną później "Fabula Nova Crystalis". W założeniu wielka podseria scalająca aż trzy odsłony cyklu umieszczone we wspólnej osi fabularnej. Historia rozpoczęła się w 2006 roku i do momentu historycznej premiery Final Fantasy XV trwała całe dziesięć lat. Często mówi się, że zbyt długi czas produkcji powoduje zachwianie całego projektu. Przypadki Duke Nukem Forever, Too Human czy Aliens: Colonial Marines na zawsze pozostały w pamięci graczy. Z piętnastym rozdziałem Final Fantasy jest zupełnie inaczej. Gra często pada ofiarą hejtu ze strony tradycjonalistów, którzy zarzucają Square Enix generyczność rozgrywki. Myślę, że to tylko jeden z kilku powodów. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Historia inspiracji

PSX

Fabula Nova Crystalis - Final Fantasy XIII, Final Fantasy Versus XIII oraz Agito XIII. Trzy "trzynastki" wbrew przesądom nie miały być potrójną inkarnacją pechowej liczby. Dziś, lata po opowieści z udziałem Lightning, wiemy, że nie do końca się udało. Final Fantasy XIII chociaż opierało się na schematach wypracowanych dekadę wcześniej, nie podołało wymaganiom miłośników serii. Dostaliśmy korytarzowe sekcje nasączone względnie turowymi starciami, dziesiątki prześlicznie renderowanych cut-scenek, dialogi brzmiące poprawnym voice-actingiem i namiastkę mapy świata w dalszej części gry. Jednak, coś nie do końca zagrało, nie przypasowało. Powodem takiego stanu rzeczy mógł stać się miałki system rozwoju postaci oraz liczne uproszczenia. Nie wnikałem w dyskusje rdzennych znawców, mi się podobało. Niezadowolenie skupione na Lightning jestem w stanie zrozumieć z uwagi na pewną odtwórczość. Branża poszła do przodu, zmieniały się standardy w projektowaniu światów, zwłaszcza tych otwartych. Niczym w latach dzieciństwa, twórcy gier aktywnie zaczęli zapraszać nas do "piaskownicy". Nadeszła moda otwartych światów, wcielanych gdzie się da. Przyszła również kolej na Final Fantasy. Chociaż zdawało się, że seria od zawsze stała potężnymi obszarami, lecz kreowanymi pod płaszczem umowności. 

Tymczasem Agito przemianowano na FF: Type-0, natomiast Versus XIII skradł niejaki Noctis, królewski książę o aparycji japońskiej gwiazdy rocka. Podobnie jak reszta jego towarzyszy drogi. Całe Final Fantasy VX możemy określić "grą drogi". Bohaterów choć jest czworo, nie zapominajmy o piątym filarze tej historii - Regali. Rola królewskiej fury zmieniała się wraz z licznymi aktualizacjami, których doczekała się gra w ciągu trzech lat od premiery na jesieni, 2016 roku. "Final Fantasy for Fans and First - Timers" - ten komunikat od twórców widzimy przy uruchomieniu gry niezależnie od posiadanego sprzętu do grania. I faktycznie tak jest. Mimo, że mamy do czynienia z nową strukturą rozgrywki i nieznanymi wcześniej patentami tak nadal czuć w tym Final Fantasy. Przede wszystkim, zmienił się sposób prowadzenia narracji i budowy relacji między bohaterami.  Otwarcie historii to takie małe oczko dla graczy znających fakty dotyczące tworzenia projektu. Regalia, która już na starcie podróży ulega awarii a czwórka  jakże odmiennych towarzyszy popycha auto do najbliższego warsztatu z coverem utworu "Stand by Me" autorstwa Florence the Machine. Już na samym starcie pojawiają się trudności po drodze zupełnie jak podczas tworzenia FFXV. Skoro mówimy o postaciach występujących w grze to trzeba wspomnieć o najważniejszej czwórce czołowych bohaterów - Noctis, Gladiolous, Prompto oraz Ignis. 

Tak naprawdę, oni tworzą całą historię. Reszta sprawia wrażenie raczej drugoplanowe i stanowi coś w rodzaju uzupełnienia. Wspomniana drużyna gra pierwsze skrzypce. Nie tylko ze względu na design przypominający japońskie gwiazdy rocka ale także z powodu interesująco zarysowanej różnicy charakterów. Odmienność postaci uwydatnia się nie tylko w trakcie kluczowych wydarzeń związanych z fabułą ale nawet podczas free-roamingu. Final Fantasy XV nadal pozostaje tytułem atrakcyjnym, jednak nie pozbawionym wad. Jak każda mniejsza czy większa gra. Skorzystałem z podróży do świata Eos dzięki PlayStation Plus Collection, niestety bez nowogeneracyjnych atrakcji. Szkoda, ponieważ gdy ogrywałem FFXV w wersji PS4 Pro - już wtedy pozwolono na dylemat wydajności lub rozdzielczości. Wersja dostępna w ramach pakietu powitalnego PS5 nie oferuje niczego ponad to. Szkoda, ponieważ Square Enix sprawnie wydało łatkę dla Final Fantasy VII: Remake. Tutaj osobną kwestią jest rozmiar świata gry i miliona spraw związanych z poprawianiem licznych tekstur otoczenia oraz wielu napotykanych modeli postaci i wrogów. Final Fantasy VII: Remake pozostaje mimo wszysto projektem ukierunkowanym w bardziej liniowej aranżacji. 

"Haters gonna hate"

Final Fantasy XV

Pomimo wielu zmian obecnych w Final Fantasy XV - nigdy nie zabraknie głosów nowego i starego sprzeciwu. Twórcom zarzucano przede wszystkim bardzo powierzchowne traktowanie magii. W zasadzie istota rzucania czarów jest średnio ważna. Inaczej wygląda kwestia z punktu widzenia regeneracji postaci. Tutaj jest wnet zbyt łatwo. Zresztą, ciężko jest w FFXV zginąć. Square Enix pierwszy raz zaszczepiło nie tylko całkiem otwarte środowisko, lecz system walki. Starcia są zręcznościowe i wydają się podyktowane chaosem. Hejt wynika tutaj z faktu niechęci do głębszej analizy tej mechaniki. Gracz wbrew pozorom otrzymuje wachlarz licznych podsystemów spiętych komendami, menusy jedynie brzmią chaotycznie, ponieważ są przemyślane, bardzo podstępnie. Nic nie stoi na przeszkodzie by sprowadzać pojedynki do notorycznego "mashowania" jednego przycisku kontrolera, lecz to już wypadkowa naszej kreatywności. 

System gry daje odpowiednie narzędzia by walki odbywały się na satysfakcjonującym poziomie w czterech perspektywach. Możliwość kierowania towarzyszami pojawiła się wraz z rewydaniem Royal Edition (dostępne obecnie w kolektywie PS Plus). Największą zaletą i jednocześnie minusem Finał Fantasy XV są elementy wymagające niekiedy czasu do zaakceptowania ze strony odbiorcy. Nie oznacza to jednak, że są zbędne lub błędnie wplecione w rozgrywkę. Wymagają nowego podejścia zwłaszcza dla najbardziej ortodoksyjnych fanów. Uważam, że to właśnie ta grupa stanowi najtrudniejszy elektorat gry. Chociaż sam uwielbiam starą szkołę jRPG tak nie miałem problemu z polubieniem Noctisa i spółki. Przedstawiony w grze świat jest na tyle ciekawy, że podejmowałem się wszelkich aktywności pobocznych aby zwiedzić jak największy obszar. A tych jest sporo. Dodatkowe questy opierają się głównie na polowaniach bestii lecz nie brakuje takich z minimalnym tłem fabularnym. Może nie jak w Dzikim Gonie, lecz tytuł i tak jest znaczącym krokiem w stronę nowych rozwiązań Square Enix. Stąd czekam na zasilane silnikiem Luminous, Forspoken. Co do wycieczki za kierownicą Regalii, wrzucę bieg jeszcze nie raz, nie dwa. 

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Final Fantasy XV.

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper