Sing 2 (2021) - recenzja filmu [UIP]. Niby typowa kontynuacja, ale całkiem skuteczna

Sing 2 (2021) - recenzja filmu [UIP]. Niby typowa kontynuacja, ale całkiem skuteczna

Piotrek Kamiński | 04.01.2022, 21:00

Buster Moon i jego ekipa próbują zaistnieć w wielkim świecie, lecz przedstawicielka dużego producenta oznajmia im, że się nie nadają. Tak drobne niedogodności nigdy nie zniechęciłyby jednak ambitnego koali, więc chwilę później cały zespół wyrusza do wielkiego miasta, udowodnić na co naprawdę ich stać.

Już pierwsza część "Sing" nie była jakoś przesadnie świetnym filmem. Miłym zestawem teledysków do coverów znanych utworów, opatrzonym raczej prostą fabułą, do tego zasadzającą się na kłamstwie jednego z głównych bohaterów, przez co ciężko było z nim sympatyzować. Dobrze więc, że chociaż marzący o sławie śpiewacy mieli swoje urocze, pełne nadziei i konfliktów historyjki, które ciągnęły fabułę do mety. Część druga cierpi na przypadłość trapiącą wiele kontynuacji - za bardzo skupia się na replikowaniu tego, co ludziom spodobało się w pierwszym filmie, zamiast zrobić coś świeżego. Znowu mamy więc ekipę trenującą ciężko przed występem, który być może nawet nie dojdzie do skutku przez durne kłamstwa Bustera Moona, raz jeszcze członkowie obsady muszą stawić czoła swoim słabościom żeby osiągnąć sukces. Ogólny kształt scenariusza jest więc z grubsza taki sam, tyle że tym razem scenarzyści idą o kilka kroków dalej i sytuacja jest jeszcze bardziej kuriozalna, niż w części pierwszej. Podstępy, kradzież, zagarnięcie, wysługiwanie się gangsterami - to tylko część rzeczy, za które odpowiadają nasi wspaniali bohaterowie. Nieźle.

Dalsza część tekstu pod wideo

Sing 2 (2021) - recenzja filmu [UIP]. To samo, tylko gorzej

Sing 2 (2021) - recenzja filmu [UIP]. Niby typowa kontynuacja, ale całkiem skuteczna

Buster Moon (w polskiej wersji językowej Modest Ruciński) i jego ekipa robią furorę w swoim miasteczku. Ich sztuki codziennie przyciągają pełne sale ludzi, wszyscy dobrze się bawią. Lecz naturalnym jest, że chciałoby się pójść ze swoją twórczością dalej, wyżej. Okazja nadarza się, kiedy na jeden z ich pokazów "Alicji w krainie czarów" przychodzi przedstawicielka niejakiego pana Crystala (Mateusz Łasowski), grubej szychy z wielkiego miasta, właściciela ekskluzywnego teatru, który zawsze szuka nowych talentów, ale niezwykle trudno mu zaimponować. Przedstawicielka dosyć szybko opuszcza spektakl, lecz niezwykle ambitny Moon nie zamierza tak tego zostawić. Podstępem udaje mu się dostać na przesłuchanie przed Crystalem i, ponieważ wydarzenia pierwszego filmu niczego go nie nauczyły, znowu ładuje się w diabelnie trudną sytuację, ponieważ musiał "lekko nagiąć" prawdę. Ekipa ma teraz cztery tygodnie żeby napisać przedstawienie, przećwiczyć je porządnie i namówić do zagrania w nim starą gwiazdę rocka, Claya Callowaya (Andrzej Chudy, a w oryginalnej wersji wokalista U2, Bono). Problem w tym, że Calloway nie pokazał się publicznie od piętnastu lat, odkąd zmarła jego żona. Problemów przybywa z minuty na minutę, a czasu coraz mniej.

Fabuła jest oryginalna jak ogórek ze śmietaną, więc raz jeszcze większość odpowiedzialności za zapewnienie widzowi dobrego czasu spada na Johnny'ego (Marek Molak), Rositę (Małgorzata Socha), Guntera (Jarosław Boberek), Ash (Lidia Sadowska) i Meenę (Magdalena Wasylik). Problem w tym, że ich emocjonalne konflikty, walka z własnymi słabościami zostały rozwiązane w poprzednim filmie. Kłopoty z którymi borykają się tym razem są nieporównywalnie mniej zajmujące i angażujące. Johnny musi nauczyć się tańczyć, a jego nauczyciel (nosacz!) z jakiegoś powodu go nie lubi. Rosita ma lęk wysokości. Meena nie może zgrać się z nowym partnerem i zakochuje się w słoniu sprzedającym lody. Poznajemy dzięki temu kilka sympatycznych, nowych postaci. Są co prawda niemożliwie wręcz jednowymiarowe i da się je opisać jednym zdaniem (Nooshy umie tańczyć, a Porsha jest rozpieszczoną, ale ostatecznie sympatyczną dziewczyną), lecz ich występy zdecydowanie ubarwiają całą opowieść. Sercem filmu ma być postać Callowaya, który zaszył się w swojej posiadłości i zrezygnował ze świata. Moon i Ash muszą przekonać go, że schowanie się przed wszystkim to nie rozwiązanie, co udaje im się zrobić w jakieś... 5 minut. Nie zrozum mnie źle - sytuacja jest wzruszająca, w czym jeszcze tylko pomaga bardzo melancholijny cover "stuck in a moment" U2. Po prostu kończy się za szybko, nie ma czasu żeby wybrzmieć jak trzeba.

Niespodziewanym hitem i najzabawniejszą postacią w całym filmie zostaje pomocnica pana Moona, panna Crowly (Anna Apostolakis). Już sam widok tej starszej pani ze szklanym okiem zasuwającej sportowym autem, podczas gdy z głośników wali "chop suey" System of a down - a ona śpiewa dokładnie tak samo jak my wszyscy, czyli "wake up! Blwefbwoldqbopd make up!" - potrafi wywołać szczery śmiech, a później jest tylko lepiej. Przez dobrych kilka scen zamiast oka ma zamontowane wielkie, śliczne jabłko i albo tego nie zauważa, albo tak jej po prostu wygodnie, a kiedy Moon prosi ją żeby przypilnowała wszystkiego pod jego nieobecność, robi się z niej najbardziej upierdliwy, najgłośniejszy szef wszech czasów. Bawi od początku od końca.

Sing 2 (2021) - recenzja filmu [UIP]. Bombardowanie hitami

Sing 2 (2021) - recenzja filmu [UIP]. Niby typowa kontynuacja, ale całkiem skuteczna

Odpowiedzialny za reżyserię Garth Jennings ewidentnie nie zna umiaru. Ludziom spodobała się koncepcja zwierząt śpiewających znane hity? To teraz damy ich dwa razy więcej. Między występami też damy jakiegoś dobrego hita jako tło! Kolejne piosenki atakują uszy widowni dosłownie jedna za drugą. Jest tego najzwyczajniej w świecie za dużo i do kompletu większość piosenek pojawia się dosłownie na kilka sekund, po czym musi ustąpić miejsca kolejnym kilkusekundowym coverom - zazwyczaj ograniczającym się do samych refrenów. "Hello" od Adele kończy się dosłownie po pierwszym słowie - chociaż akurat w tym przypadku ma to być żart. A skoro już przy żartach jesteśmy, to właściwie tylko wspomniana już pani Crowly (i może Gunter) regularnie wywołują salwy śmiechu, ale to nie tak, że film jest nudny, czy sztywny. Po prostu oni są najbardziej konsekwentni, ale i tak humor jest zdecydowanie najmocniejszą stroną całej opowieści. Ale nie jedyną. Ton opowieści jest mocno nierówny - w jednej scenie pani Crowly odstawia zdezelowane auto do salonu, ale zaznacza, że zatankowała; w drugiej Calloway dosłownie jest motywowany przed ducha swojej zmarłej żony; w trzeciej jedna z postaci usiłuje zamordować inną. Rzeczy te dzieją się niemal scena po scenie (a czasami dosłownie scena po scenie), co zupełnie nie pozwala wczuć się w aktualną sytuację na ekranie. 

Wizualnie jest równie dobrze co we wszystkich innych filmach Illumination - animacja jest szczegółowa, bardzo kinetyczna, pełna życia. Zwłaszcza finał filmu, w którym oglądamy ostateczny efekt pracy naszych głównych bohaterów pieści gałki oczne. Tylko nie wolno za bardzo skupiać się nad logiką tego, co oglądamy, ponieważ ta generalnie nie istnieje. Liczy się spektakl, a ten robi zdecydowanie pozytywne wrażenie.

"Sing 2" jest taką sobie kontynuacją. Nie sili się na nic nowego, brakuje jej serca, tak wyraźnie wyczuwalnego w oryginale. Niemniej jako taki tam sobie film zawieszony w próżni nie ogląda się go źle. Ścieżka dźwiękowa składa się właściwie z samych znanych i lubianych piosenek, regularnie jest się z czego pośmiać, a bliżej końca można nawet poczuć lekkie wzruszenie - nie w pełni zasłużone, ale jest! Na seans z dzieckiem powinien się sprawdzić, ale tak jak część pierwszą mogłem polecić właściwie każdemu, bo była po prostu niezłym filmem z dobrymi piosenkami, tak tym razem czegoś zabrakło.
 

Atuty

  • Bardzo dobra polska wersja językowa;
  • Dobra muzyka...
  • Zabawny dla dzieci i dorosłych;
  • Raz jeszcze finał wywołuje lawinę (nie zawsze zasłużonych) emocji.

Wady

  • Drugi raz ten sam główny wątek fabularny;
  • ...ale jest jej za dużo i jest zbyt pourywana;
  • Bardzo nierówny ton;
  • Historii brakuje serca i lepszego przemyślenia.

"Sing 2" cierpi na znaną przypadłość "szybkiej kontynuacji niespodziewanego hitu". Historia jest nieoryginalna, brakuje jej serca i emocjonalnej stawki. Za to muzyki jest jeszcze więcej, przez co całość wypada chaotycznie. Lecz jako prosta bajka do pośmiania się i potupania nóżką powinno być ok.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper