Dying Light - pięć powodów, dla których warto zagrać przed premierą kontynuacji

Dying Light - pięć powodów, dla których warto zagrać przed premierą kontynuacji

Krzysztof Grabarczyk | 01.01.2022, 16:00

"Czynnikiem przemawiającym za Dying Light jest oddanie swobody eksploracji. Stawiam, że graczom będzie tego brakować gdy już wrócą do innej gry traktującej o zombie" - mniej więcej tak spuentował Dying Light Adrian Ciszewszki, kiedy projekt tkwił jeszcze w prasowych zapowiedziach. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zagram w duży, dosadny i przede wszystkim rodzimy tytuł wybijający się z reszty gatunkowej masy. 

Dead Island choć bardzo udane, inspirowane mechaniką Borderlands zdobyło zagraniczne uznanie, lecz najlepsze miało dopiero nadejść. Pierwotnie pisane pod obie generacje konsol, ostatecznie zmieniło przeznaczenie stając się tytułem wyłącznie dla mocniejszych platform. Techland nie chcieli podążać drogą kompromisów, optymalizując Chrome Engine ku jak najlepszej jakości oraz wydajności. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Pomimo niemal siedmiu lat od premiery, Harran skąpany we wschodzącym oraz zachodzącym słońcu nadal wizualnie chwyta skrawki serca. Dostrzeżesz słabszą rozdzielczość licznych tekstur, lecz elementem definiującym sukces Dying Light jest ruch - w zasadzie swoboda w poruszaniu się. Ten filar ani trochę nie osłabł i wciąż skutecznie umacnia techniczną i koncepcyjną konstrukcję tej niecodziennej historii. Aktywnie wspieranej przez samych twórców. 

Gracze przede wszystkim 

Dying Light - pięć powodów, dla których warto zagrać przed premierą kontynuacji

Techland pozostaje obecnie ostatnim bastionem polskich deweloperów szykujących potężny tytuł AAA. Drobny wypadek przy pracy CD Projektu tymczasowo zepchnął firmę lekko na drugi plan. Dying Light 2 również miało borykać się z komplikacjami od wewnątrz. W oddali czaiło się widmo nieudanej współpracy z Chrisem Avellonem oraz niejasną wizją reszty przedsięwzięcia. Skończyło się jedynie na chwili niepokoju. Już 4 lutego wylądujemy w The City, mieście o tysiącu ocaleńców z pandemii. Wybory staną się elementem pierwszoligowym, gdzie reszta to oczywista ewolucja techniczna. Tylko tyle i aż tyle. Oryginał wciąż brzmi, wygląda i porusza się doskonale. Ogłoszona jakiś czas temu aktualizacja napawa optymizmem i daje jeszcze jeden powód na maraton wzdłuż zarażonego Harranu. Wzorowane na prawdziwym Istambule, podzielone na dwie mapy, z których ta druga, czyli "Stefa 0" odgrywa rolę wirtualnej inkarnacji Wrocławia. 

Jak już zapewne wiecie, to ojczyste miasto dewelopera. Mi w pamięć najbardziej zapadły slumsy. Pełne niższych i wyższych zabudowań, przypominające obecną w licznych filmach bądź grach brazylijską favelę. Kyle Crane trafia w samo centrum zarazy, z oryginalnym głosem tego samego Chrisa Redfielda (Roger Craig Smith). Techland bryluje również pod innym kątem. Nierzadko wydawcy stosują formę kilkuletniego rozbudowywania gier-usług. W przypadku produkcji nastawionych bardziej na aspekty fabularne, to niezmierna rzadkość. Dying Light oferuje tryb kooperacyjny dla czterech nightrunnerów jednocześnie. Deweloper zastosował taktykę kilkuletniego wspierania gry, i to w większości zupełnie nieodpłatnie. Jedynie duży dodatek, rewelacyjne The Following ma swoją cenę. W zupełności adekwatną do efektu końcowego. Choć opierające się na tych samych systemowych fundamentach tworzy całkowicie odmienne doświadczenie. 

Z zagęszczonej miejskiej struktury przenosimy się na teren pozamiastowy, z użyciem niezbędnego środka transportu, czyli buggie. Model jazdy spodobał mi się tutaj nawet bardziej niż w grze Mad Max od tego samego wydawcy (Warner Bros.). W międzyczasie studio serwowało nam liczne eventy ze świątecznych okazji, hołd ku chwale George'a Romero, dziesiątki nowych wyzwań czy w końcu Prison Heist, czyli serię więziennych pościgów. Techland pomimo tylu lat, nadal myśli o graczach. Na serwerach gry codziennie błyskawicznie znajdziemy kompanów, natomiast jeśli zastanawiacie się jak wypada wzajemna rywalizacja, deweloper dorzucił kameralny tryb w formacie battle royale "Bad Blood". Grę niedawno przeniesiono na Nintendo Switch, lecz traktowałbym owe wydanie jako ciekawostkę. 

Doba ma znaczenie 

Dying Light - pięć powodów, dla których warto zagrać przed premierą kontynuacji

Techland wyda next-genową aktualizację najpewniej tuż przed debiutem sequela. Decyzja wydaje się oczywista, jeśli tak faktycznie się stanie. Premiera odbyła się w styczniu, 2015 roku szturmem zdobywając uznanie graczy. Po dziś dzień, Dying Light stanowi drogowskaz kreacji otwartego świata z zombie w tle. W 2006 roku zachwycałem się Dead Rising, pierwszym tak obszernym tytułem wykorzystującym hordy nieumarłych jako przedmiot kreatywnej eksterminacji. Obecnie marka praktycznie obumarła, być może przez zbytnie archaizmy oraz humorystyczne podejście do tematyki. Dying Light udowodnia czym jest polaryzacja między nocą a dniem. Oczywiście, nie jest debiutantem w zakresie umieszczania cyklów dobowych w grach. Na upartego, legendarna The Legend of Zelda: Ocarina of Time (1998, Nintendo) oferowała to zjawisko, w dodatku ujawniając groźniejszych przeciwników. 

I choć na pierwszy rzut oka nie ma w tym większej analogii, tak w Dying Light przyjście nocy również odkrywa Koszmary. Nocne pościgi są rzeczą, której nawet dzisiaj sięgają wyłącznie zaprawieni w harrańskim boju gracze. Statystyki pokazują, że zdecydowana większość opowiada się za spokojniejszym biegiem za dnia niż nocnymi gonitwami. To jakby dwie gry w jednej. Dzień kontra Noc. Jest za pięć dwunasta dla Dying Light 2. Tymczasem ja nadal lubię wracać do oryginału. Dzisiaj oferuje jeszcze więcej. Tę grę można męczyć tygodniami, miesiącami i w afekcie latami. Wypracowanie skrótów, ciągłe zwiększanie poziomu legendy oraz nowe wydarzenia umieszczane przez twórców. 

Niedawno pojawiło się nawiązanie do kontynuacji na jednym z murali. O popularności gry świadczy wciąż mocna cena. Za niedawne wydanie z okazji piątej rocznicy premiery (5th Anniversary Edition) trzeba wyłożyć sumę odpowiadającą nowości rynkowej. Innych fizycznych wersji zostaje jak na lekarstwo, więc dla nadal zainteresowanych najlepiej polecić edycję cyfrową. Gra często bywa honorowym gościem licznych promocji, jak obecnie na platformie Steam. Nie zastanawiajcie się nazbyt długo, lepszej okazji przed sequelem nie będzie. Harran wciąż stanowi wirtualną atrakcję turystyczną z całkowitą swobodą eksploracji. 

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
cropper