Saints Row kupuję w ciemno. O tym, dlaczego pokochałem zwariowaną serię

Saints Row kupuję w ciemno. O tym, dlaczego pokochałem zwariowaną serię

Kajetan Węsierski | 23.12.2021, 20:00

Dekadę temu, dość niespodziewanie, zakochałem się w trzeciej odsłonie serii Saints Row i właściwie zapoczątkowała ona u mnie chęć sprawdzania porytych produkcji. Wierzę, że nadchodząca odsłona wskrzesi tę zajawkę. 

Czego oczekuję po grach fabularnych? Cóż, różnie. Zazwyczaj chodzi przede wszystkim o kapitalną historię, sposób jej podania oraz mechaniki, które powinny iść z jednej grupie z tymi elementami. Chcę, żeby wszystko się zazębiało i oddziaływało na mnie poprzez całe spektrum emocji. Grając w produkcje fabularne, chcę się śmiać, płakać, krzyczeć w duchu i być zaskakiwanym. Im więcej wrażeń, tym lepiej. 

Dalsza część tekstu pod wideo

W tym wszystkim kluczowym słowem jest jednak „zazwyczaj”. To prawda, że w większości przypadków rzeczywiście poszukuję takich doznań. Niekiedy jednak mam potrzebę chwycenia czegoś innego. Chęć, którą można zamknąć w słowach „beztroskiej frajdy”. Bywa tak, gdy całkowicie próbuję odciąć się od otaczającego mnie świata i potencjalnych problemów, które mogą zaprzątać mi głowę. Wszak każdy z nas czasem jakieś ma. 

W takich chwilach szukam gier, które dadzą mi masę śmiechu, zabawy i niczym niezmąconego komizmu. Dokładnie tego poszukiwałem ponad dziesięć lat temu, w 2011 roku. Wtedy też trafiłem na Saints Row: The Third. Tytuł, który oczarował mnie już samymi materiałami prezentowanymi na YouTube oraz zwiastunami. Kupiłem, zainstalowałem, odpaliłem i… Przepadłem. Wsiąknąłem bez reszty. 

Motylki w brzuchu 

Zdaję sobie sprawę, że z rzucaniem określeń jak „zakochałem się w czymś” albo „coś wywołało u mnie depresję” trzeba dziś uważać, albowiem bardzo łatwo kogoś zrazić, ale pozwolę sobie napisać, że po kilku pierwszych minutach w Saints Row: The Third poczułem motylki w brzuchu. To była miłość od pierwszej misji. Pierwszego wystrzelonego naboju. Pierwszej przejażdżki furą. Pierwszego wypadu na miasto.

Saints Row kupuję w ciemno. O tym, dlaczego pokochałem zwariowaną serię

A żadne (od czasów GTA San Andreas) nie dało mi tylko radości, co to, w którym rozgrywała się akcja trzeciej części perypetii gangu Saints. Właściwie żadna podobna gra z otwartym światem od czasów kultowej odsłony Grand Theft Auto nie dała mi tak dużo przyjemności z obcowania z nią. Co więcej, tu powaga umoczona była w wywarze z komizmu i podana wraz ze szczyptą czarnego humoru. Mieszanka wybuchowa. 

A co dalej? 

Całość przeszedłem z wielką przyjemnością. I czekałem na następcę. Dostałem go szybciej, niż mogłem się spodziewać. Właściwie Volition wrzuciło co najmniej czwarty bieg i już po niespełna dwóch latach zaserwowali nam pełnoprawną kontynuację, której akcja rozgrywała się po wydarzeniach z poprzedniczki. Choć wiele osób na to narzekało, dla mnie było to ogromną zaletą - powrót na stare śmieci i do starych bohaterów. 

Oczywiście poziom absurdu był w trzeciej części tak podkręcony, że teraz, aby pójść wyżej, twórcy musieli zrobić coś kosmicznego. Dosłownie. Mierzyliśmy się więc z pozaziemską cywilizacją, która postanowiła zajść nam za skórę. Nie bawiłem się już tak dobrze, jak w przypadku „trójeczki”, ale ponownie przeszedłem całość z szerokim uśmiechem na twarzy. Wiecie, gdy się coś kocha, jest się ślepym na wady. 

Saints Row kupuję w ciemno. O tym, dlaczego pokochałem zwariowaną serię

Choć nawet miłość ma swoje granice. Tą była dla mnie chęć postawienia kolejnego kroku w stronę absurdu. Uczyniono to za pomocą samodzielnego dodatku do Saints Row IV. Było już wszystko na Ziemi, był kosmos, więc co zostało? Zgadza się - pozaziemskie wymiary. W tym przypadku podróżowaliśmy do piekła, aby zmierzyć się z samym szatanem. Już wtedy brzmiało to, jak „za dużo”. 

Niestety nawet dla kogoś pałającą tak dużym uczuciem do serii, była to granica. Przejść, przeszedł, ale głównie z szacunku do serii. Drugiego podejścia natomiast nie zrobiłem - tu już z szacunku do swojego czasu i siebie. Wtórność biła po oczach, a ja miałem wrażenie, że gram dokładnie w to samo, co w Saints Row IV, ale z lekko zmienionymi teksturami i podbiciem czerwieni poprzez filtry. Troszkę się wtedy obraziłem. 

To nie mógł być koniec

Czułem jednak, że to nie jest jeszcze ostatnie słowo. I gdy zaczęły pojawiać się pierwsze przecieki o kolejnym Saints Row, nieco się bałem. Nie wiedziałem, co teraz zamierzają zrobić, aby zaserwować jeszcze większy absurd. Albo jakieś multiwersum i podróże w czasie, ale robimy grubą krechę i idziemy w stronę rebootu lub prequela. Na szczęście Volition nie zawiodło i postawili na to drugie. Wybaczyłem błędy sprzed lat.

Saints Row kupuję w ciemno. O tym, dlaczego pokochałem zwariowaną serię

I wyglądało na to, że wiedzą, co robią. Do teraz mam takie wrażenie. Nadchodząca odsłona daje mi vibe z Saints Rów The Third i sprawia, że oglądając zwiastuny, czuję się podobnie, jak wtedy, gdy robiłem to w 2011 roku. Znów mam wrażenie, że szykuje się coś nowego, czego jeszcze nie znam, a co zdecydowanie chcę poznać. Ponownie zamierzam rzucić się w wir tego komizmu bez zabezpieczeń. 

Przy każdym zwiastunie odnoszę wrażenie, że to naprawdę może się udać. A jednak moje wnioski nieco gryzą się z tym, co czytam w komentarzach. Bardzo często przewijają się głosy, że „te kolorowe włosy i cukierkowe postacie, jasno wskazują, że to produkcja dla dzieciaków”. Cóż, przypomnę tylko, że to seria, która słynie z faktu, że kolorowi bohaterowie w stroju rodem z wybiegu modowego paradują z metrowym dildo w rękach. Serio absurdem są tu włosy? 

Czekam i biorę w ciemno 

Kupowanie gier w przedsprzedaży jest dziś kwestią bardzo kontrowersyjną i czymś, co właściwie często okazuje się decyzją przestrzeloną - zwłaszcza w czasach eFootball czy odświeżonej trylogii Grand Theft Auto. Volition mnie jednak jeszcze nie zawiódł przy okazji pełnoprawnej odsłony, więc i teraz dam im szansę. Czy to będzie gra na miarę legendarnej już Saints Row The Third? Nie mam pojęcia. 

Saints Row kupuję w ciemno. O tym, dlaczego pokochałem zwariowaną serię

Czy jednak będę się bawił dobrze? Nie mam wątpliwości, że tak. To od samego początku wygląda dokładnie na typ gry, która postawi komizm na pierwszym miejscu, a dopiero później zadba o to, żeby fabuła się spinała, a misje intrygowały. Dostaniemy komedię, której twórcy dorzucą kilka mechanik z gier wideo, abyśmy mieli poczucie, że sami jesteśmy tego częścią. I ja to kupuję

Już teraz wiem, że do Saints Row (2022) będzie trzeba podejść z odpowiednim dystansem. Do autorów gry, do siebie, a przede wszystkim do tego, co zaprezentuje sama gra. To właśnie za to ją pokochałem - ona zdaje się śmiać sama z siebie, a jednocześnie oferować rozwiązania, które znajdziemy w największych produkcjach AAA z otwartymi światami. To coś zupełnie innego, a jednocześnie znanego. To właśnie Saints Row.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Saints Row (2022).

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper