King's man: Pierwsza misja (2021) - recenzja filmu [Disney]. Geneza tajnych służb

King's man: Pierwsza misja (2021) - recenzja filmu [Disney]. Geneza tajnych służb

Piotrek Kamiński | 18.12.2021, 15:00

Zespół bardzo wpływowych ludzi z całego świata zamierza doprowadzić do wojny, której głównym celem jest zniszczenie Królestwa Brytyjskiego. Kiedy oficjalne metody zawodzą, ostatnią nadzieją Anglii zostają książę pacyfista, jego syn i ich służba. God, save the king.

Pierwsza część "Kingsman" spadła na świat jak grom z jasnego nieba. Nikt nie spodziewał się, że Mathew Vaughn dostarczy aż tak dobre, nowoczesne kino szpiegowskie. Na przestrzeni lat Matt nieraz już udowodnił, że wie jak nakręcić dobry film, zaczynając od bardzo porządnego "Przekładańca" z Danielem Craigiem, przez doskonałość jaką był pierwszy "Kick-Ass", na reanimowaniu filmowych "X-Menów" kończąc. Całkiem szybko okazało się, że kręcą go ekranizacje komiksów i wie jak się za nie zabrać. Nic dziwnego zatem, ze jego kolejnym projektem znowu była adaptacja komiksu. Może nie tak popularnego jak seria o mutantach Marvela, ale za to pozwalającego na znacznie więcej kreatywnej wolności. Mieliśmy więc koktajl złożony z dobrego, ale umiarkowanie znanego komiksu i dobrego, ale umiarkowanie znanego reżysera. Jakim cudem wyszedł z tego hit, który zarobił w kinach ponad 400 milionów dolarów nie mam pojęcia. Wiem za to, że kontynuacja była typowym sequelem robionym na szybko, o której najlepiej byłoby po prostu zapomnieć. A jak wyszło tym razem?

Dalsza część tekstu pod wideo

King's man: pierwsza misja (2021) - recenzja filmu [Disney]. Obyś nigdy nie musiał przekonać się czym jest wojna

King's man: Pierwsza misja (2021) - recenzja filmu [Disney]. Geneza tajnych służb

Otwieramy w 1902 roku. Diuk Orlando Oxford (Ralph Fiennes) przywozi wraz z żoną i synem zapasy dla obozu koncentracyjnego w południowej Afryce. Na miejscu wita go przyjaciel, dowódca obozu, Kitchener (Charles Dance). Po chwili miejsce zostaje ostrzelane przez snajpera. W ataku ginie żona Oxforda. Od tamtej pory diuk zostaje zatwardziałym pacyfistą, co dwanaście lat później nie podoba się jego synowi, który najbardziej na świecie pragnie ruszyć na front żeby bronić swojego kraju. W międzyczasie za kulisami działa szajka złożona z najbardziej prominentnych podejrzanych typów swojej epoki. Kogo tu nie ma - Rasputin (Rhys Ifans), Mata Hari (Valerie Pachner), Eric Jan Hanussen (Daniel Bruhl), by wymienić tylko kilka nazwisk. UWAGA - MAŁY SPOILER! W scenie po napisach pojawia się nawet człowiek roku magazynu Time z 1938 roku!

Vaughn podjął próbę nakreślenia historii organizacji, której członkiem w dwudziestym pierwszym wieku był grany przez Tarona Egertona Eggsy. I to nakreślenia raczej szeroko i z dużą ilością detali. Z jednej strony całkiem nieźle udało mu się wpleść swoją intrygę w prawdziwą historię naszego świata, z drugiej natłok wydarzeń, skakanie po świecie i mnożenie kolejnych wątków sprawiło, że film, mimo iż trwa niewiele ponad dwie godziny, miejscami ciągnie się jakby dobijał do trzech, albo i czterech. Fabuła jest nieskoncentrowana, ponieważ musi pokazać cały szereg wydarzeń, które ostatecznie doprowadzą do powstania Kingsman, po czym wysłać kogoś na ich pierwszą misję. Zobaczymy tu jak Oxford został pacyfistą; jak doszło do wybuchu pierwszej wojny światowej; jak ci, źli pod wodzą tajemniczego, łysego Szkota, sterują poczynaniami Władców Rosji, Niemiec i Anglii; konfrontację bohaterów z Rasputinem; trochę wojny, odrobinę szpiegowania, całą masę krwawych potyczek. Jest tego zwyczajnie za dużo, kolejne bity scenariusza dosyć kiepsko łączą się ze sobą w sensowną całość, a motywacje drużyny złych są komicznie nieproporcjonalne do skali zniszczeń i biorąc pod uwagę, że scenariusz opiera się na prawdziwej tragedii, dla bardziej wrażliwych na tym punkcie widzów mogą być wręcz obraźliwe.

Sercem filmu ma być relacja Oxforda z jedynym synem, Conradem (Harris Dickinson), ale nie wszystko zagrało w niej tak jak powinno. Nie wiem, czy to kwestia scenariusza, czy talentu aktorskiego Dickinsona, lecz młodzian przez większość swojego czasu ekranowego jest zwyczajnie nudny, nie mogąc nawet świecy trzymać Fiennesowi. W drugiej połowie filmu trochę lepiej czuć tę ich wzajemną miłość, a jedna scena sprawiła wręcz, że się wzruszyłem, lecz w ogólnym rozrachunku ciężko uznać ten konkretny wątek za udany. Im więcej się nad tym zastanawiam, tym bardziej uzmysławiam sobie, że pod względem scenariusza produkcja w ogóle nie jest przesadnie udana i tym, co w jakimś tam stopniu wyciągało ją za uszy z bagna i pozwoliło dobrnąć szczęśliwie do końca, była tajemnica tożsamości głównego czarnego charakteru. Niewiele, ale zawsze coś. 

King's man: pierwsza misja (2021) - recenzja filmu [Disney]. Symfonia gracji i brutalności 

King's man: Pierwsza misja (2021) - recenzja filmu [Disney]. Geneza tajnych służb

Tym co wybiło już pierwszą część "Kingsman" ponad tłum przeciętnych filmów akcji były niesamowicie nakręcone sceny walk. Tamtą kamerą operował jednak George Richmond, a nie Ben Davis, jak w przypadku dzisiejszego filmu. Próżno tu szukać widowiskowego (choć lekko oszukanego) long take'a, jak jatka w kościele z jedynki, lecz i tym razem oko kamery pozostaje bardzo blisko akcji, jednocześnie płynąc bardzo wyraźnie wraz z ruchem pieści, czy kopnięć. Nie jest może aż tak stylowo, jak wcześniej, ale zmienił się również charakter produkcji, więc nie powinniśmy oczekiwać po raz kolejny dokładnie tego samego. Kilka intrygujących ujęć, jak choćby kamera zawieszona na szpadzie walczącego, się znajdzie, a już absolutną wisienką na torcie jest scena walki naszych bohaterów z Rasputinem, którą już teraz można obejrzeć na YouTube. Rhys Ifans jest doskonałym rosyjskim magiem i zdecydowanie najlepiej wykreowaną postacią w całym filmie. Wielka szkoda, że nie ma go w filmie więcej.

Pierwsze dwie odsłony serii dzieją się w czasach obecnych, tak więc i ich humor i estetyka są zgoła inne niż w "Pierwszej misji". Tam żarty były znacznie bardziej obsceniczne, często seksualne, a antagoniści byli wręcz lekko kiczowaci (burgery z ludzi i stylówa z lat pięćdziesiątych? Serio?). Tym razem tłem wydarzeń jest pierwsza wojna światowa, bodaj najstraszliwszy konflikt zbrojny w dziejach świata, a nasi bohaterowie należą do brytyjskiej monarchii. Żarty są nieporównywalnie bardziej stonowane, a zło zdaje się być bardziej, że tak powiem, klasycznie złe, miejscami lekko mistyczne. Niemniej pewne elementy charakterystyczne dla serii musiały zostać zachowane, jak choćby kompletnie niespodziewana i nagła śmierć, latające tu i tam kończyny (albo głowa), twardzi jak jasna cholera pomocnicy - w tych rolach Gemma Arterton i jak zawsze doskonały Djimon Hounsou - oraz niemała ilość akrobacji i znajdowania się o krok od śmierci. To ostatnie to, wbrew pozorom, wcale nie plus, jako że potencjalnie mrożących krew w żyłach scen jest w "Pierwszej misji" zwyczajnie za dużo i są niewłaściwie porozmieszczane - że wspomnę choćby o scenie, w której główny bohater prawie rozbija się wraz ze swoim samolotem na skutek awarii... Lecąc rozprawić się z szefem tych złych. To już nie czas i miejsce na takie zapchajdziury. Wiemy, że nic mu nie będzie i czekamy na ostateczną konfrontację. Po co kolejna, nic nie wnosząca scena?

Ponarzekałem trochę, ale prawda jest taka, że "King's Man: Pierwsza misja" wciąż jest całkiem porządnym filmem i może się podobać. Mathew Vaughn niepotrzebnie próbował złapać zbyt wiele srok za ogon, na czym ucierpiało tempo wydarzeń, ale to wciąż sensownie złożone kino akcji z bardzo dobrą obsadą i satysfakcjonującymi scenami akcji. Nie może się co prawda równać z magią towarzyszącą oglądaniu pierwszej części, lecz zdecydowanie polecam ją bardziej niż część drugą. To właśnie dla tak spektakularnie nakręconych produkcji chodzi się do kina - oglądane głośno i na wielkim ekranie automatycznie stają się lepsze.

Film wejdzie do kin 05 stycznia 2022 roku.

Atuty

  • Doskonały Rasputin Rhysa Ifansa;
  • Reszta obsady też w większości bardzo dobra;
  • Kinetycznie i przy tym bardzo wyraźnie i pomysłowo nakręcone sceny walk;
  • Tożsamość antagonisty intryguje do samego końca;
  • Mimo pewnych kłopotów scenariusza, Vaughn dostarczył fanom sensowną genezę Kingsman.

Wady

  • Bardzo nierówne tempo;
  • Nieskoncentrowany, miejscami kiepsko pomyślany scenariusz;
  • Harris Dickinson nie ma charyzmy potrzebnej głównemu bohaterowi filmu.

"King's Man: Pierwsza misja" nie jest tak dobry jak pierwsza część serii. Zdaje się trwać dłużej niż w rzeczywistości, a fabule brakuje skupienia, ale to wciąż solidny film akcji, w sam raz na niezobowiązujący seans.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper