Nie tylko Diuna Lyncha, czyli filmy, których nie polubili ich twórcy

Nie tylko Diuna Lyncha, czyli filmy, których nie polubili ich twórcy

Dawid Ilnicki | 18.09.2021, 10:00

Z produkcjami, niemal powszechnie pogardzanymi przez widzów, spotykamy się dość często. Dużo rzadziej zdarzają się jednak filmy, do których nie chcą się przyznać ich reżyserzy. O dziwo nie zawsze mamy wtedy do czynienia z obrazami ewidentnie złymi, a raczej z dziełami, które nie sprostały mocno wygórowanym oczekiwaniom ich twórców lub zostały kompletnie zmienione przez kogoś innego.

Wydawać by się mogło, że w dzisiejszych czasach, przy szeroko zakrojonych badaniach fokusowych, które mają dać odpowiedź na pytanie co tak naprawdę spodoba się widzom, dużo trudniej o prawdziwą, filmową porażkę. Wciąż jednak powstają filmy, które zaliczają klapę w box-office lub są tak złe, że właściwie trudno je bronić. Wśród nich jest zaś wiele drogich widowisk blockbusterowych. Historia ich nieudanych realizacji to najczęściej opowieść o rozdźwięku pomiędzy autorską wizją reżysera i oczekiwaniami przedstawicieli wytwórni, którzy chcieliby na niej wyłącznie zarobić. W grę wchodzą tu nie tylko ograniczenia budżetowe, ale również chęć przyciągnięcia do kin jak najszerszego grona widzów, co często skutkuje realizacją dzieł mocno wygładzonych, które mogą się spodobać także najmłodszym. Znane przysłowie “mierz siły na zamiary” jest w tym wypadku wyjątkowo trafne i dotyczy głównie tych dzieł, w których radykalnie przekroczono pierwotnie zaplanowany budżet.

Dalsza część tekstu pod wideo

Do dziś jednym ze sztandarowych przykładów tego typu widowiska jest “Diuna” Davida Lyncha, do której - mimo sporego grona miłośników - z prawdziwym trudem przyznaje się sam twórca. Zarówno Lynch, jak i dbający o stronę finansową Dino de Laurentiis, z początku nie mieli świadomości jak ogromnym przedsięwzięciem jest ekranizacja powieści Franka Herberta, co poskutkowało licznymi problemami, widocznymi w samym filmie, o którego realizacji już kiedyś pisałem. Wśród wielu podobnych przedsięwzięć są zarówno niekochane debiuty reżyserskie, jak i nieudane blockbustery. Czasami zdarzają się nawet powszechnie szanowane tytułu, z jakichś powodów nielubiane przez ich twórców. Przed Wami dziesięć produkcji, do których realizujący je reżyserowie najchętniej w ogóle by się nie przyznawali lub nie cenią ich tak mocno jak widzowie. 

Strach i pożądanie Stanleya Kubricka

Jak wiadomo początki zawsze są trudne, a dotyczy to nawet tak wielkich twórców jak Stanley Kubrick. Wielki filmowy wizjoner realizował na początku lat 50. XX wieku swój pełnometrażowy debiut “Fear and Desire”, który opowiadał o losach załogi rozbitego samolotu wojskowego, której udało się przetrwać katastrofę. Na debiuty reżyserskie zwykle spogląda się nieco łaskawiej, ale nawet ta zasada nie uchroniła Kubricka przed ogromną krytyką, przede wszystkim dość mętnego scenariusza i kiepskiego aktorstwa. Z drugiej strony na szczęście nie wpłynęła na jego dalszą karierę. Sam twórca podobno chciał jednak wykupić wszystkie dostępne kopie swego nieudanego dzieła, a następnie spalić je, tak by nikt nie mógł już go zobaczyć. O tym, że zabiegi te się nie powiodły świadczy to, że tę produkcję nadal można oglądać w dobrej jakości, choćby na Youtube.

Annie Hall Woody Allena

Zwykło się uważać, że filmy niedoceniane przez swoich twórców to przede wszystkim obrazy, które nie spotkały się z zainteresowaniem widzów, a nieraz zostały wręcz zniszczone przez krytykę. O tym, że nie zawsze tak bywa zaświadczają jednak choćby dwa kolejne dzieła z naszej listy, w tym przede wszystkim uznawany dziś za prawdziwą klasykę zwycięzca aż czterech Oscarów. Sam Woody Allen zamierzył sobie jednak dużo ambitniejsze zadanie, które wyraźnie go przerosło, bo po premierze “Annie Hall” nie był z niej zadowolony. Jak tłumaczył, umyślił sobie coś, co można nazwać przekazem strumienia świadomości głównego bohatera, a tymczasem to co mu się udało to właściwie tylko dobrze zarysowana relacja pomiędzy granym przez niego protagonistą i bohaterką odtwarzaną przez Diane Keaton. Ta dużo prostsza wersja jego reżyserskiej wizji spotkała się jednak z powszechnym zachwytem i dziś uchodzi za jeden z klasyków swojego gatunku. 

Więzień nienawiści Tony Kaye’a

Obraz z 1998 roku, z pamiętną rolą Edwarda Nortona, do dziś uchodzi za niezwykle udane dzieło końcówki XX wieku. O dziwo jednak realizacji tego obrazu właściwie wyrzekł się jego reżyser, Tony Kaye, który od początku miał na planie ogromne problemy ze znalezieniem wspólnego języka z resztą ekipy. Kaye protestował nawet przeciw temu, by głównego bohatera filmu zagrał Norton; dopiero po pewnym czasie zdołał się do niego przekonać, o co nie było trudno biorąc pod uwagę ogromne zaangażowanie aktora, łącznie z rezygnacją z części własnej gaży. Kością niezgody między twórcą a New Line Cinema były liczne zmiany dokonane przez przedstawicieli studia, w tym także samego Nortona, które poskutkowały znaczącym wydłużeniem filmu, pierwotnie planowanego przez reżysera na 95 minut. Po decyzji o wypuszczeniu drugiej wersji obrazu zdecydował on nie tylko o zdystansowaniu się wobec swego debiutanckiego dzieła, ale wręcz o jego publicznej krytyce. Szacuje się, że na wszelkie artykuły oczerniające zarówno Nortona, jak i przedstawicieli Wytwórni wydał około 100000 dolarów. Wiele wskazuje na to, że ten zupełnie niepotrzebny konflikt (co sam po latach przyznał) kosztował go karierę w Hollywood, gdzie szybko dostał status "niezatrudnialnego". Mimo świetnego przyjęcia “Więźnia nienawiści” Kaye tworzył później głównie dokumenty, a jego kolejne filmy nie cieszyły się wielkim zainteresowaniem.

Obcy 3 Davida Finchera

Przed swym debiutem w 1992 roku David Fincher był już uznanym twórcą muzycznych wideoklipów, któremu wróżono wielką karierę, a ta ostatecznie się ziściła. Na początku lat 90. XX wieku pojawiła się szansa na realizację sequela do “Obcego”, z której młody reżyser chętnie skorzystał, wbrew ostrzeżeniom płynącym ze strony samego Ridleya Scotta. Niestety na planie panował spory bałagan, związany z wieloma wersjami scenariusza, a w dodatku 28-letniego podówczas twórcy mało kto chciał wtedy słuchać. Choć samo dzieło ma obecnie całkiem spore grono fanów, zwłaszcza po wypuszczonej w 2003 roku wersji rozszerzonej (przy tworzeniu której reżyser jednak nie uczestniczył) sam twórca mocno się od niego dystansuje, wspominając o tym, że nie miał żadnych szans na zrealizowanie w nim swojej własnej, autorskiej wizji.   

Batman i Robin Joela Schumachera

O ile pierwszy film Joela Schumachera z 1995 roku broni się dziś całkiem odmienną wizją, od tego co zaproponował Tim Burton, a gdzieniegdzie odzywają się również głosy o chęci wydania reżyserskiej wersji “Batmana Forever” o tyle kolejnego filmu broni się bardzo ciężko. Za swój udział w tym przedsięwzięciu w przeszłości przepraszali już niemal wszyscy: od autora scenariusza począwszy na George'u Clooneyu skończywszy, a niezwykle krytyczny był wobec niego także jego twórca. Choć długo nie wypowiadał się on na ten temat, okazją do szczerego wyznania okazało się 20-lecie nieszczęsnej produkcji, w trakcie której i on pokajał się za jego realizację. “Na planie “Batman Forever” miałem wrażenie, że robię film. Za drugim razem wyglądało to raczej jak tworzenie reklamy zabawki dla dzieci” - podsumował Schumacher. 

Thor: Mroczny Świat Alana Taylora

O reżyserowaniu kolejnych części filmów z uniwersum Marvela często mawia się, że przypomina ono raczej dopasowywanie się do ciasnego gorsetu, którym jest w tym wypadku oczekiwanie wytworzenia określonego produktu filmowego, który zadowoli jak największą grupę odbiorców. Nie wszystkim podoba się tego typu praca, o czym zaświadcza przypadek Alana Taylora, znanego przede wszystkim z realizacji znakomitych odcinków seriali, takich jak choćby “Rodzina Soprano”, “Gra o Tron” czy “Mad Men”. Taylor pracował na planie filmu “Thor: Mroczny Świat”, który okazał się jedną z najgorzej ocenianych części serii. Po zakończeniu realizacji projektu przyznał on, że o ile na początku dostał niemal kompletną wolność w tworzeniu, o tyle film, który ostatecznie wszedł do kin, w niewielkim stopniu przypominał to nad czym pracował, głównie przez radykalne okrojenie dzieła w procesie post-produkcji. 

Babylon AD Mathieu Kassovitza

Francuski aktor i reżyser zrobił jeden, znakomity film. “Nienawiść” z 1995 roku zachwyca do dziś, zwłaszcza tym, że właściwie wcale się nie starzeje i nadal jest niezwykle aktualna. Twórca zrealizował później niezły mroczny kryminał “Purpurowe rzeki”, który otworzył mu drogę do Hollywood. Już jednak kiepska “Gothika” z 2003 zwiastowała duże problemy, które widać dopiero w “Babylon A.D.”, projekcie, który na papierze wygląda całkiem interesująco. W praktyce jednak post-apokaliptyczny obraz akcji z Vinem Dieselem w roli głównej kompletnie zawiódł, nie przynosząc zysku wytwórni i właściwie kończąc karierę Kassovitza jako reżysera. Sam twórca nie chciał uczestniczyć w spotkaniach promujących swoje dzieło, a później tłumaczył jego poziom potężnym konfliktem z przedstawicielami 20th Century Fox, którzy stale torpedowali jego wysiłki na planie. 

Transformers: Zemsta Upadłych Michaela Baya

Sequel do znanego franczyzowego cyklu filmowego był potężnie krytykowany niemal przez wszystkich, a do szerokiego frontu narzekających przyłączyli się również jego twórcy, tacy jak odtwarzający głównego bohatera Shia LaBeouf, a nawet sam Michael Bay. Twórca wielkich widowisk przyznał się w późniejszych wywiadach do kilku błędów m.in. do kompletnie nieudanego przygotowywania filmu pod IMAX, ale jednocześnie zwrócił uwagę na jedno kluczowe wydarzenie. Był nim strajk scenarzystów w latach 2008-2009, który sprawił, że zamiast kompletnego skryptu realizatorzy mieli jedynie wiele pomysłów rozpisanych na niemal 14 kartkach papieru. Praca pod presją czasu, bez scenariusza poskutkowała zapisem 2 i pół-godzinnego chaosu, co jednak nie przeszkodziło reżyserowi w realizowaniu kolejnych pozycji z tego cyklu. 

Fantastyczna Czwórka Josha Tranka

“Gorzej być nie może…” myśleli sobie zapewne fani wiadomego kwartetu bohaterów, mając w pamięci fatalne filmy z pierwszej dekady XXI wieku. Jak zwykle w takich wypadkach bywa skończyło się na trzymaniu piwa twórcom nowego widowiska, w tym przede wszystkim Joshowi Trankowi. Stosunkowo młodemu reżyserowi, który był wtedy znany głównie za sprawą udanej “Kroniki”. Tuż przed premierą “Fantastycznej Czwórki” zamieścił on w Internecie twitta (dość szybko skasowanego) oskarżającego wytwórnię o kompletną zmianę tonacji filmu, a także nieudane zabiegi edytorskie, które poskutkowały brakiem spójności całej opowieści. Z drugiej strony pojawiły się doniesienia o tym, że twórca miał problemy z komunikacją z innymi członkami ekipy, co odebrano jako próbę zrzucenia winy na Tranka przez przedstawicieli wytwórni. Sam film okazał się dużo mniej atrakcyjny od historii jego realizacji, do której dziś zapewne nikt nie chciałby się przyznać.

Pierwszy śnieg Tomasa Alfredsona

Wieści o ekranizacji jednej z najważniejszych powieści Jo Nesbo, za którą miał się wziąć Martin Scorsese, rozpalały wyobraźnię dużej części widowni, zwłaszcza że głównego bohatera ostatecznie zagrał Michael Fassbender. Ostatecznie jednak za realizację filmu nie wziął się twórca “Chłopców z ferajny”, a zdecydowanie mniej znany Tomas Alfredson, mający jednak na koncie pierwszorzędnego “Szpiega”. Znakomity materiał bazowy, świetni aktorzy i ciekawy reżyser nie złożyli się jednak na dzieło choćby dostatecznie interesujące, a tuż po premierze do chóru krytyków dołączył również ten ostatni. Alfredson stwierdził, że kompletna klapa filmu została zawiniona przez przedstawicieli wytwórni, do których należała decyzja odnośnie ostatecznej wersji obrazu, a ta okazała się tragiczna. Dodał, że jego film przypomina puzzle, których ktoś nie ułożył do końca, bo zabrakło mu do tego kilku kluczowych elementów. 

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper