Miasta duchów – otwarte światy w grach, które imponowały tylko z pozoru

Miasta duchów – otwarte światy w grach, które imponowały tylko z pozoru

Kajetan Węsierski | 19.04.2021, 22:00

Choć otwarte światy działają na graczy niczym magnes, dając na start obietnicę nieskończonych możliwości, to czasem okazuje się, iż wszystko jest tylko marną atrapą.

Otwarte światy w grach to coś, co działa często jak magnes na graczy. Choć oczywiście porządne produkcje „korytarzowe” potrafią niekiedy zaoferować znacznie więcej, niż w pełni rozległe tereny, to właśnie te drugie mają jakąś magiczną siłę przyciągania. A wyniki sprzedażowe z ostatnich lat pokazują, że rzeczywiście nas to pociąga. Lubimy mieć jak najwięcej możliwości, a open worldy zdają się tego synonimem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Niestety nie zawsze jest kolorowo. I choć myśląc o otwartych światach bardzo często w głowie mamy tętniący życiem Los Santos albo cudowne tereny Hyrule z The Legend of Zelda: Breath of the Wild, niekiedy bywa znacznie gorzej. Czasem rozległe tereny tętnią życiem tylko z pozoru, a w rzeczywistości stanowią puste fasady – miejsca przypominające miasta duchów z opowieści. Kartonowe atrapy, które po przejściu fabuły nie oferują zupełnie nic.

I dziś kilka takich przykład chciałbym Wam przytoczyć. Oczywiście tych mogło być znacznie więcej, a możliwe, że wiele osób nie zgodzi się z moimi typami. Jeśli więc macie swoje propozycje, koniecznie wspomnijcie o nich w sekcji komentarzy. Jestem przekonany, że każdy z Was miał do czynienia z mniej i bardziej udanymi open worldami. Tymczasem, nie przeciągając, zacznijmy od pierwszej pozycji w moim zestawieniu.

The Amazing Spider-Man 2 (2014)

Każdy, kto mnie zna, doskonale zdaje sobie sprawę, jak ogromną miłością darzę postać Spider-Mana. To mój ulubiony bohater i prawdopodobnie jedna z ulubionych postaci wykreowanych w popkulturze, w całej jej historii. Większość gier biorę w ciemno i bawię się dobrze, ale stworzona na licencji filmowej produkcja z 2014 roku cierpiała  na pewien spory problem... Choć sama w sobie była naprawdę przyjemna, to Nowy Jork wręcz odstraszał.

Saint’s Row: Gat Out Of Hell (2015)

Uwielbiałem trójkę, czwórka również naprawdę przyjemnie mi siadła, ale samodzielne DLC zdecydowanie odstawało jakością oferowanej rozgrywki. I nie chodzi tu nawet o sam humor, który oczywiście stał na najwyższym poziomie groteski i absurdu. Miasto, które zaoferowano, było bardzo wtórne i nudne. Zawsze uwielbiałem śmigać po ulicach tej serii, a tu chyba nazbyt uderzono w piekielne klimaty.

RAGE 2 (2019)

Moja relacja z tym tytułem jest słodko-gorzka. Z jednej strony naprawdę dobrze się bawiłem – choć fabuła była naciągana, to sama mechanika rozgrywki (strzelanie w tej grze to coś pięknego) i dynamika akcji sprawiały, że nawet długie godziny przed ekranem nie męczyły. Czego by jednak nie mówić, świat był naprawdę pusty. Jasne, postapokalipsa wiele wyjaśnia, ale przynajmniej interakcja mogłaby być nieco większa.

Driver 3 (2004)

Wydaje mi się, że początkowo seria ta szła łeb w łeb z GTA od Rockstara. Serio, naprawdę świetnie bawiłem się te lata temu na PlayStation. Aż przyszła trójka, gdzie można było odnieść wrażenie, że twórcy zostali w tyle za „konkurencją”. I to tak bardzo, że nigdy później nie udało się choćby zbliżyć, jeśli chodzi o osiągnięcia. Tytuł, jeśli zestawić go z GTA: Vice City albo nawet GTA III, wypada bardzo blado.

Superman Returns (2006)

Superman to postać, która ma nieograniczony wręcz potencjał. I to zarówno pod względem swoich mocy, jak i tworzenia kolejnych dzieł popkultury, które by o nim traktowały. Oczywiście da się zrobić również świetną grę, ale taką nie był dla mnie projekt wydany piętnaście lat temu przez Electronic Arts. Obiecywano spory i otwarty świat, nad którym moglibyśmy latać niczym ptak, a ostatecznie okazało się, że całość robiła się wtórna już po około 30-40 minutach.

Far Cry Primal (2016)

Czy doceniam osadzenie serii Far Cry w prehistorii? Tak, to był ciekawy pomysł na odświeżenie. Czy można było zrobić lepszy świat? Tak. W zasadzie wystarczyło, żeby urozmaicić mapę względem poprzedniej odsłony, zamiast nakładać nowe tekstury. Jasne, miał być to zaledwie spin-off, ale czułem się, jak w normalnym świecie spod szyldu tej marki, tylko po odpowiednim przemodelowaniu. Liczyłem na więcej.

Risen 3: Władcy Tytanów (2014)

Zdaję sobie sprawę, że ten punkt może wywołać pewną salwę kontrowersji wśród Was, Drodzy Czytelnicy. Muszę więc zaznaczyć, że naprawdę bardzo lubię całą trylogię Risen od niemieckiego Piranha Bytes. A w trzeciej odsłonie bawiłem się dobrze – nawet pomimo porzucenia pirackich klimatów. Nie mogę jednak przeboleć tego, jak nudny był otaczający nas świat. I to w czasach, gdzie właściwie mieliśmy już godnych przedstawicieli podobnych gatunków.

Mafia III (2016)

Gangsterski świat, brudny Nowy Orlean i ogromny potencjał fabularny. Ekipa z 2K miała dosłownie wszystko, by stworzyć cudowne przeżycia. I w gruncie rzeczy żyjący świat mógł uratować nawet pewne braki związane z rozwojem historii. Tak się jednak nie stało, a samo miasto, choć niezwykle klimatyczne, wiało nudą po zaledwie kilku godzinach. Właściwe próżno było szukać tam jakichkolwiek aktywności pobocznych.

Fuel (2009)

Najnowsza Forza Horizon doskonale pokazuje, jak powinny wyglądać otwarte światy w grach o wyścigach samochodowych. W produkcji z 2009 roku od Codemasters nie było tak dobrze. Choć pomysł był naprawdę dobry, a pozornie ogromny świat po czasie robił się denny. Naprawdę szybko można było zauważyć, jak powtarzalne są bezdroża. I nie mogę pominąć tej dziwnej smugi, która miała chyba imitować jakieś nuklearne opary... Bardzo szybko zaczynała irytować.

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper