Wiedźmin, sezon 1 – spoilerowa recenzja serialu. Granica możliwości

Wiedźmin, sezon 1 – spoilerowa recenzja serialu. Granica możliwości

Jędrzej Dudkiewicz | 22.12.2019, 20:35

Long have I waited – nowinę, że Netflix zamierza nakręcić serial na podstawie książek Andrzeja Sapkowskiego uznałem za jedną z najważniejszych i najlepszych w 2017 roku. W końcu, po ponad dwóch latach oczekiwania, przyszedł czas zobaczyć finalny efekt. Wszystkie osiem odcinków oceniam ze spoilerami!

Wiedźmin Geralt z Rivii (tak, wiem, że tak naprawdę to nie) podróżuje po świecie, by zabijać za pieniądze kolejne potwory i chronić zwykłych ludzi. Tymczasem swoje przygody przeżywają czarodziejka Yennefer oraz Ciri, potomkini wielkiego rodu, na znalezieniu której bardzo zależy Cesarstwu Nilfgaardu. W jaki sposób tych troje bohaterów jest ze sobą powiązanych i co z tego wyniknie dla świata?

Dalsza część tekstu pod wideo

Wiedźmin, sezon 1 – spoilerowa recenzja serialu. Granica możliwości

Wiedźmin – wrażenia ogólne

Netflix władował naprawdę sporo pieniędzy i energii w kampanię promocyjną Wiedźmina. Chciał w ten sposób zbudować ogromne oczekiwania i wyraźnie zależało mu na tym, by zająć miejsce opuszczone przez pewien serial HBO (postaram się, by nie było za dużo porównań), a potem ugruntować pozycję, zanim na ekranach pojawi się Władca Pierścieni od Amazona. I zaczyna się to naprawdę nieźle – pierwszy odcinek pozwala mniej więcej (więcej o tym później) poznać głównego bohatera, ma dobre tempo, kończy się zaś rzeczywiście rewelacyjnie nakręconą i zmontowaną sceną walki, która na długo zapada w pamięć. Potem, niestety, jest już tylko gorzej. Czemu? Serial cierpi moim zdaniem z wielu powodów. Jednym z nich jest niewystarczający budżet. Niby dużo rzeczy jest tu kręcone w prawdziwych lokacjach, a jednak mnóstwo rekwizytów, strojów, czy wnętrz wygląda niesamowicie sztucznie. I nie chodzi tylko o te nieszczęsne zbroje Nilfgaardzkiej armii, ale i wiele innych, drobnych niekiedy elementów. Jeszcze bardziej widać to w przypadku efektów specjalnych. O ile potwór z początku pierwszego odcinka jest w miarę okej, o tyle już strzyga, smok, czy bestie z ostatniego epizodu (przypominające nekkery z gier) wyraźnie zostały stworzone przy pomocy komputera i gryzą się z otoczeniem. Najgorszy jest chyba smok, z tego prostego powodu, że wszyscy mamy porównanie z Grą o Tron: niebo a ziemia. Chyba także z tego powodu w serialu jest zaskakująco mało walk. Szkoda, bo ich choreografia jest rzeczywiście znakomita. Z pozostałych rzeczy, to o ile muzyka mi się całkiem podoba i często (choć nie zawsze) nieźle pasuje do tego, co dzieje się na ekranie, o tyle zdjęcia, a raczej ich kolorystyka często budzą zastanowienie. Cały czas miałem wrażenie, że coś tu jest niedorobione, co psuło budowanie klimatu opowieści i sprawiało, że niektóre sceny i lokacje przypominały a to teatr telewizji, a to Tajemnicę Sagali. Skoro już przy lokacjach jesteśmy, to mam też duży problem z budową świata w serialu. To znaczy zupełnie nie wiem, jak geograficznie to wszystko wygląda, kto gdzie jest i z kim sąsiaduje, w zasadzie uznać chyba można, że dwa najważniejsze państwa świata to Cintra i Nilfgaard, a cała reszta nie ma większego znaczenia. Nie czuć w tym rozmachu, jakichś jasno ustalonych zasad, którymi wszystko się rządzi. A na koniec rzecz najgorsza, gdyż w tym podpunkcie zastanawiam się w sumie, czy Wiedźmina da się oglądać po prostu jako dobrą rozrywkę, serial jest często po prostu nudny. Przy kilku odcinkach naprawdę musiał walczyć ze sobą, żeby nie zasnąć. Do nudy zresztą za chwilę powrócimy.

Wiedźmin – trio głównych bohaterów i ich historie

Wbrew tytułowi, serial nie ma jednego głównego bohatera, tylko troje: Geralta, Yennefer i Ciri. Uważam, że jest to całkiem niezły pomysł wyjściowy. Rozumiem chęć showrunnerki, Lauren Schmidt Hissrich, by trochę lepiej zbudować postaci kobiece, by widz mógł dowiedzieć się o nich czegoś więcej zanim z kopyta ruszy właściwa fabuła. Rozumiem też, że dwa tomy opowiadań byłoby naprawdę trudno (o ile to w ogóle możliwe) zaadaptować w serialu w angażujący sposób. Stąd już teraz pojawiają się wątki znacznie późniejsze. I właśnie w to wpisują się losy trojga bohaterów.

Zacznijmy od Geralta. Uważam, że Henry Cavill jest dobrym wyborem do tej roli. Widać, że bardzo mu zależy, że zżył się z postacią i naprawdę stara się, jak może, by przekonująco pokazać Geralta na ekranie. Nawet jego ograniczona mimika jakoś tu pasuje. Nie wiem tylko czemu Cavill cały czas gada jak Batman, co często brzmi nienaturalnie, ale można się do tego przyzwyczaić. Problem jest jednak w tym, że po pierwsze, Geralta jest w serialu po prostu za mało, po drugie, na dobrą sprawę niewiele o nim wiadomo. Postarajcie się na chwilę wyłączyć pamięć o książkach, bo łatwo o projekcję i dodanie mu cech, których w serialu nie ma. Jakim człowiekiem jest Geralt? Nie do końca umiem odpowiedzieć na to pytanie. Owszem, wspomina się, że chce być neutralny, ale zwykle mu to nie wychodzi, że ludzie go nie lubią, ale się do tego przyzwyczaił i że jest samotnikiem. Ale to w zasadzie tyle. Trochę mało. Tym niemniej to i tak całkiem fajna postać, za którą tęskni się, jak znika na dłużej z ekranu (a zdarza się to całkiem często).

Wiedźmin, sezon 1 – spoilerowa recenzja serialu. Granica możliwości

Yennefer dostaje od twórców origin story – możemy poznać ją, kiedy była brzydką garbuską, poniewieraną przez pozostałych, a także wtedy, gdy szkoliła się w zdolnościach magicznych i ostatecznie stała się jedną z najpotężniejszych czarodziejek. Coś, co przez Sapkowskiego zostało załatwione kilkoma zdaniami, urosło do dość klasycznej historii od brzydkiego kaczątka do pięknego łabędzia. I w sumie nie jest to aż takie złe. Co prawda przykładowo nie bardzo wiadomo, czemu to jej koleżanki zostały zamienione w węgorze, a nie ona, skoro nic jej nie wychodziło w trakcie uczenia się czarów. Jeszcze większy problem miałbym ze zdefiniowaniem tego, o co Yennefer chodzi, poza tym, że jednak chciałaby mieć możliwość rodzenia dzieci. Czasem pojawiają się informację, że chce potęgi i w ogóle ma nieposkromione ambicje, albo że nienawidzi (?) życia i wszystko nie ma celu i sensu. Ale to tyle. No i ma też i takie przygody, które są zupełnie nie wiadomo po co. Jak ta, kiedy opiekuje się żoną króla i zostają napadnięte przez jakiegoś maga z kikimorą (?). Cały ten wątek sprowadza się do tego, żeby Yennefer mogła, patrząc smutno w kierunku oceanu, wygłosić monolog na temat tego, jak trudno kobiety mają w życiu. Czemu mi to przeszkadza? Otóż w książkach Sapkowskiego jest naprawdę sporo feminizmu. Tyle, że nigdy podanego w ten, najbardziej oczywisty, sposób. Kobiety w książkach nie narzekają na to, jak ciężki jest ich los, tylko biorą go we własne ręce. Tak czy siak, Yennefer nie jest najsłabszym ogniwem trójki bohaterów, także dlatego, że wcielająca się w nią Anya Chalotra jest zaskakująco dobra w tej roli i przekonująco pokazuje przemianę swojej postaci, tym samym nadrabiając niedostatki scenariusza.

Na koniec została Ciri. I tak, to ona jest tu najsłabsza. Jej wątek jest najzwyczajniej w świecie niesamowicie nudny. Postać ta jest dla mnie kompletną enigmą, szwenda się po kolejnych lokacjach, w tym często po jakichś lasach (nie, nie nazwę tego czegoś Brokilonem), ucieka z miejsca na miejsce, ale po drodze ani się specjalnie nie zmienia, ani nie rozwija, ani widz nie może zrozumieć, co czuje, kim jest i tym samym przejąć się jej losem. Freya Allan robi, co może, ale z pustego, to i Salomon nie naleje. No i błędem według mnie było takie postarzenie tej bohaterki. A przynajmniej nie pokazanie jej, jak była młodsza. A jest to szalenie istotne, byśmy poznali Ciri jako małą istotkę, która jest harda, trochę arogancka, ale też potrafiąca zachwycać się światem dookoła, sympatyczna i pełna życia. Tym bardziej później dzięki temu wybrzmi zmiana, jaka w niej zajdzie. Nie mówiąc już o tym, że jej pierwsze spotkanie z Geraltem w książkach było bardzo ważne, bo widać było już wtedy rodzącą się między nimi więź.

Z tym jest duży problem, bo Geralt i Ciri spotykają się dopiero na sam koniec, nie widząc się wcześniej na oczy. Skąd oboje wiedzą, że Geralt to Geralt, a Ciri to Ciri i czemu się przytulają? Nie mam pojęcia. Tym bardziej, że Geralt dopiero pod koniec uznaje, że może poszuka swojego dziecka niespodzianki, a Ciri co jakiś czas zupełnie zapomina, że koniecznie musi znaleźć swojego wiedźmina. Nie mówiąc już o tym, choć to akurat mały zarzut, że po tym, jak spotkała na swojej drodze dopplera, tym bardziej powinna być ostrożna w tym, kogo uznaje za przyjaciela. Dużo lepiej wypada relacja Geralta i Yennefer, bo grający ich aktorzy mają okazję spędzić ze sobą trochę czasu i nieco lepiej się poznać (z naciskiem na nieco). Mają też niezłą chemię. Warto w sumie przy okazji wspomnieć o tym, że historie tych trzech postaci rozgrywają się w różnym czasie. Sam pomysł na takie prowadzenie narracji jest w porządku, ale przyznam, że mimo wskazówek tu i ówdzie, czasem miałem problem, by zorientować się, gdzie i czemu ktoś się znajduje i coś robi. Scenariusz pod tym – i nie tylko tym – względem jest mocno chaotyczny.

Wiedźmin – postacie drugoplanowe i epizodyczne

Na ekranie pojawia się oczywiście mnóstwo postacie drugoplanowych i epizodycznych. Podzieliłem je na trzy kategorie: „całkiem dobre”, „nijakie” oraz „nawet nie stali obok książkowych pierwowzorów”. Do pierwszej z pewnością mogę zaliczyć Jaskra. Początkowo mnie nie przekonywał, ale im dalej, tym sprawiał lepsze wrażenie. Fajnie, że śpiewa, fajnie, że ma porządnie zarysowaną relację z Geraltem. Jak ktoś słusznie zauważył, przypominają trochę Shreka i Osła. Przekomarzają się, ale widać, że jednocześnie lubią. I to jest okej. Czy jest jeszcze ktoś, kto należy do pierwszej kategorii? Niestety, chyba nie. A nie, zaraz, Myszowór jest dobrze nakreśloną i zagraną postacią. Świetna jest też Renfri, ale ona – z oczywistych względów – pojawia się tylko na chwilę. Do drugiej zaliczam na pewno Cahira, który pojawia się o wiele, wiele wcześniej niż w książkach i póki co nie ma za bardzo nic do roboty, poza groźnym spojrzeniem i koordynowaniem pościgiem za Ciri. To postać z książek, którą bardzo lubię, na razie więc jestem trochę rozczarowany, ale też Cahira jest zdecydowanie za mało, by można było coś więcej o nim powiedzieć. Nie chcę go zatem jeszcze skreślać. Do środkowej kategorii wskoczyła też Calanthe. Widziałem, że ma ona swoich zwolenników, ale moim zdaniem brakuje jej jednak dumy i władczości, nie mówiąc już o tym, że przyjemnie byłoby zobaczyć jej nieskończony arsenał uśmiechów. Mocno nijaka jest też Tissaia de Vries. Najliczniejsza niestety jest ostatnia kategoria, do której zaliczają się przede wszystkim: beznadziejnie żenująca Triss Merigold, tragiczny Vilgefortz, bardzo zły Istredd (którego rola jest bardzo rozbudowana), czy też bardzo słaba Fringilla Vigo (również dostała zaskakująco dużo czasu). Długo można by zresztą wymieniać: słabi są też Jeż z Erlenwaldu, Pani Eithne, Filavandrel, Stregobor, ale to już postacie epizodyczne, na które można machną ręką. Mam jednak wrażenie, że poza trójką głównych aktorów, ze szczególnym uwzględnieniem Henry’ego Cavilla, oraz Jaskrem cała reszta wykonawców w ogóle nie przykłada się do swoich obowiązków i wręcz da się wyczytać z ich twarzy, że są przekonani, iż występują w jakimś poślednim fantasy, nie wartym uwagi.

Wiedźmin, sezon 1 – spoilerowa recenzja serialu. Granica możliwości

Wiedźmin – zmiany względem książek

A tak nie jest. Książki Sapkowskiego są bowiem rewelacyjne i pełne naprawdę dobrych i mocnych rozważań na mnóstwo tematów. Podchodząc do serialu starałem się o tym zapomnieć i oglądać go jako zupełnie nowy twór, niejako osobno. Ale jako że nie dał mi on z wielu powodów dobrej rozrywki, to zacząłem też zauważać problemy związane z marną adaptacją. Te znów podzieliłem na dwie kategorie: znacznie istotniejszą „ogólną” i wspomnianą niejako z obowiązku „do przeżycia”.

Jeśli chodzi o pierwszą, to niestety Wiedźmin padł ofiarą tego, że trzeba było dostosować tę produkcję do wymogów widzów na całym świecie. Co w sumie jest dość dziwne, bo jeśli wyrzucić do kosza mityczną turbosłowiańskość książek (a do kosza zdecydowanie trzeba to wyrzucić), okaże się, że problemy i przesłania opisane przez Sapkowskiego są uniwersalne i powinny być zrozumiałe wszędzie. Dlatego też zastanawiam się, czy twórcy w pełni zrozumieli to, co stworzył Sapkowski (nie czytałem angielskich wersji, może w tłumaczeniu różne rzeczy się gdzieś zapodziały?). W serialu Netflixa zniknęło dla mnie wiele rzeczy: cyniczne spojrzenie na świat fantasy, w którym największymi potworami często są ludzie, a nie bestie im zagrażające, skrzące się sarkazmem i ironią dialogi, rozważania na tematy społeczno-polityczno-rasowo-ekologiczne, potężne rozterki moralne. Przykłady? Mam wrażenie, że wiele wątków zostało bardzo spłaszczonych. Nawet opowiadanie Mniejsze zło, czyli podstawa pierwszego, najlepszego według mnie, odcinka zostało potraktowane po macoszemu i nie wybrzmiewa za bardzo kwestia wyboru, którego musi dokonać Geralt (choć tego nie chce), mniejszego i większego zła i wszystkiego, co się z tym wiąże. Jeszcze gorzej jest w odcinku trzecim, ze strzygą, w którym król Foltest zostaje pokazany jako typowy tępy król z podrzędnego fantasy, dla którego liczy się tylko władza i uciechy. Zniknął gdzieś mądry, cierpiący i targany wątpliwościami władca, który jest rozdarty między dobrem królestwa a osobistymi uczuciami i potrzebami. Notabene z walki Geralta ze strzygą wynika, że nasz wiedźmin jest strasznie niekompetentny, bo w ogóle się do niej – w przeciwieństwie do książek – nie przygotowuje i musi bez przerwy improwizować. Bardzo marnie wypada konflikt na linii ludzie-elfy, który jest bardzo zerojedynkowy, ledwie wspomniany, chociaż w książkach wcale nie było to takie proste. Brakuje tu więc czegoś więcej, czegoś, co wybijałoby Wiedźmina z rzędu typowych produkcji rozrywkowych. A tak jest przecież i w książkach i grach. W zasadzie jedyne, co się ostało, to kwestia przeznaczenia. Z tym też jednak jest problem, bo rozmawia się tu o nim niemal bez przerwy, prawie każda postać wypowiada to słowo i wszyscy podkreślają, że nie można z nim walczyć. Do tego wspomina się bez przerwy, jak ważna jest Ciri, że od niej zależy przyszłość świata, itd. i im częściej ma to miejsce, tym mniejszą stawkę wydarzeń czuję. Zamiast zbudować w widzu poczucie, że dzieje się coś rzeczywiście wzniosłego i ważnego, trzeba mu o tym bez przerwy przypominać, co jest niestety kontrproduktywne. W pewnym momencie miałem wręcz ochotę zacząć kibicować, żeby ktoś zabił Ciri, przynajmniej byłby święty spokój. A skoro napisałem już o tym, że tyle tu się rozmawia o przeznaczeniu, to muszę jeszcze dodać, że większość dialogów jest bardzo drewnianych. Bronią się głównie te, które są słowo w słowo spisane z książek, ale w połączeniu z pozostałymi kwestiami i tak wypadają blado.

Kategoria zmian względem książek, pt. „do przeżycia” zawiera natomiast różne małe rzeczy, które mi się nie podobały i nie wiem, skąd i po co się wzięły. Ot, choćby dlaczego ni z tego, ni z owego większą rolę odgrywa Stregobor? Albo po co wrzucili Geralta do oblężenia Cintry, co on tam robi?! Dlaczego Eist Tuirseach jest takim pajacem, który ma w nosie to, że ktoś złożył śluby rycerskie? Czemu krasnoludy przypominają po prostu niskich ludzi i nie różnią się niczym, łącznie z ubiorem (Yarpen swoją drogą też jest koszmarny)? Dlaczego magia związana jest wyłącznie z chaosem? Listę podobnych mankamentów można by pewnie ciągnąć w nieskończoność, ale od biedy da się na to przymknąć oko, bo jasne jest, że nie da się wszystkiego wiernie przenieść na ekran i jakieś zmiany być muszą.

Wiedźmin – co dalej?

Zmiany to zresztą słowo klucz. Mam bowiem wielką nadzieję, że tylko pierwszy sezon Wiedźmina będzie tak chaotyczny i że drugi, bo chyba teraz już zacznie się właściwa fabuła, będzie o wiele bardziej uporządkowany. W serialu konieczne są moim zdaniem spore zmiany, związane także z tym, by produkcja dostała większy budżet. Jeśli jednak miałbym wybierać, o wiele bardziej wolałbym, żeby twórcy jeszcze raz przeczytali książki i zastanowili się, w jaki sposób oddać w serialu ich esencję, a do tego sprawić, by było tu mniej nudy. Z bólem serca muszę powiedzieć, że pierwszy sezon Wiedźmina zmęczył mnie niemiłosiernie i nie mam żadnej ochoty, by do niego wracać. W sumie ciekawe, czy kontynuacja w ogóle dojdzie do skutku. Na zachodzie jest sporo nieprzychylnych recenzji, więc chociaż wątpię, by Netflix skasował tę produkcję, to całkowicie wykluczyć tego nie można.

PS Mam nadzieję, że jasno wytłumaczyłem, dlaczego nie podoba mi się serial. Rozumiem, że ktoś mógł się przy nim dobrze bawić, chętnie podyskutuję w komentarzach. Od razu uprzedzam jednak, że argument, pt. „trzeba się cieszyć, że serial na podstawie polskich książek zyskuje taki rozgłos, więc warto przymknąć oko i nie narzekać jak statystyczny Polak” do mnie nie trafia ;)

Atuty

  • Henry Cavill jako Geralt i Anya Chalotra jako Yennefer;
  • Efektowne sceny walk;
  • Niektóre interakcje między postaciami;
  • Porządna muzyka

Wady

  • Duży chaos narracyjny;
  • Mnóstwo nietrafionego castingu;
  • Słabe efekty specjalne i często dość sztuczne scenografia oraz charakteryzacja;
  • Sporo drewnianych dialogów;
  • Bardzo spłaszczone bogactwo tematyczne i interpretacyjne książek

Netflix zbudował ogromne oczekiwania przed premierą Wiedźmina. Niestety pierwszy sezon jest sporym rozczarowaniem.

4,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper