Recenzja: Liga Sprawiedliwości

Recenzja: Liga Sprawiedliwości

Tomasz Alicki | 17.11.2017, 19:42

Na dwa tygodnie po premierze najnowszego filmu Marvela Thor: Ragnarok, po wielu bólach i mękach do kin trafiła Liga Sprawiedliwości. Plotek było mnóstwo, Zack Snyder oddał dowodzenie nad filmem niecałe pół roku temu, a widmo dokręcanych na szybko scen ciążyło nad nową produkcją niczym klątwa. Dotarliśmy jednak wreszcie do mety i można już wybierać się do kin, by na własne oczy zobaczyć, co wyszło z tego zamieszania.

Pozornie przewidywalna i męcząca fabuła filmu bierze fanów DC z zaskoczenia. W pierwszych minutach na Ziemi pojawia się bowiem potężny Steppenwolf, niszczyciel światów. Tandetny czarny charakter wrócił z misją zniszczenia ludzkości. Do celu mają doprowadzić go Mother Boxes, czyli trzy wypełnione wielką mocą kostki, które lata temu zostały rozrzucone pomiędzy trzy społeczności – Amazonki, Atlantów oraz ludzi. Steppenwolf nie tylko zmusza superbohaterów do wejścia na wyżyny ich umiejętności, ale również częściowo przyczynia się do stworzenia Ligi Sprawiedliwości.

Dalsza część tekstu pod wideo

Liga Sprawiedliwości #1

Fabuła nie zaskakuje oczywiście genialnymi zwrotami akcji czy wyjątkową dla kina komiksowego głębią. Jest banalna, przewidywalna i na ekranie sprawia wrażenie, jakby została ciągnięta do końca wyłącznie z reżyserskiego poczucia obowiązku. Największą niespodzianką okazuje się jednak fakt, jak mało miejsca Zack Snyder i Joss Whedon przeznaczyli na rozwiązywanie pozornie kluczowego problemu. Steppenwolf przybywający na Ziemię z misją zniszczenia świata szybko zostaje zrzucony na drugi plan, a priorytetem w oczach kamery staje się Batman zbierający ze sobą wszystkich superbohaterów.

Interakcja pomiędzy członkami Ligi Sprawiedliwości jest zdecydowanie najmocniejszym aspektem filmu Snydera. Mozolnej pracy Bruce’a daleko do „Walczmy razem, bo mamy problem, dobra?”. Dawno nie dostaliśmy komiksowej produkcji, która z taką uwagą podchodziłaby do problemów swoich bohaterów. Znalazło się sporo miejsca nie tylko na proste konflikty i okazjonalne żarty, ale również na głębsze kwestie przywództwa czy roli każdego z członków w tworzonej drużynie. Film bardzo wolno się rozkręca przez taki obrót spraw, a początek potrafi miejscami zmęczyć, ale ostatecznie wychodzi to całości na dobre. Co więcej, może się okazać, że za poświęcenie większej uwagi wspomnianym kwestiom fani będą wdzięczni przy okazji premiery kolejnych filmów.

Liga Sprawiedliwości #2

Jeszcze lepiej Liga Sprawiedliwości wypada pod względem aktorskim. Wedle oczekiwań wielu fanów, większość widowiska kradnie Ezra Miller. Aktor wykracza daleko ponad zwykłe „comic relief”, czyniąc z Flasha jedną z jaśniejszych postaci całej drużyny. Pozytywnie wrażenia zostawia również Aquaman, a Gal Gadot kontynuuje doskonałą formę z Wonder Woman, udowadniając swoją wartość w nowej roli. Jedynie Ray Fisher ginie gdzieś w tłumie wyrazistych postaci.

Chemia pomiędzy bohaterami oraz aktorstwo wyrastają w Lidze Sprawiedliwości na jedne z najmocniejszych aspektów całej produkcji. Reszta jest bowiem dokładnie takim zamieszaniem, jakie zapowiadały krążące wokół premiery newsy. Patetyczny, mroczny ton Snydera miesza się z wciskanym przez Whedona humorem. Nowy film DC razi kontrastem pokroju tego pomiędzy poważnym, oszczędnym w słowach Batmanem a rozgadanym, nieustannie głodnym Flashem. Chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się to całkiem zabawne, później zaczyna coraz bardziej męczyć. Liga Sprawiedliwości wyraźnie straciła na nagłym odejściu Snydera, przez co obrany przez niego wcześniej kurs zostaje zaburzony wizją Whedona. Można dosłownie palcem wskazać dokręcane fragmenty, o których informowała wcześniej prasa, oraz sceny czy dialogi inspirowane przejęciem dowództwa reżysera Avengers.

Liga Sprawiedliwości #3

Po raz kolejny najgorszym elementem komiksowego filmu jest jego czarny charakter. Chociaż nie zabiera na ekranie zbyt dużo miejsca, sprawia wrażenie, jakbyśmy cofnęli się w czasie co najmniej o dekadę. Steppenwolf powtarza w kółko te same tandetne groźby, wymachując przy tym swoim ognistym toporem. W rezultacie, razem z notorycznie wplatanymi w rozmowy dowcipami, złoczyńca przyczynia się do całkowitego braku emocji podczas seansu. Można pośmiać się z dowcipów albo nabrać sympatii do rozmawiających ze sobą bohaterów, ale kiedy Batman zaczyna opowiadać o tym, jak ludzkości grozi zagłada, większość widzów przypomina sobie o telefonie, do którego nie zaglądali od kilkunastu minut. W niczym nie pomaga również wizualny aspekt Ligi Sprawiedliwości. CGI wygląda wyjątkowo słabo, a scenom walki, nawet w zestawieniu z tym, co widzieliśmy dwa tygodnie temu w Thorze, towarzyszą westchnięcia i oczekiwanie na szybki koniec.

W rezultacie nowy film z uniwersum DC można potraktować jako zapowiedź lepszego jutra. Na straty moglibyśmy spisać całą Ligę, gdyby do roli Wonder Woman wybrano Tomasza Karolaka. Tymczasem Gal Gadot wylądowała w zacnym gronie, co więcej aktorzy wyraźnie czują się znakomicie w swoim towarzystwie. Wystarczy pomyśleć trochę nad czarnym charakterem, zapłacić ekipie od efektów specjalnych i może kolejnej próbie będzie bliżej do Avengers. Ostatecznie Snyder i Whedon zaserwowali fanom DC chaotyczne, momentami przyjemne widowisko, które pozytywnie nastraja na przyszłość.

Ocena: 6/10

Atuty

Wady


6,0
Tomasz Alicki Strona autora
cropper