Playtest: God Eater 2: Rage Burst (PS4)

Playtest: God Eater 2: Rage Burst (PS4)

Paweł Musiolik | 22.04.2016, 19:21

Ofensywa Bandai Namco na europejski rynek trwa już od dłuższego czasu. Kolejne lokalizacje japońskich gier pojawiają się średnio co kilka tygodni, więc nikogo nie powinno dziwić, że wkrótce dostaniemy kolejne tytuły. Jednym z nich jest , którego miałem okazję ograć na specjalnym evencie zorganizowanym przez Bandai Namco.

Na początku warto przybliżyć, czym jest w ogóle God Eater, które do tej pory poza Japonią pojawiło się wyłącznie na PSP, a i też przeszło bez większej uwagi, popadając w zapomnienie. Seria God Eater powstała jako konkurencja dla Monster Huntera, gdy ten zbliżał się do szczytu popularności na PlayStation Portable. Wiele firm próbowało powtórzyć sukces gry, która praktycznie stworzyła gatunek polowań na olbrzymie bestie. Wydanie handheldowej wersji pozwoliło zgarnąć sporą część rynku pod ręce Bandai Namco w Japonii, ale niestety – nie w Europie. Więc kontynuacja, która pojawiła się na PSP i Vicie, niechętnie wybierała się poza Kraj Kwitnącej Wiśni. Bandai Namco się jednak zmienia i, chociażby z powodu wielkiego sukcesu PS4 na świecie, przychylniej patrzy na lokalizowanie swoich tytułów.

Dalsza część tekstu pod wideo

http://www.pssite.com/upload/images/encyklopedia/14/45/33/1445336855.jpg

na stacjonarnej konsoli oferuje przede wszystkim podciągniętą do 1080p grafikę. Nie oszukujmy się – to gra, która wyszła na PSP i PS Vitę, więc graficznie jest średnio, a nawet słabo, jeśli wziąłbym pod uwagę design i kolorystykę lokacji z ogrywanego dema. Ale mówi się, że w tym gatunku nie oprawa jest najważniejsza tylko system gry, a ten jest… no cóż, jak w każdym klonie Monster Huntera. Tworzymy sobie bohatera, wybieram,y z jakiego rodzaju broni będzie korzystał, i ruszamy na łowy. W trakcie decydowania o rodzaju oręża, musimy wpierw zdecydować się na broń białą. Tutaj mamy klasykę – miecze zwykłe, dwuręczne, kosa, włócznia i coś z pogranicza ogromnego młota. Dodatkowo jest także broń dystansowa – różnego rodzaju wariacje garłaczy, strzelb i działek. Oczywiście mając na uwadze mangowe korzenie designu gry, wszystko jest wykręcone i nie za bardzo przypomina realne odpowiedniki. Wystarczy spojrzeć na ogromne działo strzelające jakimiś ładunkami energetycznymi. Do tego dokładamy różne rodzaje tarcz, zbroje i akcesoria (chociaż tego akurat nie mogłem zmienić w demie) i mamy ogólny ogląd na bazę tytułu.

http://www.pssite.com/upload/images/encyklopedia/80/4/42/800442783.jpg

Całość polega na wykonywaniu zlecanych nam misji, które zamykają się ostatecznie w pokonaniu tzw. Aragami, czyli Wściekłych Bogów, którzy, mówiąc krótko, roznieśli świat. By lepiej poznać fabułę oraz znaczenie Aragami i naszych bohaterów – ekipy God Eaterów – warto zagrać w poprzednią odsłonę. Tutaj na szczęście wielki plus dla Bandai Namco – każdy nabywca Rage Burst w dniu premiery otrzyma za darmo remake pierwszej części o podtytule Resurrection. O historii pisał nie będę, bo suche informacje z ulotki reklamowej nie dadzą wam żadnej odpowiedzi, a demo fabuły nie miało. Co innego rozgrywka.

Ta jest wolna. Najbardziej zbliżona do Monster Huntera ze wszystkich jego klonów, co dla niektórych może być najważniejszym punktem decydującym o zakupie. Postaci poruszają się dosyć ociężale, ataki, zależnie od rodzaju oręża, są wolne lub bardzo wolne (ale odpowiednio mocne). Względem poprzedniczki, w Rage Burst dodano ataki specjalne, które po naładowaniu odpowiedniego paska pozwalają zadawać znacznie wyższe obrażenia. To, w połączeniu ze współpracą z innymi, pozwala szybciej pokonać bossa. Jeśli gramy sami – towarzyszy nam SI, ale jest ona niestety kompletnie nieogarniająca sytuacji na polu walki. Lepiej grać z żywymi osobami, zwłaszcza gdy będziemy musieli walczyć z poważniejszym wrogiem. Problemy sprawia także praca kamery, która jest kompletnie nie do uspokojenia. Gdy zablokujemy się na przeciwniku, a ten na przykład wykona gwałtowny odskok, to albo kamera zwariuje, albo wyłączy się nam jej blokada. I tak źle, i tak niedobrze. Męczyło mnie także ciągłe ględzenie operatorki. Każdy ruch i każda sytuacja co kilkanaście sekund były wieńczone jej komentarzem. A angielskie głosy postaci do najlepszych nie należą.

http://www.pssite.com/upload/images/encyklopedia/12/94/33/1294333822.jpg

Ogólnie po trzykrotnym ograniu dema jakoś za bardzo zachwycony nie byłem, ale to też dlatego, że mnie rozgrywka typowo monsterhunterowa nie do końca bawi. Nie oznacza to jednak, że gra nie jest warta uwagi. Wręcz przeciwnie, fani Monster Huntera, lub osoby, które zagrały w poczują się jak ryba w wodzie. Najlepiej jednak grać na Vicie (jeśli nie potrzebujecie pudełkowego wydania). To ten typ gry, który lepiej prezentuje się na handheldzie.

No i na koniec wspomnę, że razem z pojawi się także animacja oraz sporo różnego rodzaju merchandise'u, mającego pomóc zbudować ponownie markę wśród zachodnich graczy. Nie wiem, czy się uda, mam wrażenie, że odpowiedni moment na to przeminął i swoją niszę zgarnęły inne tytuły - choć wcale się nie zdziwię, gdybym się miał mylić w tym aspekcie.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper