Cyfraki: Back to the Future (PS3)

Cyfraki: Back to the Future (PS3)

misiek_86 | 21.03.2013, 09:00

Żaden inny film nie kojarzy mi się tak mocno z początkami telewizji komercyjnej w Polsce, jak właśnie Powrót do Przyszłości. Trylogia Roberta Zemeckisa była wielokrotnie w połowie lat dziewięćdziesiątych pokazywana przez raczkujący wówczas (głównie dzięki popularności Disco Polo) kanał Zygmunta Solorza – Polsat. O ile muzyka taneczna dziesiątego sortu nie stanowiła w naszym przypadku wabika, tak amerykańskie blockbustery z lat dziewięćdziesiątych sprawiały, że cała rodzina siadała wieczorem przed telewizorem.

Rambo, Rocky i inne filmy akcji doceniłem dużo później (wówczas odrzucała mnie karykaturalna brutalność), za to w przygodach Marty’ego i szalonego doktora zakochałem się od razu. Filmy te miały wszystko, co było atrakcyjne dla dzieciaka – młodego głównego bohatera, masę akcji i zabawnych dialogów, a także masę wynalazków, które każdy chciałby mieć w domu, chociażby lewitujące deskorolki!

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Czy to się może udać?

 

Gdy po raz pierwszy dowiedziałem się, że prawa do przygotowania epizodycznej przygodówki na motywach Back to the Future pozyskała od wytwórni Universal znana z serii Sam & Max firma Telltale Games poczułem jednocześnie radość i obawę. Z jednej strony bardzo chciałem poznać dalsze losy znanych bohaterów, szczególnie że przygotowywany tytuł miał być oficjalną kontynuacją. Nie żadnym spin-offem czy wariacją na temat „co by było, gdyby”, ale pełnoprawnym sequelem, dziejącym się niedługo po zakończeniu Back to the Future Part III. Z drugiej jednak strony nie mogłem nie zauważyć poważnych zagrożeń dla jakości nadchodzącego tytułu. Wcześniejsze gry TTG były fatalne technicznie, szczególnie widoczne było to w wersjach konsolowych, które mimo dość prymitywnej grafiki straszliwie chrupały. Nie wróżyło to dobrze produkcji nawiązującej do serii filmów science fiction, która w swoim czasie słynęła z doskonałych efektów specjalnych. Do tego wcześniejsze udane pozycje TTG były komediami (nie wspominam o przeciętnych grach z serii CSI czy innych rzemieślniczych przeciętniakach), a w filmach BttF, choć też momentami zabawnych, bardzo ważny był sprawnie poprowadzony scenariusz. Ukazanie w wiarygodny sposób historii, której bohaterowie przenoszą się w czasie, uniknięcie wszelkiego rodzaju paradoksów i głupot, mogło okazać się zadaniem ponad siły developerów z TTG. Dziś już jesteśmy mądrzejsi, bo za sprawą serii The Walking Dead wiemy, że Ci goście są mistrzami w wywoływaniu emocji i pokazywaniu dorosłych treści na ekranie. Jednakże 2 lata temu, gdy BttF miało swoją premierę, obawa była realna.

 

Pierwszy kontakt

 

Gdy odpaliłem grę po raz pierwszy w oczy od razu uderzyło mnie jej największe niedociągnięcie – oprawa graficzna. Studio Telltale Games powstało w 2004 roku i można odnieść wrażenie, że grafika w ich dotychczasowych pozycjach, nie wyłączając z tego Żywych Trupów, zatrzymała się mniej więcej w tym czasie. Obiekty mają prostą geometrię, tekstury są rozmyte, mimika bohaterów jest bardziej umowna niż w japońskich erpegach z przełomu wieków, a ich fizjonomia bardziej przypomina Sama i Maxa niż bohaterów filmu science fiction dla młodzieży. Dodatkowo problemy z płynnością ujawniają się bardzo szybko, mimo tego, że sceny wartkiej akcji są tu obecne wyłącznie w trakcie filmowych przerywników, co jest akurat zrozumiałe w przypadku przygodówki point&click.

bttf1

Co gorsza sterowanie postacią sprawia wrażenie ociężałego. Na szczęście nie jesteśmy ograniczeni wyłącznie do klikania po ekranie z gałką pada udającą wskaźnik PCtowej myszki, ale idealnie też nie jest. Jak to zostało więc rozwiązane? Otóż postacią poruszamy za pomogą lewego analoga, a prawy służy do wskazywania elementów, z którymi można wejść w interakcję. Nie trzeba więc nim przeczesywać ekranu piksel po pikselu, wystarczy przeskakiwać od przedmiotu do przedmiotu w poszukiwaniu rozwiązania danego puzzla. Mamy też dostępny pod kwadratem inwentarz, w którym bohater chowa przedmioty, aby ich później użyć oraz nienachalny, całkowicie opcjonalny system podpowiedzi pod trójkątem. Do tego momentu wydaje się to bardzo sprawne rozwiązanie. Niestety jeden szczegół psuje dobre wrażenie – w grze mamy do czynienia z wyreżyserowanymi ujęciami kamery, które zmieniają się w trakcie przemieszczania się po poziomach. Bardzo często sterowanie wariuje po takiej zmianie. Przód staje się nagle prawą stroną itd. Należy wtedy stanąć w miejscu, poczekać chwilę i dopiero ruszyć dalej w żądanym kierunku, w przeciwnym wypadku postać zacznie wariować. Przy dłuższym posiedzeniu z grą lub w trakcie rozwiązywania łamigłówki wymagającej stałego podróżowaniu między dwiema lokacjami może być to frustrujące.

 

 

Z powodu tych dwóch powyższych wad porzuciłem BttF w połowie pierwszego epizodu, mimo wykupienia całego sezonu i ściągnięcia go. Gdyby chociaż opowieść od razu była ciekawa, to może przemógłbym się i został na dłużej, ale i ona zdawała się bardzo wolno rozkręcać. Powrót do Przyszłości siedział więc na moim dysku prawie 2 lata, bo z jednej strony nie miałem ochoty do niego wracać, a z drugiej żal było usuwać tak miłą mojemu serca franczyzę, bo istniało prawdopodobieństwo, że kiedyś dam tej produkcji szansę.

 

Nie ocenia się książki po okładce

 

Tak też faktycznie się stało, w jeden weekend, gdy nie czułem się zbyt dobrze, a granie w intensywne i pełne efektów specjalnych Killzone 3 sprawiało bardzo szybko, że głowa chciała mi odpaść. Wówczas doszedłem do wniosku, że nieśpieszna przygodówka pozwoli mi się zrelaksować. Zmusiłem się więc i ponownie przez fragment, który mnie wcześniej znudził i okazało się, że kilka chwil później opowieść rozkręca się w bardzo przyjemny sposób i nie pozwala oderwać się aż do końca epizodu i efekt ten powtarza się w przypadku każdego z kolejnych. Nie chcę robić Wam zbyt wielkich spoilerów, więc napiszę tylko, że wszystko zaczyna się od przygotowań do publicznej licytacji rzeczy po zaginionym Emmecie Brownie (ten segment właśnie jest niemiłosiernie słaby), ale w ich trakcie Marty zauważa, że na podwórku nagle pojawił się DeLorean szalonego doktorka. W środku znajduje psa Einsteina i tajemniczy but, natomiast zegary wskazujące czas niestety się psują i nie da się sprawdzić skąd wehikuł przybył. Po krótkim śledztwie i odnalezieni właścicielki buta nasz bohater cofa się do lat trzydziestych, gdzie Emmet siedzi w więzieniu i czeka na proces w związku ze spaleniem nielegalnej bimbrowni (to były czasy prohibicji). Później ta dwójka będzie kilkukrotnie podróżować w czasie próbując zmieniać efekty uboczne swoich działań mających na celu rozwiązać jakiś inny problem, czyli standard znany z filmów.

bttf2

Jako że akcja cały czas ma miejsce na terenie miasta Hill Valley, to twórcy mogli bezwstydnie stosować recykling tych samych lokacji (główny plac miejski, alejka za bimbrownią, dom Marty’ego etc.), dostosowując je tylko do okresu historycznego i warunków „społecznych” danej linii czasowej. Bo trzeba dodać, że zmiany dokonywane przypadkiem przez naszych bohaterów bywają głębokie, jak choćby w najlepszym moim zdaniem epizodzie w serii, zatytułowanym Citizen Brown, gdzie Hill Valley zamienia się w dystrykt rodem z Roku 1984 Orwella. W tym wariancie rzeczywistości doktor, mając u boku demoniczną małżonkę, pełni rolę wielkiego brata monitorującego i kształtującego życie wszystkich mieszkańców. Jedynie wydarzenia z końcówki czwartego i pierwszej połowy piątego odcinka wydawały mi się trochę naciągane, a zmiany w postawie bohaterów, szczególnie doktora, zdecydowanie zbyt szybkie i przez to mało wiarygodne. Do tego czasem można odnieść wrażenie, że twórcy stoją w rozkroku między historią skierowaną do dzieci, a taką dla dorosłych. Widać do szczególnie w scenach, gdzie pojawia się temat alkoholu czy przemocy. Da się niemal wyczuć obawę osób piszących dialogi czy aby nie przesadzą i nie zniechęcą rodziców do zakupu tej pozycji dla swoich pociech. Patrząc jednak na całość należy przyznać, że opowieść jest interesująca i zaskakująco spójna. Co najważniejsze, dzięki kończeniu każdego z epizodów cliffhangerem w stylu hollywoodzkich seriali, bardzo zachęca do poznania dalszych losów Marty’go i Emmeta.

 

 

Przygoda nie należy do krótkich, ukończenie całego sezonu trwa ok. 10 godzin, a jeśli chce się zgarnąć wszystkie trofea (nie jest to trudne, ale ciut żmudne), to trzeba doliczyć jeszcze ze dwie. Samo zakończenie jest całkiem satysfakcjonujące, cieszy szczególnie obserwowanie drobnych, ale całkowicie logicznych zmian, które zaszły w rzeczywistości Hill Valley po wszystkich machinacjach, których dopuścili się Marty i Emmet. Fajnie wytłumaczony zostaje także powód pierwszej podróży doktorka do lat trzydziestych, która zapoczątkowała serię nieszczęśliwych wypadków. Jedna scena (jeśli zagracie, to jestem przekonany, że się łatwo domyślicie jaka) jest za to zupełnie niepotrzebna, ale chyba konieczna, aby zostawić furtkę do ewentualnego sequela.

 

Co na to królik i pies w mundurze?

 

Powrót do Przyszłości nie jest za to nawet w połowie tak zabawny jak seria Sam & Max, nie było jednak zamiarem scenarzystów uczynienie go takim. Jeśli jednak decydują się oni na jakiś żart, to w przeważające większości przypadków jest on celny. Mnie najbardziej bawiły nawiązania do popkultury lat osiemdziesiątych, chociażby do innych klasyków kina science fiction. Numerem jeden muszę jednak uznać tekst „It’s just another brick in the wall”, który Marty wygłasza patrząc na framugę drzwi zamurowaną bialutkimi cegłami, zupełnie takimi jak na okładce słynnego albumu Pink Floyd. Humor wylewa się też z rozmów z niektórymi postaciami, szczególnie Biffem i innymi półgłówkowatymi przedstawicielami rodziny Tannenów. Skoro już mowa o dialogach, to należy niewątpliwie pochwalić grę aktorską wszystkich członków ekipy dubbingowej. Christopher Lloyd jak zawsze prezentuje ogromną klasę, szokująco dobrze wypada też A. J. Locascio, który odgrywa rolę Marty’ego. Niestety musiał on zastąpić Michaela J. Foxa. Nie stało się tak, bo pięćdziesięcioletni gwiazdor nie byłby wiarygodny w roli młodzika, ani dlatego, że odmówił on uczestnictwa w projekcie. Pan Fox od ponad 20 lat zmaga się z chorobą Parkinsona i bardzo aktywnie pełni rolę ambasadora badań nad lekarstwem na tej straszny syndrom. Użyczył on jednak praw do wykorzystania jego twarzy oraz zgodził się na cameo w ostatnim epizodzie w dwóch malutkich rolach. Nie powiem jakich, ale jeśli znacie serię, to możecie się domyślać że chodzi o przedstawicieli rodu McFly’ów.

 

Dla kogo jest ta gra?

 

Back to the Future mogę z czystym sumieniem polecić fanom kinowej trylogii. Nie zawiedziecie się na pewno. Posunę się wręcz do stwierdzenia, że po dodaniu kilku szlifów i usunięciu zbędnych dłużyzn ten materiał mógłby spokojnie posłużyć za materiał do nowego filmu. Niestety produkcja takowego jest bardzo mało prawdopodobna z wielu przyczyn. Omawiana gra powinna się też spodobać ludziom, którym przypadł do gustu The Walking Dead i chcą więcej zabawy w podobnym stylu, choć wywołującej zdecydowanie mniejsze emocje. Natomiast ci, którzy jeszcze nie zapoznali się z fenomenem Żywych Trupów powinni najpierw zakupić tę pozycję, szczególnie że jest ona aktualnie solidnie przeceniona w PS Store. Później natomiast można rozważyć zakup BttF.

 

ZALETY: interesujący scenariusz, dobrze napisane dialogi, inteligentny humor, świetny voice acting

WADY: obrzydliwa grafika, chrupiąca animacja, toporne sterowanie

WERDYKT: 7

CENA: 79 zł za cały sezon (w nowym sklepie nie znalazłem możliwości zakupu pojedynczych epizodów, która była w starym)

misiek_86 Strona autora
cropper