Gra o Tron – recenzja 7 sezonu. Mniejsze rozczarowanie niż można było się spodziewać

Gra o Tron – recenzja 7 sezonu. Mniejsze rozczarowanie niż można było się spodziewać

Jędrzej Dudkiewicz | 30.08.2017, 11:27

Gdy zaczynał się siódmy, przedostatni już, sezon prawdopodobnie najpopularniejszego obecnie serialu, Gry o Tron, siedziałem za granicą. Nie martwiłem się specjalnie tym, że nie mam jak oglądać nowych epizodów, ponieważ zarówno piątą, jak i szóstą serię uznaję za bardzo nieudane. 

Tak bardzo, że zastanawiałem się, czy w ogóle nie przerwać śledzenia produkcji. Po powrocie zasiadłem jednak przed laptopem i w niecałe dwa dni połknąłem siódmy sezon. Twórcy sprawili, że znów się wciągnąłem, co nie znaczy, że wyeliminowali wszystkie wady (a pojawiły się wręcz nowe). Tekst będzie zawierać spoilery! Wydaje mi się, że nie trzeba przypominać, co działo się wcześniej. I tak pewnie wszyscy już widzieli całość, a jeśli ktoś wciąż czeka z obejrzeniem, to nie będzie czytać recenzji zdradzającej ważne informacje fabularne. Zacznę więc od deklaracji, że jestem wielkim (i również coraz mniej cierpliwym) fanem książek George’a R. R. Martina, które zacząłem czytać jeszcze w gimnazjum. Tym, co pozwoliło mi czerpać przyjemność z siódmego sezony Gry o Tron było… zapomnienie o tym. Podszedłem do produkcji, jak do zwykłej rozrywki, która ma mi dawać emocje. I tyle, zadziałało.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie był to jednak jedyny powód, dla którego siódmą serię uważam za znacznie bardziej udaną od poprzednich dwóch. Otóż niepodważalne jest to, z jakim rozmachem twórcy zaczęli kręcić kolejne odcinki. Bardzo wyraźnie widać, że epizody były kręcone dłużej, bo swoją spektakularnością, niesamowitymi efektami specjalnymi, a także – co rzadziej doceniane – scenografią, rekwizytami, zdjęciami i muzyką nie tylko dorównują hollywoodzkim blockbusterom, ale niektóre wręcz przewyższają. Smoki w końcu dostają więcej ekranowego czasu i robią piorunujące wrażenie, podobnie zresztą jak fantastycznie zrealizowane sceny batalistyczne: pomysłowe, dynamiczne, wbijające w fotel. Jeśli chodzi o warstwę wizualno-dźwiękową jest to absolutne mistrzostwo i moim zdaniem kolejna, choć już nieduża, rewolucja w telewizji.

Zanim przejdę do narzekania, chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Im dłużej oglądałem siódmy sezon, tym bardziej miałem wrażenie, że twórcy nie są zainteresowani wyłącznie kontynuacją historii, ale zależy im też na opowiedzeniu przy okazji o czymś jeszcze, co będzie kojarzone z tą konkretną serią. Chodzi mi mianowicie o to, że te siedem odcinków dość mocno skupia się na rozważaniu na temat relacji między przeszłością i teraźniejszością. I nie sprowadza się to do prostego stwierdzenia, że przy odrobinie dobrej woli wszystko da się wybaczyć. Dostajemy tu przypomnienie, że synowie i córki nie odpowiadają za winy swoich rodziców, że sami kształtują swoje przeznaczenie. A także, że to, co działo się kilkadziesiąt lat wcześniej nie ma większego znaczenia, o ile sami nie nadamy go przeszłym wydarzeniom. To próba zrozumienia, że sami się ograniczamy, budujemy więzienie, które determinuje nasze zachowania, a gdyby udało się zwyczajnie odpuścić, można by osiągnąć znacznie więcej. Co nie znaczy, że jest to proste. Powyższe kwestie raz są pokazywane ciekawie, jak wtedy, gdy postacie, które mają przeszłe powody, by się nie lubić czują do siebie pewną, zwykle podszytą sarkazmem, nić sympatii, innym razem jednak kiczowato (chociażby płacze Theona w ostatnim odcinku). Tak czy siak, miło, że siódmy sezon opowiada o czymś dodatkowym.

Ani to, ani niesamowity rozmach nie są w stanie jednak przykryć licznych wad produkcji, z których część była widoczna już wcześniej, a część pojawiła się dopiero teraz (ewentualnie stała się znacznie wyraźniejsza). Do starych należą przede wszystkim skrótowość i źle rozpisane, a przez to nieprzekonujące wątki oraz ogromna potrzeba robienia plot twistów, co zwykle wiąże się z ogłupianiem bohaterów. Najoczywistszym przykładem skrótowości są coraz bardziej irytujące teleportacje postaci. Sam przejechał cały kontynent w ciągu jednego odcinka, a i tak jest to nic w porównaniu do Jona Snowa, który co chwila skacze po kolejnych ważnych miejscach Westeros. Co ciekawe, jedynymi, którzy nie mają takich zdolności są Nocny Król i jego armia, którzy nie mogli dojść do Muru przez ładnych kilka sezonów. Do źle rozpisanych wątków zaliczyć można chociażby kłótnię sióstr, Sansy i Aryi. Twórcy wpierw bardzo chcą przekonać widza, że obie będą się nienawidzić i rywalizować, a chwilę później wszystko jest w porządku i jest to część wielkiego planu pozbycia się Littlefingera (którego reakcja notabene również jest bardzo rozczarowująca). 

Nie chodzi mi o to, że jest to źle pomyślany wątek, jednak mam wrażenie, że zrobiony jest zwyczajnie za szybko. Jeśli zaś chodzi o trzecią wymienioną na początku akapitu wadę, to ilustracją niech będzie zdobycie przewagi przez Lannisterów. Tyrion, który jest wszak niesamowicie inteligentną postacią, wyraźnie mówi, że jego rodzina spodziewa się ataku na Casterly Rock. I nikomu nie przychodzi do głowy, żeby w związku z tym przemyśleć plan, tym bardziej kiedy nie wiedzą, gdzie obecnie jest flota Eurona Greyjoja. Tak naprawdę zresztą wszystkie powyższe mankamenty często się ze sobą łączą, bądź wynikają jedne z drugich, a ich kolejnym przejawem jest pospieszne kończenie wielu wątków. Całe Dorne nie ma absolutnie żadnego sensu i gdyby je zupełnie wykasować, nic by to nie zmieniło. Równie szybko twórcy rozprawiają się z rodem Tyrellów i w ogóle wygląda na to, że zarówno oni, jak i Martellowie byli sami na swoich ziemiach i nikt im nie służył. A to nie wszystkie sprawy, które chce się szybko zamknąć, byleby mieć czas na inne rzeczy. W poprzednim sezonie było tak chociażby z Blackfishem, w tym jest z Benjenem Starkiem, który na marginesie po raz drugi jest rozwiązaniem z cyklu deus ex machina, gdy nie wiadomo, jak rozwiązać problem zagrożenia danej postaci.

Do nowych wad należy dodać rzecz mającą ogromne znaczenie. Otóż siódmy sezon ostatecznie skończył z zasadą nie tylko książki, ale również serialu, że jeśli jakaś postać zachowuje się jak idiota i w związku z tym znajduje się w sytuacji, z której nie ma szans wyjść, to z niej nie wychodzi i przegrywa (co zwykle wiąże się ze śmiercią). Tego już nie ma, niektórzy (dobrze wiadomo, którzy) bohaterowie mają tak zwany plot armour i mogą robić, co im się żywnie podoba. Tak było w przypadku Jamiego, który szarżował na smoka, po czym pływał w ciężkiej zbroi, tak było w przypadku Jona Snowa, który rzucił się na armię truposzy i również wpadł pod wodę (wygląda, że w tym serialu nie da się utonąć, niezależnie od okoliczności). Dlatego też w końcu nawet przez chwilę nie można było oczekiwać, że Cersei wyda rozkaz zabicia Tyriona lub Jamiego. Niestety sprawia to, że Gra o Tron traci swój bodaj najważniejszy znak rozpoznawczy i zaczyna być nudna.

Na koniec słów kilka o aktorstwie, bo jest ono mocno nierówne. Są w siódmym sezonie występy znakomite, na czele z Olenną Tyrell, Davosem, a nawet Sansą. Są po prostu solidne, czasem zaskakujące na plus, jak Daenerys, Jamie, Cersei, czy Euron. Jest też jednak Jon Snow. Kit Harington trochę się wyrobił od czasu, gdy płakał „kocham cię, ale muszę już iść do domu”, ale tylko trochę. W większości scen jest bardzo drewniany i kładzie nieźle pomyślane i nieźle napisane sceny. Sansa zjada go swoją charyzmą na śniadanie i akurat przez to łatwo uwierzyć, że lordowie Północy zaczynają zastanawiać się, czy rządzi nimi właściwa osoba. To boli, bo Jon Snow to nie tylko świetna postać w książce, ale też jedna z absolutnie kluczowych i jest go na ekranie mnóstwo. Z kolei Peter Dinklage dostaje tak naprawdę tylko jedną scenę (rozmowa z Cersei), w której może wykazać się pełnią swoich zdolności aktorskich.

Siódmy sezon Gry o Tron jest, jak już wspomniałem, na pewno lepszy od piątego i szóstego. Podejrzewam, że niektórzy z Was spokojnie mogą przymknąć oko na wymienione przeze mnie mankamenty, co do niektórych na pewno nie będziemy się zgadzać i będziemy w stanie długo dyskutować. To, co jest najfajniejsze w tych siedmiu odcinkach to to, że twórcom udało się sprawić, że znów, po dwóch latach przerwy, chce mi się dokładnie omawiać to, co obejrzałem.

Atuty

  • Fenomenalna strona audiowizualna
  • Dodatkowy fabularny motyw przewodni sezonu
  • Występy większości aktorów

Wady

  • Skrótowość
  • Źle rozpisane wątki
  • Ogłupianie bohaterów
  • Idiotyzm nie powoduje śmierci
  • Pospieszne zamykanie niektórych wątków
  • Kit Harington

Zdanie podsumowania: Siódmy sezon Gry o Tron, chociaż niepozbawiony znaczących wad, jest znacznie lepszy niż poprzednie dwie serie razem wzięte.

6,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper