Pasja czy Nałóg?

Pasja czy Nałóg?

redakcja | 06.03.2013, 01:50

Odwieczne pytanie. Przyczyna sporów i wyrzeczeń. Raz potrafi coś złączyć, raz podzielić. Pytanie – gdzie leży prawda? O ile takową można znaleźć. Na pewno ktoś, kto jest aktywnym graczem, niejednokrotnie spotkał się z krytyką dot. jego zainteresowań, jak chociażby czasu, który spędza przed telewizorem, ilością forsy jaką wydaje na gry, skojarzeniami z daną produkcją. Można by jeszcze wymienić parę argumentów. A jeśli dochodzi do takich sytuacji, to w imię czego?

Sprawa jest o tyle skomplikowana, że granica pomiędzy tymi zależnościami jest stosunkowo bardzo cienka i wydając osąd, należy dobrze zapoznać się z obiema stronami „problemu”.

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Hobby


Podstawą jest coś robić dla przyjemności. Nie muszę – ale chcę. Gram, bo ma to swój uzasadniony cel, którym może być chęć rywalizacji, poznanie różnych kultur czy krajobrazów, zwiedzanie światów, które w rzeczywistości nie istnieją, przeżywanie fascynujących przygód, czy zwykła rozwałka dla odstresowania. Jest wiele czynników, które na to wpływają. Tak więc kogoś, kto gra, interesuje się branżą i wszystkim z nią związanym, nie powinno się nazywać np. degeneratem, czy no-lifem. Ciężko jest mi pojąć ludzi, którzy patrzą na mnie wzrokiem, mówiącym „ale debil”, gdy opowiadam kumplowi nowinki, dotyczące ostatnich premier lub wydarzeń. Na wzroku się nie kończy, bo słysząc o tym, że gram w weekend, pojawiają się też komentarze typu „zamiast spotkać się ze znajomymi, siedzi zaszyty w domu”. Przykre, bo niestety wiele osób ocenianych jest po pozorach. Tak się składa, że mając wybór między konsolą a imprezą, w 90% przypadkach wybieram to drugie. Przejdźmy dalej. Co w takim razie powinna dawać ta, niejednokrotnie, kilku godzinna rozgrywka? Dla mnie odpowiedzi są dwie: zajebistą radochę i jeszcze większą satysfakcję. To musi rajcować, musi być tzw. „magia”, w której uczucia biorą górę.

Jeśli zasiadasz przed telewizorem i bierzesz pada w dłoń, tłumacząc sobie to argumentem „bo tak”, to znaczy, że powinieneś (powinnaś) z tego zrezygnować. Dość łatwo jest to zauważyć. Przytoczę tu symptomy wypalenia: „Tęsknota za dawnymi grami, które rzekomo miały lepszą fabułę, klimat itp. ; brak czasu lub jego ograniczenie na rzecz innych obowiązków; denerwujący multiplayer; brak wiary w innowacyjność i ciekawość współczesnych pozycji; spadek zainteresowania informacjami z branży” – jest to kontrast, czyli jak być nie powinno. Przeciwne postawy reprezentuje prawdziwy hardcorowiec, u którego nie występuje więcej niż jeden powyższy symptom. Kontrowersyjność jest o tyle widoczna, że normalny Kowalski kupujący w hipermarkecie majtki bądź skarpetki, nie zrozumie Gracza oglądającego szare lub zielone pudełeczka z kolorowymi okładkami. A największą bolączką, która doprowadza do szewskiej pasji, to zupełny brak tolerancji. Nie ważne, że lubię to co robię. W społeczeństwie jest system – wyróżniasz się i łamiesz stereotypy to się nie nadajesz, debil jesteś po prostu. Nawet jeśli jest to twoją pasją i zainteresowaniem, bo sprawy wyglądają zgoła inaczej po drugiej stronie medalu.

 


Uzależnienie


Od miłości do nienawiści jest niedaleko, od zaangażowania do bierności także. Przekroczyć ową granicę jest bardzo łatwo a co najgorsze dzieje się to nieświadomie. Chęci są zazwyczaj szczere, ale ich konsekwencje mogą się źle skończyć. Dużo osób ucieka od rzeczywistości, aby zapomnieć o przyziemnych problemach. Wtedy pierwsze skrzypce gra konsola (PC) i nic poza tym się nie liczy. Na bok idzie praca, rodzina, znajomi, każda wolna chwila. Liczy się tylko czas, który zostanie spędzony przed TV. Zatracają się wartości emocjonalne, gry nie cieszą tak jak kiedyś. I nie jest to wypalenie. Gra się dalej, więcej, ale świat tak realny jak i fantastyczny, przestaje odgrywać większą role. Nie ma satysfakcji, chodzi o zwykłą, bierną czynność. Coś co nas tylko oderwie od kłopotów, nic więcej. Kończy się to na kolejnych kłopotach, dlatego samokontrola odgrywa tu najważniejszą rolę. Nie wierzę w duperele o pomocy rodziny czy znajomych – jestem panem samego siebie, wiem kiedy przekraczam granice i powinienem wrzucić na luz. Wiadomo, że samokontrola jest bardzo ciężką techniką do opanowania i jeśli takowej nie ma, to i nałóg się pogłębia. Uwielbiam łamać samego siebie i przezwyciężać swoją osobowość – chociażby odmawiając sobie Xboxa w weekndzik.

Nie dotyczy to tylko gier, jednak w ogólnym rozrachunku jest to zjawisko pozytywne. Chwile rozłąki wzmacniają miłość i tak jest też w tym przypadku. Kolejny problem to popadanie ze skrajności w skrajność. Gram bo lubię – ale mam umiar i odróżniam świat realny od rzeczywistego (słyszałem o spadających bombach i granatach podczas drogi do szkoły, poprzedzonej nocną sesją z Call of Duty) Zarywanie nocek jest dla mnie pięknym wyrazem szczerego szacunku i dowodem na prawdziwość uczuć – ale po raz kolejny powtarzam, że wszystko z umiarem. Jedynymi osobami, którym można to wybaczyć są recenzenci , bo to ich praca, terminy gonią i jest jak jest. Cała reszta niech ma się na baczności, aby uniknąć reportaży telewizyjnych o problemach fizjologicznych, wzrokowych itp. będących skutkiem nadmiernego szarpania w dany tytuł. Jako ciekawostkę dodam, że granie więcej niż 90 minut dzienne, prowadzi właśnie do nałogu. Nie wiem ile w tym prawdy. Większy wpływ ma raczej osobowość i wiek.

To drugie też jest bardzo ważne – najwięcej nałogowych ”graczy” nie skończyło nawet gimnazjum. Dzieci są bardziej podatne na tego typu czynniki, ich ciekawość bierze górę, gdy widzą na okładce Pegi 18+ . Winni są temu rodzice, którzy broniąc się przed zarzutami, zrzucają odpowiedzialność, a jakże, na gry. Nie każdy jednak jest na tyle odporny, aby odróżnić świat rzeczywisty od wirtualnego, tak więc uważajcie w co grają Wasze dzieci. Owszem, niech grają, ale z umiarem i w pozycje przeznaczone na sensory ruchu – kreatywnie i ciekawie, szczególnie z perspektywy malucha oraz i tu znowu się powtórzę - z ograniczeniami. Znam przypadki gdzie przedszkolak nie umiał liter, a siedział przed laptopem większość dnia, naparzając w pozycje przeglądarkowe – ręce opadają.
 


Jak więc żyć?


Ano tak, żeby wszystkim było dobrze. Realizuj swoje pasje, dopóty, dopóki Cię kręcą. Na poważnie rozważaj uwagi przyjaciół (tych prawdziwych) odnośnie swojego zachowania. Jeśli się nie ma samokontroli, nie jest łatwo – wtedy należy zastosować poprzednie zdanie. Grajmy, bo to lubimy. Łezka kręci się w oku, gdy widzę wypociny o wspomnieniach gości, którzy mają na karku ponad trzydziestkę – ich wrażenia o dawnym szarpaniu, przemyślenia, uwagi, zwykły sentyment. Ja w tym „bagnie” siedzę od ponad roku, ale cholernie mi się to podoba, mimo swojego wieku. Nie wiem czy mam prawo, ale chciałbym się nazwać wyjątkiem od reguły – interesuje się naszym medium, chłonę co się da, miesięczniki, strony internetowe (częściej polskie, rzadziej zagraniczne {jeszcze średnio ogarniam angielski}), pisze recenzję, felietony jak ten tutaj i coraz bardziej rozumiem zasady jakie panują w Naszym świecie. Mimo, że nie jestem 30+, a chciałbym taki być, to podziwiam chłopaków za wytrwałość i prawdziwe uczucie do hobby. A co z graniem? Czy jestem uzależniony? Niby mam tę samokontrolę, której ufam, ale nie wszyscy tak uważają. To co tygryski lubią najbardziej, praktykuję bardzo „nieregularnie”. Sumując jednak czas spędzony przed konsolą i wyciągając średnią na 7 dni, nie wychodzi mi więcej niż 90 minut dziennie. Mieszczę się na styk. Może czas abyście i Wy zrobili rachunek sumienia?

Felieton czytelnika
Autor: Karol Malec

Źródło: własne
redakcja Strona autora
Wszechstronny autor – a to przygotuje materiał sponsorowany, a to komunikat redakcyjny. Znajdziecie go w każdym zakątku portalu jak to na szefa wszystkich szefów przystało. Nie tylko pisze, ale coś naprawi i wysłucha - piszcie na [email protected].
cropper