Cudowne lata 90. - Wypożyczalnie kaset wideo od kuchni

Cudowne lata 90. - Wypożyczalnie kaset wideo od kuchni

Roger Żochowski | 26.12.2014, 00:02
Każdy, kto wychowywał się w latach kiełkującego kapitalizmu, pamięta, jak popularne były w Polsce wypożyczalnie kaset wideo. Dziś obiekty te już nie istnieją, my jednak wracamy do lat 90. ubiegłego wieku, aby zajrzeć za kulisy i dowiedzieć się, jak to wszystko działało od kuchni.
W połowie ubiegłego roku sieć obiegła wiadomość, że wypożyczalnie Beverly Hills kończą działalność w Polsce. Choć z kasetami VHS fakt ten nie miał już większego związku, był to koniec pewnej epoki. Większość osiedlowych wypożyczalni, których swego czasu było nawet po kilka na jednej dzielnicy, przestało istnieć już lata temu, jednak koniec tej znanej „sieciówki” był przysłowiowym gwoździem do trumny. Gdy patrzymy na to z perspektywy czasu, można jednak śmiało napisać, że wraz z pojawieniem się na naszym rynku kaset VHS, co miało miejsce na przełomie lat 80. i 90., Polska mogła w końcu nadgonić świat, poznać popkulturowe perełki i stworzyć pewien niezapomniany dla ludzi wieku 30+ klimat. Dla niektórych był to też świetny biznes, który przez lata pozwalał godnie zarobić.
Dalsza część tekstu pod wideo
 

Trudne początki


 
Tak się akurat składa, że podczas pisania tego tekstu i szukania osób związanych z branżą, dowiedziałem się, że własną wypożyczalnię kaset wideo miał tata Kuby Sobka, redaktora prowadzącego Region Filmowy w PSX Extreme. Zarówno starszy z Sobków, jak i sam Kuba doskonale pamiętają te piękne dla nich czasy i mogąc posłuchać ich opowiadań, nie dziwię się, że dla jednego i drugiego była to swego rodzaju pasja życia. "Miałem wypożyczalnię VHS od 13 maja 1991 do 30 lipca 2010 r. Naprawdę wzruszająca historia, przez prawie dwie dekady utrzymałem rodzinę i wychodziłem "na swoje". Kiedy otwierałem ją w Nakle nad Notecią, byłem drugi z ilością 83 szt. oferowanych filmów, poukładanych naprędce, o których nie miałem wielkiego pojęcia" - wspomina Marek Sobek.   
 
Początkowo nasz rynek - podobnie jak w przypadku gier wideo - nie wiedział, co to prawa autorskie. Tzw. "dystrybutorzy" kasety wideo rozprowadzali na wszelkiego rodzaju bazarach, z okładkami odbijanymi na ksero bądź tytułami napisanymi na froncie na maszynie do pisania. Filmy sprowadzane były zazwyczaj zza granicy. Kopiowano je setki razy, niektórzy próbowali też nagrywać z satelity. Nie muszę chyba dodawać, że lektor dogrywany był w amatorski sposób? Tekst czytał czasami właściciel wypożyczalni, szwagier albo dobry znajomy znajomego. Nikogo też nie dziwiło, że czasami na jednej kasecie lądowały dwa filmy. W Warszawie miejscem, w którym można było nabyć pirackie kasety wideo, był m.in. bazar pod Pałacem Kultury czy Stadion Dziesięciolecia. Jednak każde miasto miało swoje dziuple, w których walały się VHS-y. "U nas w mieście, w Nakle nad Notecią w woj. kujawsko-pomorskim, było jedno takie miejsce, gdzie filmy przegrywane na taśmach marki JVC w białym tekturowym pudełku z piłkarzykiem (pamiętacie?) leżały setkami w kartonach. Przynosiłeś swoje i wymieniałeś na nowe. Taki był rynek, bo przecież ustawy o prawach autorskich w dzisiejszym rozumieniu nie było. I tylko gruba warstwa naklejek na grzbiecie kasety świadczyła o tym, jak wiele filmów było na niej nagrywanych i kasowanych, co oczywiście kończyło się fatalną jakością, białymi paskami i brudem na samej taśmie, który zabijał głowice magnetowidów. Pamiętacie czyszczenie głowic kasetą z białą taśmą, na którą nakładała się odpowiedni preparat chemiczny zbierający brud z głowicy? Takie realia są wymarzonym środowiskiem dla wypożyczalni" - opowiada Kuba. 



Bazar pod Pałacem Kultury w Warszawie - tutaj nabywało się nowości na VHS
 
Z czasem przemiany ustrojowe doprowadziły do pojawienia się na rynku pierwszych, legalnych dystrybutorów. "Rynek dystrybutorski był bogaty. To był początek lat 90., a dystrybucja kaset wideo była jedną z tych gałęzi biznesu, która nie dość, że przynosiła szybki dochód, to jeszcze była po prostu... rozrywkowa. Polacy spragnieni dobrej jakości kaset rzucili się do wypożyczalni oferujących idealny wówczas obraz w przeciwieństwie do tego, czym dysponowali handlarze na giełdach" - wspomina Kuba. Polacy byli głodni filmów z Van Dammem, Arnoldem Schwarzeneggerem, kolejnych części przygód Amerykańskiego Wojownika, Szklanej Pułapki czy Akademii Policyjnej. Wielu widzów nie potrafiło jeszcze dobrze ocenić jakości filmów, dlatego sporo produkcji klasy B, a nawet C, ma dziś w Polsce statut kultowych. Nie dziwi też fakt, że społeczność w tamtym okresie zachłysnęła się wszystkim tym, co pochodziło z Ameryki. Dziś, to co wydaje się nam tandetne, na początku lat 90. wzbudzało poklask. Jakby na to nie patrzeć - przed wypożyczalniami otworzył się złoty biznes.

Z biegiem czasu jak grzyby po deszczu w kioskach zaczęły pojawiać się magazyny filmowe skierowane do zwykłych widzów jak i ludzi z branży. Z tych bardziej znanych warto wymienić Cinema Press Video, Video Recenzje czy Video Club. Pojawiały się tam wywiady, opisy filmów a nawet porady jak prowadzić... wypożyczalnie. W numerze z 1992 roku możemy przeczytać np: 
- jeśli film jest stary, wypożyczy go tylko koneser, przeciętny klient pyta o "gorące" nowości, przy starym filmie rośnie ryzyko długiego pirackiego żywota
- żyjemy w świecie kolorowych obrazów, film czarno-biały pożyczy tylko koneser; absolutny wyjątek stanowią tu "Sami Swoi"
- jeśli film był niedawno lub będzie pokazywany w TV - towar "spalony", można zdjąć taki film z półki na pół roku
Były też rady, kiedy zakup filmu powinien się zwrócić. Według czasopisma miało to nastąpić po 40 wypożyczeniach. Paradoksalnie - w dzisiejszych czasach mimo ogromnego postępu w branży filmowej magazynów o tej tematyce jest w kioskach jak na lekarstwo... Co ciekawe - świat filmu i gier przeplatał się już wtedy. Pierwsze branżowe periodyki, i mówię tu o branżowych, czyli takich skierowanych głównie do właścicieli wypożyczalni i hurtowników, wydzielały co miesiąc jedną do dwóch stron poświęconych grom wideo. W Cinema Press Video już od 1992 roku recenzenci gier pisali o pozycjach na SNESa i Sega Mega Drive, podczas gdy w polskich domach gościły najwyżej klony Atari i Pegasusy. 

 

Legalna dystrybucja  

Na początku lat 90. dystrybucja filmów rozkręciła się na dobre. W Polsce legalnie pojawiły się filmy największych wytwórni na świecie, choć monopol na produkcje z wyższej półki miała jedna firma. "Najwięksi dystrybutorzy na początku lat 90? Trudno powiedzieć. Na pewno ITI Home Video wybijał się przed szereg najbogatszym portfolio klasyki i filmów z górnej półki. To oni dystrybuowali filmy wytwórni Warner Bros. czy MGM. To oni mieli Bonda i Crittersy, więc dla mnie byli panami. Choć miałem wówczas jakieś 5 lat, to siedząc całymi dniami z tatą w wypożyczalni, nauczyłem się, że ITI jest najlepszy, a reszta to w większości chała" - dodaje Kuba. Oczywiście na polskim rynku funkcjonowali też mniejsi dystrybutorzy, ale specjalizowali się raczej w mniej lotnych obrazach. Co nie oznacza – jak już wspomniałem - że nie cieszyły się one w naszym kraju sporą popularnością. "NVC, Vision, Best Film, Vim, Elgaz, Video Rondo. Sprzedawali rozrywkę gorszego sortu, ale ludzie brali ją nawet tym chętniej. To Vision miał „Władcę Marionetek” i „Scannersów”. Vim zdobył „Nieśmiertelnego 2”, a NVC oferował pierwszego „Nieśmiertelnego”, „Współkarateków” i „Amerykańskiego Ninję V” z Davidem Bradleyem. No właśnie. Pamiętacie szaleństwo na filmy o ninja i sztukach walk? Było jeszcze dwóch kultowych dystrybutorów, którzy przynieśli najbogatszą ofertę kina akcji klasy B, ale tego z rodzaju tych kultowych właśnie. Cannon to jeden z nich i nie jestem pewien, czy w ogóle miał oficjalne przedstawicielstwo w Polsce. Kasety wydawał, owszem, ale tata zawsze mówił, że na nielegalu i nie mają praw do wypożyczania. Jednak gdyby nie Cannon, nie poznalibyśmy „Władców Wszechświata”, czyli „Masters of the Universe”, czyli... fabularnego He-Mana! A pamiętacie taki film fantasy o braciach bliźniakach? „Barbarzyńcy” oczywiście! Na koniec wisienka na torcie, czyli Imperial Entertainment oferujący creme de la creme kina klasy B i kilka klasyków. Imperial z jednej strony zdobył prawa do „Terminatora 2”, a z drugiej masowo kupował takie tytuły, jak „Robot Jox” czy „Nemesis”, który miał być następcą Terminatora" – ekscytuje się Kuba. 



 
W tym momencie nie sposób też nie wspomnieć o kultowych lektorach. Nie ma osoby, która żyjąc w tamtych czasach, nie kojarzyłaby formułki - "Czytał Tomasz Knapik". Gościa mogliśmy usłyszeć w takich klasykach, jak „Rambo” czy „Terminator”, ale również w pornosach. Warto zauważyć, że swojego głosu użyczał zarówno w pirackich, jak i legalnych wydawnictwach. „Początkowo to było czyste piractwo, ale o tym wiemy dzisiaj. Wtedy nikt o tym nie mówił. Bo też nikt nie wiedział, że tego czy tamtego nie wolno, że ktoś ma do czegoś prawa, a ktoś inny nie ma. Byli po prostu wideowcy, którzy mieli swoje dojścia. Na przykład ściągali filmy przez stewardessy LOT-u, albo przywozili z Niemiec każdy nowy film, który akurat się ukazał. Równocześnie z premierą w Stanach Zjednoczonych w jakiś sposób te filmy były już na kasetach w Bangkoku. Więc stewardessom opłacało się je przywozić, bo kupowała kasetę za 5 dolarów, a w Polsce dostawała za nią 50.” – mówił Tomasz Knapik w wywiadzie dla Gazeta.pl. W tym samym wywiadzie wspomniał też, jak początkowo wyglądało nagrywanie głosów do filmów. „Czasem nagrywałem od siebie z domu, innym razem przychodziłem do wideowców. Czasem stała u nich taka specjalna kabina - to był już wyższy poziom. Bo on żył też z tego, że kopiował. W Warszawie było parę takich studiów, które nagrywały te najświeższe kasety. Przyjeżdżali z całej Polski właściciele wypożyczalni i pytali się: masz już jakiegoś tam „Rambo 7”? A on im na to, że jutro będzie. Przyjeżdżali nazajutrz, brali po 20 kaset, płacili. A ten ją dalej kopiował, bo miał ścianę magnetowidów, które służyły tylko do tego". Nie mniejszą popularnością cieszył się Tomasz Beksiński, tłumacz, który pracował przy takich tytułach jak "Szklana Pułapka" czy "Zabójcza Broń".


Tomasz Knapik - polski lektor filmowy i żywa legenda rynku medialnego. 
 
W tamtych czasach znamienne były też plansze z ostrzeżeniem FBI przez pirackim kopiowaniem kaset. Podobnie jak było to z zapasowymi kopiami gier na pierwsze PlayStation, gdzie pojawiał się podobny komunikat, mało kto zwracał na to uwagę. Osoby kopiujące kasety często nie zadawały sobie nawet trudu, aby usunąć niewygodną informację, co jednak miało swój urok. Bardzo często pożyczanym kasetom VHS towarzyszył też widok zaklejonego kawałkiem papieru otworu. Niektóre osoby chcąc zabezpieczyć się przed nagrywaniem na taśmy filmów, urywały plastikowy ząbek (właściciele wypożyczalni robili to nałogowo), uniemożliwiając kasowanie zawartości VHS-a. Wystarczył jednak kawałek taśmy klejącej i skrawek papieru, by poradzić sobie z zabezpieczeniami :).   


Wyrwane ząbki nie stanowiły problemu - wystarczyło trochę papieru

Czym chata bogata

Z biegiem czasu coraz więcej osób mogło sobie pozwolić na zakup odpowiedniego sprzętu pozwalającego na odtwarzanie filmów. Ja wychowałem się na warszawskim Służewcu, gdzie obowiązywała pewna niepisana hierarchia. Większość osób dysponowała głównie odtwarzaczami, które nie posiadały funkcji nagrywania. Ja miałem to szczęście, że ojcu udało się kupić magnetowid firmy Hitachi, który taką opcję posiadał. Automatycznie mój szacunek na dzielni wzrastał, bo jeśli ktoś chciał nagrać jakiś film z telewizji, bił do mnie. Sam zresztą swego czasu nagrywałem na kasety masę kreskówek z Polonii 1, rysując nawet własnoręcznie okładki. Podobnie było potem z Dragon Ballem, czego dowód znajdziecie poniżej. Największą porażką był moment, kiedy na minutę przed zakończeniem filmu kaseta się kończyła, przerywając nagrywanie i przewijając się do początku. Na ile takich niedokończonych kaset miałem okazję trafić? Nie idzie zliczyć. Pamiętam też, że na potęgę przegrywało się filmy z wypożyczalni, do czego potrzebny był drugi odtwarzacz i komplet kabli. W pewnym momencie mój pokój zmienił się w małą wypożyczalnię kaset. Miałem wszystko - od filmów akcji, przez rodzinne, aż po pornusy, do których jeszcze – nomen omen – dojdziemy.


Wszystkie moje kasety miały nawet moje inicjały - R.Ż - na froncie kasety. W czasach świetności VHS posiadałem blisko 300 kaset z filmami i bajkami.
 
Oczywiście najcenniejsze były nowości rynkowe, jednak aby wyrwać taką z wypożyczalni, trzeba było mieć dobre układy z właścicielem. Jeśli nie przewijałeś wypożyczonego filmu do początku przed oddaniem, gość patrzył na ciebie z byka, a w niektórych wypożyczalniach płaciło się za to nawet karę. Nie mogłeś też w takim wypadku liczyć na to, że zapisując się na nowości, będziesz miał taryfę ulgową. "Zapisy? Tata oferował zarówno zapisy na filmy, jak i abonament. Ludzie płacili za 20 filmów do przodu. Zapisy z tego co pamiętam były nawet na tydzień do przodu. Żeby temu zapobiec, tata kupował czasami dwie sztuki hiciorów. Na pewno "Terminator 2” i „Nieśmiertelny 2” wylądowały u nas w dubletach. I szybko się zwracały. Nasze miasto liczyło sobie jakieś 20 tysięcy mieszkańców, a obroty potrafiły czasami sięgnąć 5-8 milionów starych złotych na dobę!" - wspomina Kuba. 
 
Trzeba też wziąć pod uwagę, że nośnik magnetyczny nie był zbyt wytrzymały i każdorazowa projekcja filmu wiązała się ze stopniowanym pogorszeniem jakości obrazu. Bardziej chciwi właściciele wypożyczalni mieli to jednak gdzieś i nie wymieniali zjechanych taśm. W czasach, gdy ludzie preferują idealny obraz w Full HD, różnego rodzaju zakłócenia, brudy, szmery czy urwane obrazy byłyby nie do zniesienia. Powtórzę jednak jeszcze raz - patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, nie można odmówić temu uroku. Do tej pory pamiętam słowa ojca, który zawsze krzyczał - "Nie przewijaj na podglądzie, bo zepsujesz wideo!". Nie wiem, ile było w tym prawdy, ale skoro pilot od magnetowidu pozwalał na takie przewijanie, to chyba nie była to straszna zbrodnia. 



Imperium Filmowe Sobków - na zdjęciach tata i mama Kuby.
 

Gdzie znajdę pornusy?

Zastanawialiście się kiedyś, ile nowych filmów lądowało miesięcznie w wypożyczalniach? I czy właściciel faktycznie miał czas, żeby to wszystko obejrzeć? W końcu to właśnie on służył bardzo często radą, traktowany był jak znawca tematu, człowiek, który wie wszystko o filmach. "Trudno powiedzieć, ile filmów miesięcznie się pojawiało. To były szalone czasy obfitości. Jeździłem z tatą do hurtowników i widziałem tam tysiące filmów. I dziesiątki właścicieli wypożyczalni, którzy kupowali po kilkadziesiąt kaset w jednym rzucie. Takie to były czasy, że ojciec po powrocie do domu oglądał do późna każdy film przez chociaż pięć minut, żeby w ogóle cokolwiek o nim powiedzieć klientowi, bo nie sposób było obejrzeć wszystkiego. To były też takie czasy, że sztuka wyższa schodziła na równych prawach, co niska. Tata potrafił z jednego wypadu do hurtownika przywieźć 10 nawalanek i całą kolekcję komedii z Louis de Funesem, które wypożyczano równie chętnie. Trochę przesadzam z tą kulturą wysoką, ale dziś klasyczną komedię francuską ciężko byłoby opchnąć publice. Może dlatego, że już się opatrzyła? No właśnie. Wtedy panował głód. Braliśmy wszystko. WSZYSTKO. Od filmu o samotnym wojowniku przemierzającym postnuklearną pustynię („Rycerze”, a nie „Mad Max”, ot co!) przez erotyki z serii „Emmanuelle” po „Dawno temu w Ameryce” popitego „Rocky'm” i zagryzionego „Ojcem Chrzestnym”. A gdy rodzice już odeszli od telewizora, to dzieciaki po raz dziesiąty oglądały „Rambo”. - wspomina Kuba. 
 
Pewnie zastanawiacie się teraz, jak wyglądały w takim wypadku hurtownie. O to również zapytałem mojego rozmówcę. "Jedna mieściła się na ostatni piętrze domu handlowego w Bydgoszczy. Była tam wielka lada, a ja byłem za mały, żeby cokolwiek za nią zobaczyć, więc nie lubiłem tam jeździć. Inna mieściła się na terenie giełdy samochodowej – właściciel urządził hurtownię kaset w biurze. Takie czasy. Tam uwielbiałem jeździć, bo mogłem przez kilka godzin wziąć do ręki wszystko, co chciałem i sobie obejrzeć okładki, a jeśli właściciel miał dobry humor, to włączał mi bajkę" - żartuje Kuba. Oddzielną kategorię w wypożyczalniach były filmy pornograficzne. Każdy dorastający chłopak przechodził z zawstydzeniem obok półki z gołymi babami, kombinując, jak taki film wypożyczyć i obejrzeć bez wzbudzania podejrzeń u rodziców. Niektórzy potrafili kręcić się po wypożyczalni nawet kilkadziesiąt minut, czekając aż nikogo nie będzie w pomieszczeniu, by zdobyć się na odwagę i zaatakować właściciela. Świetnie sprawdzał się też patent "na wujka". Znany mi dobrze właściciel wypożyczalni na warszawskim Służewcu z uśmiechem na ustach wspominał, że zaskakująco duża ilość wujków gustowała w tamtych czasach w pornosach. Nigdy osobiście jednak nie zjawiali się w wypożyczalni :). W późniejszych czasach nie wypożyczało się kaset w kolorowych okładkach. Te zostawały w wypożyczalni, a sama kaseta z filmem pakowana była do zastępczego, ciemnego opakowania. Przy wypożyczaniu pornosów było to zbawienne - w końcu nikt nie widział, co masz w środku - „Rambo III” czy jeden z wielu niemieckich "klasyków". 

 
Klientów, którzy szukali filmów ze znaczkiem XXX, pamięta też doskonale Kuba. Było ich całkiem sporo. "Pornusy? Było tego mnóstwo. Imperial Entertainment dystrybuował jakieś filmy o piekle, gdzie kobiety w łańcuchach uprawiały seks z troglodytami. Poza tym to standard. Pamiętam tylko, jak klienci się krygowali przychodząc po ten rodzaj kina. Nic nie mówili, tylko przewracali oczami i wskazywali niemo na tę półkę za plecami taty. Bo „TA” półka zawsze znajdowała się u góry i zawsze pod ręką ojca. Parę lat później, na przełomie wieków, gdy sam już byłem na tyle dużym chłopcem, że czasami zastępowałem rodziców, też miałem problem z tego typu klientami. Przychodzi facet i mówi, że chce romans. No to daję mu „9 i pół tygodnia”. Ale on, że nie taki romans. Tylko z „tych takich dosłownych”. No to ja już kumam, o co chodzi, ale gdy podaję klientowi film z cycami i waginami na okładce, ten się wzdraga, że wolałby taki ładny. Ładny pornus? No, naprawdę. Tak sobie tłumaczyli. Szkoda biedaków, bo to pewnie samotni ludzie byli. W końcu i tak zawsze wybierali te kasety z największymi hardkorami na okładce. Zawsze trochę zawstydzeni wychodzili z wypożyczalni, jak pies z kością" - uśmiecha się Kuba. 


Tata Kuby nosił się też z zamiarem rozszerzenia działalności o wypożyczanie kartów z grami na Pegasusa. To był przełom 1993 i 1994 roku, chyba szczyt popularności konsoli. Jakoś w tym okresie Bobmark wprowadził na rynek model konsoli IQ-502. Żeby zrobić rozeznanie w możliwościach, tata Kuby postanowił odwiedzić kilka wypożyczalni w promieniu jakichś stu kilometrów, które już miały w swojej ofercie gry na Pegasusa. No i Jakub oczywiście pojechałem z nim. Jako doradca. Miał całe 8 lat. Ale całe przedsięwzięcie szlag trafił. Nie wiadomo, co przeważyło - doświadczenia innych z kartridżami czy... hardkorowy wypadek samochodowy, w którym obaj prawie zginęli, wracając do domu. Tata Kuby chyba potraktował to jak znak mówiąc: "Te gry prawie nas zabiły. Nie chcę już żadnych gier." Za to ich konkurencja weszła w ten biznes. 

Wszystko ma swój koniec

Około roku 2002 wypożyczalnie kaset wideo zaczęły gwałtownie padać. Te, które przetrwały pierwszą falę zamknięć, przerzuciły się na płyty DVD. Początkowo wydawało się, że będzie to również złoty biznes. Nośnik był drogi, jeśli chodzi o kupno oryginalnego filmu, więc teoretycznie jego wypożyczenie wydawało się bardziej opłacalne. "Rynek zaczął podupadać pod koniec lat 90., ale nastąpiła szybka reanimacja w postaci DVD jakoś w latach 1997 - 2000. Tata kupił pierwszy w mieście odtwarzacz Philipsa i kilka płyt, a ludzie wypożyczali go razem z filmami za jakieś dwadzieścia złotych z kawałkiem. Tata wiedział, co robi. Infekował. Klienci szybko zaczęli kupować własne odtwarzacze, a to się przełożyło na wzrost wypożyczeń płyt DVD w naszej wypożyczalni. Proces postępował bardzo szybko – kasety w ciągu jakichś dwóch lat zupełnie odeszły do lamusa. Pamiętam, że ostatnie seanse na nowych taśmach urządzałem do 2003 roku. A ostatnim (chyba) nowym filmem, który oglądałem na taśmie prosto z hurtowni, był „Bad Boys 2”. Szał na DVD znowu zwiększył obroty i trwało to może do 2005 roku" - dodaje Kuba. Rozwój piractwa doprowadził do tego, że ludzie woleli kupić płytę na straganie. Wraz z coraz lepszym dostępem do Internetu modne stało się ściąganie filmów z Emule'a (słynny osiołek) czy Kaza. "Rynek zabiły torrenty, a gdyby nie one, to i tak zrobiłaby to cyfrowa dystrybucja. Tata szybko się zorientował, co się wyrabia i przebranżowił się, ale wypożyczalnia działała aż do 2010 roku, przy czym na końcu przynosiła maksymalnie kilkadziesiąt złotych dziennie. Funkcjonowała wtedy głównie z sentymentalnych pobudek, bo to było prawie 20 lat naszego życia!" - wspomina wzruszony Kuba. 

 
"Kiedy ukazały się pierwsze DVD, tj. wiosną 1997 r., zakupiłem do wypożyczalni odtwarzacz DVD Phillips, który wypożyczałem razem z płytami. Cennik był taki: ODTV 15.0 pln/dobę + 2 filmy DVD płatne + trzeci gratis (na dobę). Odtwarzacz zwracał się po sześciu tygodniach, natomiast z płytami bywało różnie. Ogólnie osoby wypożyczające uważały, że jeżeli film się nie wczytał, to wina była po stronie płyty. Było natomiast odwrotnie, marnej jakości lasery Phillipsa bardzo często nie odtwarzały płyty. Przecierali płyty DVD różnymi materiałami ściernymi, które powodowały zniekształcenie ścieżki lasera, i często oddawali tak zniszczone płyty w wypożyczalni. Wówczas nie pozostawało mi już nic innego, jak "zobaczyć jak fruwają" oczywiście w obliczu klienta. Pamiętam czas (około 6-8 miesięcy), kiedy nie mogłem nabyć płyt w Bydgoszczy. Nie były dostępne - po prostu ich nie było na rynku. Podczas wakacji we Francji i Włoszech w 1998 roku zdobywałem kontakty z innymi wypożyczalniami (były równie skromne jak moja - 30-60 szt.). Jednak obowiązywały regiony tłumaczeń, tj. płyty z południa Europy, nie posiadały polskich tłumaczeń" - dodaje Marek. 
 
Taka jednak jest kolej rzeczy. Coś się kończy, coś zaczyna. Tata Kuby dokładnie pamięta dzień, w którym po ponad 20 latach musiał z bólem serca zamknąć interes. "Kiedy zamykałem wypożyczalnię, okazało się, że wcześniej zlikwidowano aż 23 wypożyczalnie w mojej najbliższej okolicy, i wówczas posiadałem ponad 5700 tytułów na VHS i DVD. Wiosną 2007 r. wróciłem do swojego zawodu - obecnie projektuję budynki i jestem już trzecim pokoleniem, które kieruje ich budową" - kończy Marek. I choć dzisiaj mamy dużo łatwiejszy dostęp do filmów, coraz większą rolę odgrywa cyfrowa dystrybucja, a obraz jest ostry jak żyleta, czasy kaset VHS były na swój sposób magiczne. Wprawdzie nostalgia odgrywa tu swoją rolę, jednak wiele osób pamiętających tamten okres powtarza jak mantrę - filmy na kasetach VHS miały duszę. Niech idealnym zakończeniem tego dość obszernego artykułu będą słowa Kuby, który tak jak ja lubi z łezką w oku powspominać cudowne lata 90.   
 
"Nigdy nie zapomnę tłumów liczących nawet i 20 osób przepychających się na niewielkim metrażu naszej wypożyczalni, gdy na rynek trafiały największe hity. Do dziś pamiętam nazwiska stałych klientów, którzy wpadali codziennie po kilka filmów. Pamiętam tytuły, które były szczególnie chodliwe w tej pierwszej fazie, w latach 1991-1993: „Kwiaty na poddaszu”, „Konfesjonał”, „Ze śmiercią jej do twarzy”. Dwa pierwsze pewnie niewiele Wam mówią. To były chały, a jednak z jakiegoś powodu ludzie je kochali. Takie wypożyczalnie, jak ta mojego ojca, pełniły funkcję kulturotwórczą. Widzowie kształtowali sobie dzięki nim gusta w ekspresowym tempie poznając szmiry i klasykę jednocześnie. Niektórym jednak nic nie pomoże. Mój kolega do dziś uważa jakiś tam film o wojowniku za największe dzieło ludzkości. Nie pamiętam tytułu, ale dystrybuowało go Video-Rondo, czyli Władcy Chały...".
 
Tak. Tamte czasy nigdy nie wrócą, ale chyba warto pamiętać o naszych "medialnych" korzeniach. W końcu są one częścią naszej popkulturowej historii. 

Więcej takich oldschoolowych fotografii znajdziecie na facebookowym profilu VHS Hell. 
 
Ciekawostki z wypożyczalni Sobków: 
 
Odtwarzacz DVD ukradziono nam kiedyś na słupa. Przyszedł pijaczek, pożyczył na swój dowód. Dochodzenie policji wykazało, że przysłał go miejscowy cwaniaczek, całkiem bogaty notabene. Odzyskaliśmy sprzęt bardzo szybko. Proszę zobaczyć, jakie było zapotrzebowanie na takie sprzęty, że ktoś posuwał się do takich czynów! Odtwarzacze DVD kosztowały wówczas circa tysiąc złotych.
przez 20 lat wykończyliśmy około dwudziestu innych wypożyczalni w mieście. Na końcu byliśmy sami i nas wykończył z kolei wolny rynek.
W chwilach największej chwały prowadziliśmy nawet trzy filie wypożyczalni w okolicznych wioskach i miasteczkach.
Cena kasety z licencją do wypożyczania sięgała na przełomie wieków nawet dwustu złotych.
Ludzie nieufnie podchodzili do DVD, bo w początkowej fazie na płytach nie było polskiej ścieżki lektorskiej. „Trzeba czytać? A to nie chcę”. 
Na początku zawartość większości płyt DVD była bogata jak dziś w edycjach specjalnych. Obszerne komentarze, dodatki i możliwość interakcji w postaci przełączania akcji na inne kamery była na porządku dziennym. Wliczona w standard.
Klienci notorycznie rzucali chyba pudełkami z kasetami w domu, bo wracały do nas porozbijane, bez rogów. Z kolei pokryte folią okładki gryźli i rysowali paznokciami.
Przewijarka kaset – bardzo praktyczne urządzenie pozwalające przewijać kasety, kiedy szanowny klient nie miał na tyle kultury, żeby zrobić to przed zwrotem kasety.
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper