Cobra Kai (2018) - recenzja 4 sezonu serialu [Netflix]. Starzy wrogowie, nowe wyzwania

Cobra Kai (2018) - recenzja 4 sezonu serialu [Netflix]. Starzy wrogowie, nowe wyzwania

Piotrek Kamiński | 02.01.2022, 21:00

Pojawienie się na scenie przerażającej twarzy z przeszłości sprawia, że współpraca staje się ważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej, a wprowadzenie nowych kategorii na turnieju oznacza konieczność znalezienia nowych uczniów. Dobrze, że mają aż miesiąc żeby się przygotować.

Stawiam tezę: "Cobra Kai" jest najbardziej trafną lekcją na temat relacji międzyludzkich w historii telewizji. Nie jest żadną tajemnicą, że ludzie nie potrafią dogadywać się ze sobą wszędzie tam, gdzie stawka jest odpowiednio wysoka - czy chodzi o pieniądze, władzę, czy wybieranie dodatków do pizzy. Pół biedy, kiedy po prostu sprzeczamy się, bo jednak jest to - a przynajmniej powinna być - walka na argumenty. Problemem większości ludzi jest natomiast brak jakiegokolwiek dialogu. Zamykają się w sobie, wolą się nie odezwać, nie powiedzieć co im leży na wątrobie, dusić w sobie gniew, czekając aż w końcu wybuchnie. Ciężko jest zauważyć niedorzeczność takiego zachowania u siebie samego. Co innego, kiedy obserwujemy innych. I dlatego właśnie "Cobra Kai" jest tak terapeutycznym programem. Już czwarty sezon z rzędu scenarzyści serwują nam dziesięć odcinków problemów, które nie istniałyby, gdyby tylko główni bohaterowie potrafili zamienić ze sobą bez agresji więcej niż trzy zdania na raz. Twierdzę, że oglądanie tak wysokiego stężenia ludzkiej upartości i zbędnych kłopotów działa na nas terapeutycznie, sprawiając, że gdzieś podświadomie sami stajemy się odrobinę mniej zacietrzewieni. Czyli co, 10/10?

Dalsza część tekstu pod wideo

Cobra Kai (2018) - recenzja 4 sezonu serialu [Netflix]. Możesz zostawić karate

Cobra Kai (2018) - recenzja 4 sezonu serialu [Netflix]. Starzy wrogowie, nowe wyzwania

Konflikt między Cobra Kai, a Miyagi-do (i od niedawna Eagle Fang) zdaje się powoli zmierzać ku końcowi. Przynajmniej tam, gdzie jest to faktycznie ważne, czyli między postaciami które śledzimy od początku, lub niemalże od początku istnienia serialu. Wiadomo, że parówki takie jak Kyler (Joe Seo) nigdy się nie zmienią, ale w jego przypadku ciężko nawet nazwać go postacią. To po prostu płaska, jednowymiarowa karykatura, definiowana w zasadzie jedynie swoją złośliwością i skazującym go na bycie łajzą imieniem. Lecz w przypadku prawdziwych postaci, czwarty sezon poczynił kilka sporych kroków naprzód na ich drodze do jasnej strony mocy. W zasadzie tylko jedna z tamtejszych osób zdaje się nie zasługiwać na odkupienie, które scenarzyści zaczęli lekko sugerować w ostatnim odcinku, ale skoro Demetri (Gianni DeCenzo) mógł wybaczyć Hawkowi (Jacob Bertrand) złamanie ręki, to może wszystko jest możliwe? Wystarczy odpowiednio zły antagonista i nawet ci, których uważało się za potworów do tej pory zaczynają wydawać się być całkiem sympatyczni. A tego typu czarnym charakterem zdecydowanie jest Terry Silver (Thomas Ian Griffith). 

John Kreese (Martin Kove) odnajduje swojego dawnego przyjaciela z wojska, Terry'ego, który 30 lat wcześniej pomagał mu zniszczyć - nieskutecznie - Daniela LaRusso (Ralph Macchio), aby ten wsparł go w przygotowywaniu Cobra Kai do zbliżającego się "turnieju o wszystko". Problem w tym, że Silver zdążył od tamtej pory wyciszyć się, ułożyć sobie spokojne życie, przestać walić koks, przez który zdawało mu się, że dręczenie nastolatków to taki fajny pomysł. To teraz stateczny, starszy pan, lubiący dobre wino, spokój i mnożenie pieniędzy. Kreese wie jednak gdzie nacisnąć żeby ponownie obudzić w nim świra. Przyznam, że nie do końca podobał mi się wątek Terry'ego w tym sezonie. Z początku pokazali go jako zwykłego faceta, który sam nie może uwierzyć jak głupie było jego zachowanie tych 30 lat temu, po czym wraca do bycia kompletnym wariatem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie wspominam już nawet o tym, że wciąż jest świetnym karateką, mimo że nie ćwiczył od iluś lat, bo to akurat problem całego tego sezonu. Może gdyby od początku sugerowano, że nigdy nie zapomniał tamtej radości, że siedzi w nim ta agresja, bo bez tego ten jego nagły powrót do starych zwyczajów razi trochę w oczy. 

Znacznie lepiej maluje się powolna przemiana Tory (Peyton List), która bardzo stopniowo zaczyna przechodzić na jasną stronę. Robby (Tanner Buchanan) kolejny sezon miota się, nie mogąc znaleźć sobie stałego miejsca, choć przydałoby się żeby ktoś dał mu wreszcie kilka lekcji aktorstwa, bo jednak taki wewnętrzny chaos targający duszę trzeba umieć pokazać, a Tanner wciąż walczy z wcielającą się w Samanthę LaRusso Mary Mouser o palmę pierwszeństwa w byciu najmniej wiarygodnym aktorem w całym serialu.

Cobra Kai (2021) - recenzja 4 sezonu serialu [Netflix]. Ale karate nigdy nie zostawi ciebie 

Cobra Kai (2018) - recenzja 4 sezonu serialu [Netflix]. Starzy wrogowie, nowe wyzwania

Mimo że stopniowo docieramy do wygaszenia najbardziej palących konfliktów między wszystkimi głównymi bohaterami serialu, to jednak jakiś tam konflikt wciąż jest potrzebny. Dlatego czwarty sezon wprowadza też i nowe twarze. U dorosłych będzie to wspomniany Terry Silver, a wśród młodzieży mały Kenny Payne (Dallas Young), wprowadzający wątek szkoły podstawowej. Towarzyszyć będzie mu młodszy brat Sam, Anthony (Griffin Santopietro). Nie jestem pewien czy wprowadzanie zupełnie nowych wątków na tak późnym etapie jest dobrym pomysłem, ale przyznam, że w pewnym momencie poczułem nawet do niego odrobinę sympatii... Która chwilę później prysła ze względu na tor, którym potoczyła się fabuła i motyw, o którym już wspominałem, a z którego zdaje się śmiać nawet sam serial - tutaj nawet kompletne żółtodzioby są w stanie w półtora miesiąca stać się walczącymi o mistrzowski tytuł karatekami.

Miło było zobaczyć kilka twarzy, o których trzeci sezon trochę zapomniał. Aisha (Nichole Brown) wróciła na moment żeby przypomnieć widzom o swoim istnieniu, ale największą radość sprawił mi powrót niezastąpionego Płaszczki (Paul Walter Hauser), który nie dość, że jest równie zabawny jak zawsze, to jeszcze tym razem ma do odegrania naprawdę istotną rolę dla szerszej fabuły. Szkoda i aż dziwne, że tego samego nie da się powiedzieć o Miguelu (Xolo Mariduena), który w tym sezonie głównie snuje się z miejsca w miejsce, prawie nic nie walczy i nie trenuje (z wyjątkiem turnieju, oczywiście, choć i tam coś jakby w nim pękło), a kiedy zdawać by się mogło, że jego relacja z Johnnym znowu zaliczy spadek ze względu na fakt, że to jednak nie jego prawdziwy syn - choć ostatecznie będzie to pewnie istotny wątek - scenarzyści postanawiają wrzucić na luz i nie tworzyć niepotrzebnej dramy. Na tę przyjdzie ewidentnie czas w piątym sezonie.

Cobra Kai pod skrzydłami Netflixa to wciąż bardzo dobry serial. Humor nadal stoi na wysokim poziomie, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Johnny stał się mniej wulgarny. Z jednej strony wiadomo, że bluzgi nie są najważniejsze, z drugiej nieokrzesanie Lawrence'a (William Zabka) i rzucanie w co drugim zdaniu, że coś jest dla cieniasów (a w oryginale "for pussies") stanowiło jeden z filarów jego charakteru. Natomiast jeśli chodzi o jakość scenariusza, prowadzenie kamery, choreografię walk, to wciąż jest to ten sam poziom. Serial nadal jest durny i w wielu miejscach idzie na skróty, ale moim zdaniem to właśnie za te absurdalne, kompletnie nierealne akcje fani pokochali go oryginalnie. Czwarty sezon to więcej treningu, docierania się i szukania balansu między Miyagi-do, a Eagle Fang (w pewnym momencie nazwanego nawet Miyagi Fang, co byłoby przekomiczne, gdyby zrobić z tego logo), niż walk samych w sobie, lecz tym razem tego po prostu wymagał scenariusz. Nie podobał mi się jedynie ten sam mechanizm zastosowany w dwóch finałowych walkach turnieju. Niezbyt oryginalnie przez to wypadły. Większość bohaterów ewoluowała w intrygujący sposób, a wątek młodzieżowy być może na razie nie powala, ale dajmy mu szansę rozwinąć skrzydła. Oby ekipa produkcyjna wyrobiła się do następnego sylwestra, bo piąty sezon raz jeszcze zapowiada się ciekawie.
 

Atuty

  • Terry Silver z początku trochę zaskakuje, ale później robi wrażenie;
  • Sensowna ewolucja znanych już postaci;
  • Wciąż bawi i ciekawi, dobrze przygotowując przy tym grunt pod kolejny sezon;
  • Powrót Płaszczki!

Wady

  • Zbyt podobne, przez co przewidywalne finałowe walki turnieju;
  • Wątek podstawówki na razie nie powala.

"Cobra Kai" idzie za ciosem i po raz czwarty daje sezon pełen dobrego humoru, ciekawych interakcji między postaciami i dobrych walk. Nowe dzieciaki nie powalają, ale Terry Silver wynagradza to widzowi z nawiązką. Stawka rośnie.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper