Kalifornijskie święta: Światła miasta (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Komedia romantyczna na święta

Kalifornijskie święta: Światła miasta (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Komedia romantyczna na święta

Iza Łęcka | 25.12.2021, 21:00

Świąteczne produkcje to gatunek, który od lat ma wierne grono sympatyków. W ostatnim czasie do biblioteki Netflixa dodano „Kalifornijskie święta: Światła miasta” będące kontynuacją marnie ocenionego, choć cieszącego się przyzwoitym zainteresowaniem widzów, filmu „Kalifornijskie święta”. Czy tym razem serca największych smutasów zostaną roztopione? Zapraszam do recenzji.

Wybór wielu widzów w okresie świątecznym jest dość specyficzny. Chyba zgodzicie się ze mną, że pewna grupa odbiorców często stawia na produkcje proste, przyjemne w odbiorze i wałkuje je regularnie – a pewnym potwierdzeniem moich słów jest sukces Kevina lub „W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju”. Filmowcy idą tym tropem i regularnie przygotowują nowe propozycje, w których tematem przewodnim są święta, świąteczna atmosfera, miłość i rodzina, a słodycz i kicz wylewają się niemal w każdej minucie z ekranu. Są gusta i guściki, a ja nie planuję się nad nimi rozwodzić, szczególnie, że w grudniu, pragnąc się zrelaksować, często wybieram coś lżejszego.

Dalsza część tekstu pod wideo

Po sporej popularności „Kalifornijskich świąt” wśród użytkowników Netflixa nadszedł czas na następną część historii o miłości Callie i Josepha. Bożonarodzeniowej atmosfery jest tutaj jak na lekarstwo, jednak wybrzmiewa silny przekaz „All you need is love”.

Kalifornijskie święta: Światła miasta (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Prosto, słodko i przewidywalnie

Kalifornijskie święta: Światła miasta (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Komedia romantyczna na święta

Callie i Joseph żyją sobie bardzo szczęśliwie na farmie, którą wspólnie prowadzą. Minął już rok, odkąd bohaterowie się poznali, miłość kwitnie, para wkracza w następny etap znajomości i planuje zrobić krok naprzód. Okazuje się jednak, że przeszłość ukochanego nie daje o sobie zapomnieć – rodzinna korporacja wymaga wsparcia i ratunku przed upadkiem, a wszystko za sprawą powierzenia biznesu niewłaściwej osobie. Pragnąc zachować spuściznę ojca, Joseph postanawia powrócić do wielkiego miasta i zabiera ze sobą Callie. Najbliższy czas okaże się dla nich wymagający nie tylko ze względu na obowiązki zawodowe, ale stanie się okazją do dokładniejszego poznania w nietypowych sytuacjach... W końcu wspólne kierowanie gospodarstwem, winnicą i mleczarnią wychodziło im całkiem gładko.

Recenzowane „Kalifornijskie święta: Światła miasta” nie są propozycją zbyt wymagającą czy skłaniającą do przemyśleń. Jak możemy się domyślić główni bohaterowie, których grają Lauren Swickard oraz Josh Swickard, w związku z osadzeniem się w mieście i zmianą otoczenia, doświadczą kolejnych problemów. Mimo iż Callie wydaje się, że całkiem dobrze zna swego lubego, styczność z jego dawnymi znajomymi, trybem życia czy sposobem na prowadzenie interesów sprawiają, że odczuwa coraz więcej wątpliwości. Jednocześnie odnalezienie się w wielkiej metropolii nie wydaje się aż tak łatwe. Życie na farmie dalej się toczy, a całym biznesem opiekują się obecnie Owen, Brendy oraz Hannah. Na tyle, na ile scenariusz filmu pozwala, ekipa aktorska spisuje się całkiem sprawnie, można także odczuć, że prace na planie odbywały się w przyjaznej rodzinnej atmosferze, bowiem odtwórcy głównych ról mają w sobie sporo luzu. Nie miejmy jednak złudzeń, zadaniem kolejnej odsłony „Kalifornijskich świąt” nie jest wstrząśnięcie widzem czy zmuszenie go do głębszych analiz, pozycja ma być miłym sposobem na oderwanie się od codzienności i spędzenie wolnego czasu, kiedy potrzebujemy resetu i 90 minut spokoju.

Włodarze Netflixa potrafią doskonale liczyć i z niespotykaną konsekwencją podejmują decyzje o kontynuacjach filmów czy seriali na podstawie zastosowanego schematu. Choć pierwowzór recenzowanej pozycji nie spotkał się ze zbyt dużą przychylnością krytyków, widzowie zagłosowali swoim czasem – rok po premierze pierwszej części zadebiutowały „Kalifornijskie święta: Światła miasta”, dołączając tym samym do grona takich tytułów jak „The Kissing Booth”, „Zamiana z księżniczką” czy „Do wszystkich chłopców”, czyli innych komedii romantycznych stworzonych na zlecenie streamingowego giganta. Korzystając z przewidywalnego scenariusza, w którym mamy do czynienia z bardzo stereotypowymi i infantylnymi postaciami, twórcy zabierają nas do słodkiego świata, gdzie codzienność rekinów biznesu miesza się z takimi wartościami jak dobro oraz miłość – i to one zawsze zwyciężają. Co więcej, perypetie trójki bohaterów na farmie mają się nijak do płynności fabuły i zwalniają jej tempo, dodając kilka humorystycznych scen, które bardziej mogą wprawić w zażenowanie niż uśmiech.

Kalifornijskie święta: Światła miasta (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Brakuje świąt

W gruncie rzeczy Netflix po raz kolejny zaserwował użytkownikom łatwostrawną papkę ze świętami w tle. Co prawda, w recenzowanych „Kalifornijskich świętach” tej bożonarodzeniowej atmosfery jak na lekarstwo, jednak nie można im odmówić bardzo przyjaznego klimatu, który będzie dostosowany zarówno dla nastoletnich, jak i bardziej dojrzałych widzów. Świąteczne propozycje, pomimo swoich wad, mają oddane grono fanów, natomiast w tym roku katalog platformy powiększył się o spory zestaw nowych, lekkich filmów. Choć jest to już druga odsłona z całego cyklu, jej fabuła wydaje się na tyle spójna, że nie musicie przed jej obejrzeniem sprawdzać pierwszej części – wydarzenia od początku do końca wydają się zrozumiałe i nie mamy poczucia, że coś straciliśmy.

Kiczowate i niezwykle pozytywne historie czasami okazują się najlepszym rozwiązaniem na świąteczny seans. Przewidywalny scenariusz, bohaterowie pozbawieni głębszego charakteru i elementy humorystyczne sprawiają, że siedząc przy stole zastawionym jedzeniem, między barszczykiem a karpiem, zbytnio nie stracimy głównego wątku, dalej możemy śledzić wydarzenia i przynajmniej nie mamy kolejnego powodu do kłótni w rodzinnym gronie ;) Nie wymagajmy zbyt wiele po netflixowej komedii romantycznej – muszę jednak przyznać, że twórcy nie udają, przedstawiają opowieść dokładnie tak, jak mogliśmy się spodziewać, czyli przystępnie. Jeżeli macie ochotę obejrzeć coś lekkiego „Kalifornijskie święta: Światła miasta”, pomimo swoich wad, mogą okazać się przyzwoitą propozycją. Warto do niej podejść z przymrużeniem oka.

PS Entuzjaści komedii romantycznych powinni doliczyć co najmniej jedno oczko do oceny końcowej.

Atuty

  • Jest dość krótko i całkiem uroczo
  • Pozytywny przekaz historii,...
  • To przyjemna i mało wymagająca komedia romantyczna,...

Wady

  • Świątecznego klimatu jak na lekarstwo
  • … który jest do bólu przewidywalny
  • … w której nie powinniśmy doszukiwać się zbyt wiele sensu czy powodów do przemyśleń
  • Wątek na farmie wydaje się niepotrzebnym zapychaczem
  • Słabo skonstruowani bohaterowie ze stereotypowymi cechami charakteru
  • „Momenty krytyczne” wydają się zbyt wyolbrzymione

Film „Kalifornijskie święta: Światła miasta” nie jest arcydziełem wśród produkcji bożonarodzeniowych. Jeżeli lubicie proste i lukrowane bardziej niż makowiec opowieści – sprawdźcie historię Callie i Josepha. Reszcie sugeruję ponownie przełączyć na Kevina ;)

4,0
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper