Kate (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Ale to już było

Kate (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Ale to już było

Piotrek Kamiński | 10.09.2021, 21:00

Zawodowa zabójczyni zostaje zdradzona, zawala zadanie, zbiega z zasadzki znaleźć zemstę zanim zejdzie. Zyskuje zaskakującego zwolennika.

Litera Z nie ma z filmem Cedrica Nicolasa-Troyana nic wspólnego. Pierwszych kilka słów wskoczyło samo, więc stwierdziłem, że zrobimy z tego cały wstęp. Treść może nie najwyższych lotów, ale za to forma choć odrobinę przykuwa uwagę. Dokładnie tak samo, jak dzisiejszy film.

Dalsza część tekstu pod wideo

Kate (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Słuszna zemsta 

Kate (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Ale to już było

Kate (Mary Elizabeth Winstead) od dziecka szkolona była na płatnego zabójcę. Jej opiekun, Varrick (Woody Harrelson) wychował ją, nauczył walczyć, strzelać, radzić sobie nawet w najcięższych sytuacjach. Przez całe lata Kate nigdy nie zawaliła zlecenia. Nawet kiedy, wbrew protokołowi, musiała zastrzelić człowieka, na oczach jego dziecka. Zadanie zostało wykonane, lecz od tamtej pory, coś w niej pękło. Nie chce już więcej prowadzić takiego życia. Jeszcze tylko jedno zlecenie i przechodzi na zasłużoną emeryturę. Coś jednak idzie nie tak. Cel ucieka, a Kate dowiaduje się, że została jej jeszcze najwyżej doba życia (typowe!). W sam raz, aby zemścić się na odpowiedzialnych za jej obecny stan.

Fabuła nowej produkcji Netflixa to taki amalgamat kilku różnych, znacznie lepszych scenariuszy i właściwie zero oryginalnych pomysłów. Oczywiście, że odchodzący na emeryturę bohater musi być już jedną nogą w grobie. Naturalnym jest, że pozostałe przy życiu dziecko stanie się kompanem głównej bohaterki. Wiadomo, że ostatecznie sekret się wyda i nowo powstała przyjaźń zostanie zawieszona na 10 do 15 minut. To wszystko już było. Zdrady, przyjaźnie, rodziny, honor - jeśli widz oglądał w życiu chociaż z pięć takich produkcji, to po pierwszych piętnastu minutach resztę filmu dopowie sobie już sam. A ostatni zwrot akcji jest tak boleśnie oczywisty od samego początku, że aż wstyd.

Na powielaniu sprawdzonych rozwiązań przewinienia scenariuszowe "Kate" się jednak, niestety, nie kończą. Przynajmniej dwa wydarzenia (oba z drugiej połowy filmu, więc nie będę tłumaczył dokładnie o co chodzi) nie mają kompletnie żadnego sensu i zostały wpisane w scenariusz tylko po to, aby pchnąć akcję w odpowiednim kierunku. Nie znoszę, kiedy ludzie odpowiedzialni za film, czy grę, uciekają się do takich metod. Całość na kilometr śmierdzi taniochą. Z tego samego powodu do dziś to Uncharted 3 uznawane jest ogólnie za najsłabszą część serii.

Kate (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Ale wyczesana akcja

Kate (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Ale to już było

Ten mocno już nadgryziony zębem czasu cytat z "Hokus Pokus Różowa Pantera" doskonale opisuje dlaczego, mimo wszystko, "Kate" nie jest kompletną stratą czasu. Raz za razem operator, pan Lyle Vincent, serwuje nam długie, szerokie ujęcia scen walki. Kamera lubi śledzić ruch pięści, albo wykonać nagły zwrot o 180 stopni, nie poświęcając przy tym czytelności całego ujęcia.

Na szczególną pochwałę zasługuje zwłaszcza grająca główną bohaterkę Mary Elizabeth Winstead, która jest jedną z najbardziej wiarygodnych twardych kobiet, jakie dane mi było ostatnimi laty oglądać na ekranie. Nie jest tak silna, jak mężczyźni których morduje, ale nadrabia zwinnością i użyciem broni, najczęściej białej. Warto pewnie nadmienić, że cała produkcja jest cholernie wręcz brutalna. Trup ściele się gęsto, z poderżniętych gardeł sika krew, a jak miecz ścina łeb, to montażysta nie serwuje nam cięcia na twarz osoby trzymającej miecz, tylko czeka, aż głowa spadnie i przestanie się turlać. W ogóle pojedyncza walka na samurajskie miecze, którą dane nam jest tu obejrzeć, jest odświeżająco realistyczna i, mówiąc prostym językiem, po prostu kozacka.

Sceny walki to jedno, a wystrój wnętrz drugie. Ale i plany zdjęciowe zasługują na osobną wzmiankę. Tak jak neonowe, pełne życia Tokyo nie zaskakuje niczym specjalnym, ot jest po prostu poprawnie, tak już scena rozgrywająca się w jednym z jego wielu budynków już tak. Całe wnętrze skąpane jest w jednym tylko kolorze - szarym. Wygląda to trochę tak, jakbyśmy oglądali czarno biały film, a tylko bohaterowie zostali pociągnięci technikolorem. Już samo to robi niesamowite wrażenie, a kiedy jeszcze na tych szarych ścianach zacznie pojawiać się wściekle czerwona krew...

"Kate" to kolejny dowód na to, że Netflix potrafi zrobić wizualnie przyjemne kino, lecz kompletnie brakuje mu oryginalnych pomysłów, a jeśli już jakieś ma, to zazwyczaj nie są za dobrze przemyślane. Jeśli lubisz popatrzeć na sensownie, profesjonalnie przygotowane sceny walk i nie przeszkadza Ci przy tym, że fabuła nie ma absolutnie niczego ciekawego do zaoferowania, to możesz dać tej pani zabójczyni szansę. W innym wypadku raczej szkoda czasu.

Źródło: własne

Atuty

  • Kilka miłych dla oka scen;
  • Porządna choreografia walk;
  • Bezpardonowo brutalny;
  • Mary Elizabeth Winstead.

Wady

  • Widziałeś ten film już ze sto razy;
  • Kilka niepasujących do postaci decyzji scenariuszowych;
  • Właściwie zero własnych pomysłów.

"Kate" nie stanie się hitem. Jest poprawnie nakręconą i dobrze zagraną, ale ostatecznie jedynej wydmuszką.

5,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper