Vivo (2021) – recenzja filmu animowanego [Netflix]. Ostatnia przysługa

Vivo (2021) – recenzja filmu animowanego [Netflix]. Ostatnia przysługa

Iza Łęcka | 08.08.2021, 21:00

Współpraca Netflixa z Sony Pictures Animation ma się coraz lepiej, a jej owocem jest następna produkcja, która debiutuje na platformie streamingowej. Po znakomitym „Mitchellowie kontra maszyny”, przyjemnym „Smoku życzeń” nadszedł czas na przygodę słodkiego kinkażu żółtego. Jaki jest „Vivo”? Zapraszam do recenzji.

Animacje debiutują na Netflixie regularnie – głównie za sprawą licencji czy nawiązanych współprac z różnymi wytwórniami. W tym roku widzowie mieli okazję zobaczyć już między innymi bardzo dobry film „Mitchellowie kontra maszyny”, który wywarł na mnie na tyle spore wrażenie, że wracam do niego regularnie. Najnowszą propozycją jest musicalowa produkcja, która miała nas przenieść nastrojem na kubańskie ulice, gdzie wybrzmiewa salsa, bachata i reagetton. Jak udało się zrealizować „Vivo”? Zapraszam do dalszej części tekstu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Vivo (2021) – recenzja filmu animowanego [Netflix]. Miłosna misja

Vivo (2021) – recenzja filmu animowanego [Netflix]. Ostatnia przysługa

Życie Vivo jest bardzo szczęśliwe – u boku swojego właściciela Andresa spędza dnie, nadając rytm i melodię ulicom Hawany. Ta niezwykle barwna i kolorowa stolica Kuby wypełniona jest również klimatyczną muzyką, która od pierwszych chwil wylewa się z ekranu. Po niespodziewanym liście od miłości z dawnych lat muzyk postanawia wyruszyć w podróż. Niestety, nie dochodzi ona do skutku, a kinkażu zostaje sam... Słodki zwierzak ma jednak zamiar wypełnić ostatnią wolę przyjaciela i wyrusza w drogę do Miami. Nieodzowną pomocą staje się mała, krnąbrna dziewczynka imieniem Gabi, którą bohater poznaje na pożegnaniu swojego właściciela. Tak oto ta dwójka wyrusza w drogę, w trakcie której nie będzie ani chwili na nudę – nie zabraknie również dobrej, będącej mieszanką wielu stylów, muzyki.

W tym typowym filmie drogi główne skrzypce gra muzyka. Jednym z twórców jest Lin-Manuel Miranda („Vaiana: Skarb oceanu”, „Hamilton”, „Mary Poppins powraca”), który pragnął przenieść na ekran cząstkę kubańskiej kultury – po wprowadzeniu kilku zmian między innymi przez Kirka De Micco („Krudowie”, „Zebra z klasą”, „Magiczny miecz – legenda Camelotu”) powstała historia łącząca gorący nastrój Kuby w ujęciu nieco tradycyjnym, z nowoczesnymi beatami. Twórcy nie bali się szalonego miksu stylów. W recenzowanym „Vivo” już od pierwszych chwil jest niezwykle dynamicznie, kolorowo i wesoło – choć podstawy fabuły nie do końca na to wskazują. Tytułowy bohater, pragnąc nieco zagłuszyć wyrzuty sumienia, rusza w podróż, która z czasem okazuje się wielkim wyzwaniem. Droga z Hawany do Miami została jednak zrealizowana po mistrzowsku i mam tutaj na myśli sferę wizualną i muzyczną. Zespół z Sony Pictures Animation stworzył animację o całkiem prostej kresce, w której na pierwszy plan wysuwają się kolory. Tak naprawdę oglądając przygodę kinkażu żółtego nie można się przyczepić do oprawy graficznej – klimatycznie prezentują się zarówno neony w miastach, poszczególne części Hawany, jak i ulice Miami, a nie zabrakło również pierwszorzędnego przedstawienia Parku Narodowego Everglades, w którym znaleźli się bohaterowie oraz przyjemnego dla oka przedstawienia sfery wyobrażeń zwierzaka. Scenerie zmieniają się bardzo szybko, ale wszędzie gdzie zobaczymy Vivo z Gabi jest po prostu pięknie.

Vivo (2021) – recenzja filmu animowanego [Netflix]. Mieszanka gatunków muzycznych to największy atut animacji

Vivo (2021) – recenzja filmu animowanego [Netflix]. Ostatnia przysługa

W parze z oprawą audio-wizualną nieco nie nadąża scenariusz. Co prawda, to historia w głównej mierze skupiająca się na jednym celu, jednak na rynku mamy do czynienia już z tyloma animacjami, że niemal każdy widz, który zasiada do rodzinnego seansu, szykuje się na znacznie głębsze przesłanie, a nie tylko ładne obrazki – nie ukrywajmy, że takie studia jak chociażby DreamWorks czy Pixar zdążyły nas przyzwyczaić do wysokiej jakości propozycji. Pod tym względem Sony Pictures Animation poradziło sobie znacznie lepiej już w przypadku wspomnianych Mitchellów. Recenzowany „Vivo” ma kilka problemów, które mogą sprawić, że seans nie będzie aż tak wciągający, jak powinien. Przede wszystkim historia nie przyciąga. Na ekranie dzieje się tak dużo i intensywnie, że nie ma czasu na przetworzenie wszystkich wydarzeń. Dorośli widzowie mogą zwrócić uwagę na zagadnienie radzenia sobie z żałobą i stratą, które od początku miało spory potencjał, jednak nie zostało uważniej rozwinięte przez scenarzystów. A szkoda, bowiem po sukcesie „Coco” wiemy dobrze, że w animacjach nie warto bać się tak poważnych tematów jak śmierć czy utrata bliskiej osoby. Dotarcie do upragnionego celu okazuje się najważniejsze, wszyscy czekamy na happy-end, a po drodze nie zabraknie kilku przeciwności losu, takich jak chociażby niebezpieczny pyton czy grupka małych harcerek. W recenzowanej animacji dostępnej na Netflixie nie wszystko do końca „się klei”, jednak muzyka i wykonanie próbują ukryć niedogodności scenariusza.

Najważniejszymi wartościami okazuje się miłość i przyjaźń – ta sprzed lat oraz ta, która ma okazję dopiero się narodzić. Vivo bowiem odkrywa, że denerwująca i bardzo narwana dziewczynka, która postanowiła mu pomóc, jest osobą, z jaką wiele rzeczy go łączy, a wśród nich należy wymienić chociażby miłość do muzyki. Zresztą postać Gabi już od pierwszych chwil wydała mi się znacznie bardziej interesująca niż główny bohater – tak naprawdę jej entuzjazm, oryginalność i porywczość odwracają uwagę od żółtego kinkażu, a piosenka w jej wykonaniu kradnie show i pozostaje w głowie na długo. W recenzji muszę jednak niestety przyznać, że wszystkie postacie zostały przedstawione trochę pobieżnie, bez należytej dbałości o zarysowanie głębszego tła i nadanie im charakteru.

Recenzowane „Vivo” to animacja, która spodoba się przede wszystkim najmłodszym widzom, dlatego sądzę, że może być to całkiem dobra propozycja na rodzinny seans. Jest szybko i kolorowo, trochę bez ważnego przekazu, ale to nie zabroni Wam się dobrze bawić. Ja oceniam seans na całkiem przyzwoity, choć zdecydowanie bardziej od historii do gustu przypadły mi niektóre kawałki.

Atuty

  • Efektowna realizacja – ciekawie opracowane postacie, piękne miasta
  • Piękne kolory
  • Nie będziemy się nudzić nawet przez chwilę
  • Soundtrack to najmocniejszy element animacji

Wady

  • Historia nie jest zbyt wciągająca
  • Trochę płytko przedstawieni bohaterowie
  • Utarte schematy i brak świeżości w fabule
  • Dzieje się tak dużo, że aż czasami trudno nadążyć

W katalogu Netflixa znajdziecie kilka bardziej wartościowych propozycji niż „Vivo”, jednak na rodzinny seans to przyzwoita animacja. Bez sensacji i z przyjemną ścieżką dźwiękową, która spodoba się najmłodszym.

5,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper